"Stworzona do miłości" w 2. sezonie to nowa runda tej samej pokręconej gry – recenzja pierwszych odcinków
Nikodem Pankowiak
29 kwietnia 2022, 16:02
"Stworzona do miłości" (Fot. HBO Max)
Ledwie mogliśmy zobaczyć 1. sezon, a już "Stworzona do miłości" wraca z nowymi odcinkami. Czy komedia antyromantyczna w stylu "Black Mirror" może być jeszcze bardziej szalona?
Ledwie mogliśmy zobaczyć 1. sezon, a już "Stworzona do miłości" wraca z nowymi odcinkami. Czy komedia antyromantyczna w stylu "Black Mirror" może być jeszcze bardziej szalona?
"Stworzona do miłości" zadebiutowała w Polsce wraz z premierą HBO Max na początku marca. W zalewie seriali, które pojawiły się na naszym rynku wraz z premierą platformy, ten łatwo było przegapić. A szkoda, bo to produkcja jak najbardziej godna uwagi widzów, taka komedia niekoniecznie romantyczna dla pokolenia, które więcej czasu spędza w świecie wirtualnym niż poza nim. Miejmy nadzieję, że premiera 2. sezonu sprawi, że więcej osób zainteresuje się serialem. Zwłaszcza że pierwsze dwa odcinki dają nadzieję, że będzie on jeszcze lepszy.
Stworzona do miłości pogłębia postacie w 2. sezonie
Mogłoby się wydawać, że w serialu, którego showrunnerem jest Patrick Somerville, nie będzie wiele więcej do opowiedzenia. Na całe szczęście twórcom udało się znaleźć pomysł na historię, który nie będzie jedynie odgrzewaniem kotleta, a zamiast tego pogłębi świat i postacie poznane w 1. sezonie. Z jednej strony "Stworzona do miłości" daje nam w swoim 2. sezonie jeszcze więcej tego, za co można było polubić ją już wcześniej, ale przy okazji dorzuca do swojej formuły nowe składniki, które póki co sprawdzają się bardzo dobrze.
Nowe odcinki zaczynają się chwilę po finale 1. sezonu — aby uratować swojego ojca (Ray Romano), Hazel (Cristin Milioti) decyduje się powrócić do domu, a właściwie hubu Byrona (Billy Magnussen). W czasie gdy jej ojciec poddawany jest kolejnym cudownej terapii, Hazel musi znów grać żonę Byrona, zamkniętą w jego złotej szklanej klatce. Reguły gry jednak trochę się od tego czasu zmieniły — główna bohaterka nie zamierza dalej udawać szczęśliwej i na każdym kroku daje temu wyraz. Z kolei Byron również wydaje się akceptować, że nie wszystko zawsze będzie szło po jego myśli i musi pozwolić swojej żonie na zwyczajne bycie człowiekiem z emocjami.
I to właśnie tego bohatera dotyczy największa zmiana — choć ponownie zamknął się w swojej cyfrowej twierdzy, to krótka interakcja ze światem zewnętrznym pod koniec 1. sezonu oraz żona, która nie boi się już wyrażać swoich uczuć, wyraźnie na niego wpłynęły. To dalej socjopata, ale taki, który zaczyna czasem objawiać jakieś ludzkie odruchy i akceptować, że ludzie dookoła niego mogą mieć uczucia. Coraz bardziej można odnieść wrażenia, że choć wymusił na Hazel powrót do domu, to tym razem zrobił to, ponieważ naprawdę ją — na swój pokręcony sposób — kocha. Twórcom udało się jeszcze bardziej pogłębić tę niejednoznaczną postać będącą satyrą na współczesne gwiazdy świata wielkich technologii.
