"Pentawerat" wyśmiewa świat teorii spiskowych — recenzja komedii z Mikiem Myersem w kilku rolach
Nikodem Pankowiak
7 maja 2022, 13:02
"Pentawerat" (Fot. Netflix)
"Pentawerat" mógł być wielkim powrotem trochę zapomnianego Mike'a Myersa, który w nowym serialu Netfliksa wciela się w kilka różnych ról. Mógł być, ale nie wszystko poszło zgodnie z planem.
"Pentawerat" mógł być wielkim powrotem trochę zapomnianego Mike'a Myersa, który w nowym serialu Netfliksa wciela się w kilka różnych ról. Mógł być, ale nie wszystko poszło zgodnie z planem.
"Pentawerat" to nowy serial Netfliksa, za którego sterami stoi Mike Myers ("Shrek"). Twórca serialu przy okazji obsadził siebie w jakiejś połowie ról, prezentując się na widzom na ekranie w przeróżnych wcieleniach. I to chyba miał być główny wabik na widzów — możliwość zobaczenia jednego aktora w kilku wersjach. Może i zabieg ciekawy, choć niekoniecznie nowatorski, ale przez to odwracający nieco uwagę od całej reszty. No chyba że potraktujemy go jako zasłonę, za którą mogłyby się schować wszystkie wady tej produkcji. A tych niestety nie brakuje.
Pentawerat — o czym jest serial Netfliksa?
Gdy doktor Hobart Clark (Keegan-Michael Key, "Schmigadoon") zostaje porwany przez członków tajnej organizacji, nie ma pojęcia, że nie będzie mógł już wrócić do swojego dawnego życia. Od teraz ma dwie opcje — śmierć lub dołączenie do Pentaweratu, tajemniczego stowarzyszenia, które podobno jest "miłe", ale jak wszystkie takie organizacje również ma swoje mroczne sekrety.
W skład zróżnicowanej (ale nie etnicznie) grupy wchodzi pięciu członków (wszyscy grani przez przez Mike'a Myersa), ale gdy jeden z nich umiera, Clark dostaje propozycję nie do odrzucenia, aby zająć jego miejsce. Mimo początkowej niechęci, ostatecznie zgadza się dołączyć do tajnej grupy, której ma pomóc w rozwiązaniu problemu nadciągającej katastrofy klimatycznej.
W tym samym czasie Ken Scarborough (w tej roli również Mike Myers), sympatyczny, ale nie pasujący do dzisiejszych czasów reporter z Kanady, zaczyna swoje śledztwo. Dziennikarz przyzwyczajony do robienia relacji, które mają przynosić widzom uśmiech, ale nie wnoszą niczego wartościowego, dostaje swoją ostatnią szansę — albo znajdzie głośny temat, albo może wybierać się na emeryturę. Z pomocą swojej asystentki Reilly (Lydia West, "Rok za rokiem") i wielbiciela wszelakich teorii spiskowych Anthony'ego (w tej roli, zgadliście, Mike Myers) zaczyna infiltrować organizację — co wydaje się wyjątkowo łatwe, biorąc pod uwagę fakt, że Pentawerat chce na zawsze pozostać nieodkryty.
Pentawerat wyśmiewa wielbicieli teorii spiskowych
Tyle o fabule, bo też umówmy się, nie jest tu ona jakoś szczególnie istotna. Mike Myers w swojej produkcji stawia raczej na humor i parodiowanie rzeczywistości, jednak niestety wychodzi mu to nieszczególnie. Niektóre żarty i gry słowne brzmią, jakby wyjęto je z czasów jeszcze sprzed Austina Powersa, gdy królem komedii był Leslie Nielsen. Jasne, nie każda komedia musi być wysublimowana, czasem trzeba dać upust także niższym instynktom, ale naprawdę myślałem, że w netfliksowych produkcjach, jakie by one nie były, nie będę musiał oglądać popisowego numeru rodem z polskich kabaretów, czyli chłopa przebranego za babę.
Zdarzają się smaczki, które autentycznie wywołują uśmiech na twarzy, ale to zwykle rzeczy będące nieco z boku serialu. Czołówka z narracją Jeremy'ego Ironsa czy wideo orientacyjne dla nowych członków Pentaweratu, w którym występuje Rob Lowe ("Parks and Recreation"), może i są zabawne, ale w ostatecznym rozrachunku niczego nie zmieniają, to tylko krótkie przerywniki w serialu pozbawionym jakiegokolwiek ładu i składu.
Gdy serial skupia się na obśmiewaniu spiskowych teorii i całej tej absurdalnej otoczki wokół nich, idzie mu trochę lepiej, ale też umówmy się — poprzeczka nie została zawieszona wysoko. "Pentawerat" oczko do widza puszcza wyjątkowo często, co rusz nawiązując do rzeczywistości i najsłynniejszych teorii spiskowych, takich jak choćby sfałszowanie lądowania na Księżycu. Postać Anthony'ego, który we wszystkim widzi spisek i drugie dno, choć przerysowana do granic możliwości, jest jednym z najmocniejszych punktów całej produkcji.
Pentawerat — czy warto oglądać serial Netfliksa?
To nie jest tak, że "Pentawerat" to serial jednoznacznie zły. Niewątpliwe brawa należą się Myersowi za poradzenie sobie z zagraniem tak wielu różnych postaci, swój znany z "Community" vibe Benjamina Changa wprowadza także Ken Jeong. Samo aktorstwo jednak nie jest w stanie przykryć faktu, że nowa produkcja Netfliksa na najważniejszych poziomach sobie nie radzi. Ani nie jest tak zabawna, żeby się przy niej dobrze bawić, ani jej satyra nie jest tak cięta, by potraktować ją jako trafny komentarz do rzeczywistości.
Co jest niewątpliwym plusem, cały serial można obejrzeć w jeden wieczór i to akurat jedna z tych produkcji, które nadają się do binge'owania idealnie — ten model emisji jest w stanie przykryć wiele wad serialu. Bo zanim "Pentawerat" zacznie nas poważnie irytować, zwykle zdąży w jakiś sposób nasz poziom irytacji zmniejszyć — prawdopodobnie za pomocą Roba Lowe'a na ekranie. Nie wiem, czy tę produkcję należy w ogóle traktować jak serial — o tym, że nim jest, przypomina przede wszystkim czołówka (której nie da się pominąć, co jest celowym zabiegiem twórców). To bardziej film, który został poszatkowany na części, by widzowie wiedzieli, kiedy mogą iść do toalety.
Netflix już kilka lat temu zapewniał, że chce, aby każdy mógł na tej platformie znaleźć produkcję dla siebie. Trudno mi jednak rozgryźć, dla kogo i po co miałyby być tworzone takie seriale jak ten. Po to, by sparodiować grupkę oszołomów? Przecież wielbicieli teorii spiskowych w stylu Qanon lepiej ośmieszają filmy dokumentalne o nich niż jakikolwiek serial komediowy. Doszliśmy do tego momentu, gdzie rzeczywistość bywa na tyle śmieszna, że nie potrzebuje już parodii. Dlatego gdyby "Pentawerat" nie powstał, absolutnie nic by się nie stało.