Stworzona do miłości zmienia swój ton w 2. sezonie
W nowym sezonie nie tylko lepiej poznajemy Byrona, ale także dzieło jego życia — The Hub. Nieco częściej wędrujemy korytarzami jego firmy, teraz infiltrowanej przez pracującego dla FBI Jaya (Sarunas J. Jackson, "Niepewne"). Trzeba oddać twórcom, że stworzyli naprawdę fascynujący świat, który ma być przedsionkiem do osiągnięcia nieśmiertelności. Nadal nie do końca rozumiemy, czym właściwie zajmują się pracownicy Byrona, bo jak to często w świecie technologii bywa, za potokiem pięknych słów kryje się niewiele treści, co widzimy choćby podczas jego spotkania z nowymi rekrutami.
The Hub to dystopijny świat, którym steruje jeden człowiek, a jego pracownicy, tworzący szarą masę przypominającą bardziej mrówki w mrowisku, zdają się odgrywać rolę pozbawionych własnej woli wykonawców. Widać to najlepiej, gdy żaden z nich nie śmie nawet odezwać się do Hazel bez zgody swojego szefa, choć ta jest przecież jego żoną. Mam nadzieję, że w kolejnych odcinkach jeszcze częściej będziemy spacerować tymi korytarzami, bo wizyty w tym miejscu dodają serialowi klimatu, którego momentami mogło brakować w poprzednim sezonie.
1. sezon "Stworzonej do miłości" zdominowany był przez pokręconą relację Byrona i Hazel, z której ta druga za wszelką cenę próbowała się wydostać. Teraz akcenty zostały rozłożone trochę inaczej — jeszcze więcej uwagi zostało poświęcone Herbowi, który nie wie, że świat dookoła niego przestał być prawdziwy (choć szybko zaczyna się domyślać, że coś jest nie tak), a w pierwszych dwóch odcinkach zasugerowano, że niezwykle istotne będzie także śledztwo prowadzone przez Jaya i nadzorowane przez agenta Walsha (Chris Diamantopoulos, "The Office"). Próby ukrócenia nieetycznych praktyk big-techów coraz częściej widzimy ostatnio w rzeczywistości, można więc powiedzieć, że twórcy "Stworzonej do miłości" poszli tutaj z duchem czasu.
Stworzona do miłości sezon 2 — czy warto oglądać?
Jeśli ktoś polubił "Stworzoną do miłości" w 1. sezonie, prawdopodobnie równie dobrze będzie bawił się podczas seansu nowych odcinków. Hazel, choć znów znalazła się w pułapce, jaką jest małżeństwo z Byronem, nie straciła nic ze swojego pazura, to wciąż ta sama bohaterka, którą zdążyliśmy polubić. Choć w toczącej się między tą dwójką pokręconej grze to Byron zdaje się trzymać w ręku najlepsze karty, to jego przewaga jest tylko pozorna.
Ciekawie zapowiada się także wątek Herba, bo chyba nikt nie ma wątpliwości, że ten bohater raczej prędzej niż później dowie się, jaka jest prawda i że otaczający go świat nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Jego reakcja niekoniecznie będzie musiała być taka, jak w pierwszej scenie nowego serialu, w której zrzucono na widzów bombę tylko po to, żeby chwilę później okazała się ona wyłącznie dziełem wyobraźni Hazel. A może to jednak nie wyobraźnia tylko futurospekcja? Nie wykluczałbym w stu procentach takiej możliwości, bo w "Stworzonej do miłości" nic nie musi być tym, czym się wydaje.
Choć to póki co tylko dwa odcinki, śmiało można powiedzieć, że produkcja HBO Max powróciła w naprawdę dobrej formie. Odświeżona na tyle, by nie stracić zainteresowania widzów, ale przy tym nie wyzbywająca się tego, za co zdobyła ich sympatię. Nie jest to serial, który mógłby zmienić oblicze telewizji, ale warto sięgnąć po niego choćby dla kreacji Cristin Milioti i Billy'ego Magnussena. Nowy sezon zapowiada się na jeszcze bardziej nieobliczalną potyczkę między tą dwójką, więc fani serialu powinni być ukontentowani.