"Trawka" (8×12-13): I nie było już nikogo
Marta Wawrzyn
18 września 2012, 20:08
Nieliczni, którzy dotrwali do finału "Trawki", liczyli na to, że przynajmniej finał serialu ich nie zawiedzie. I jak się skończyło? Spoilery!
Nieliczni, którzy dotrwali do finału "Trawki", liczyli na to, że przynajmniej finał serialu ich nie zawiedzie. I jak się skończyło? Spoilery!
Uff! Uff, uff, uff… Naprawdę cieszę się, że to już koniec. Bo wiecie, pamiętam czasy, kiedy "Trawka" była serialem świetnym, zaskakującym, pomysłowym. Już siódmy sezon uważałam za bardzo słaby, ale w ósmym z dawnego klimatu nie zostało kompletnie nic. Niby oddali nam "Little Boxes", jednak satyryczny wydźwięk piosenki znacznie osłabł, bo nie wróciła wraz z nią stara czołówka. Niby dwoili się i troili, żeby udziwnić i tak już pokręcony świat Botwinów, jednak nie miałam wrażenia, że oglądam coś, czego jeszcze nie widziałam. I koniec końców Jill miała rację: Nancy przeżyła, bo nie ma Boga.
Ba, nie tylko przeżyła, ale i została bogatą kobietą. Wdową po przystojnym rabinie, którego odrzuciła odcinek wcześniej, żeby błagać Andy'ego, aby z nią został. I tu właśnie narzekanie czas zacząć. Przeskok w przyszłość o niemal 10 lat i pokazanie losów Botwinów z nowej perspektywy to dowód na to, że Jenji Kohan wyczerpały się już wszelkie pomysły. Tak się po prostu nie robi. A jeśli już tak się zrobiło, to naprawdę nie trzeba przez pół odcinka widzowi łopatologicznie tłumaczyć, co zmieniło się u którego z bohaterów (na dodatek o niektórych – patrz: Celia – "zapominając").
Owszem, widok guru Douga otoczonego wyznawczyniami zły nie był; owszem, powrót Justina Chatwina do "Trawki" był bardzo sympatycznym dodatkiem do finału; owszem, uśmiechnęłam się na myśl o tym, że Isabelle teraz jest Bruce'em. Cóż jednak z tego, skoro większość tej gadaniny o tym, co tam u kogo, miałam ochotę zwyczajnie przewinąć. Tych informacji po prostu było za dużo, a na dodatek podano je w totalnie nieatrakcyjnej formie.
Jak pewnie większość widzów, czekałam na to, co z tym Andym. Nancy najwyraźniej wyprawiła swojemu meksykańskiemu synowi bar mictwę głównie po to, by mężczyzna, który ją niańczył przez lata, powrócił. I wrócił, i zrobił śniadanie, i nie wyglądał na szczęśliwego, choć poukładał sobie życie gdzie indziej. I odrzucił desperackie zaloty Nancy… a może jednak nie odrzucił?
Scena, w której ta dwójka rozmawia, siedząc na podłodze w okolicach toalet, to właściwie jedyne, co mi się podobało w tym finale. Było w niej dokładnie tyle słodyczy i goryczy, tyle głupoty i mądrości, ile być powinno. A ta konkluzja Nancy – "I nie było już nikogo" – czyż to nie powrót starej dobrej "Trawki"? Króciutki, ale zawsze. Główna bohaterka dawno przegrała swoją szansę na szczęście i po prostu nie ma prawa za wszystkie swoje wybory nie zapłacić. I już.
A może jednak będzie szczęśliwa? Może ostatnia scena to sugestia, że Andy postanowił zostać i wszystko wróci do swojej starej dobrej pokićkanej normy? Interpretacje mogą być różne – i jestem pewna, że wielu widzów pomyślało sobie, że teraz już na pewno oni będą razem, i będą żyli długo i szczęśliwie. Ja mam nadzieję, że po wypaleniu trawy pokoju Andy zrobił to, co miał zrobić: wsiadł w samolot i poleciał do domu, gdzie czeka na niego własna knajpa i dziecko, i przyjaciółka, która mu to dziecko urodziła.
Chwała jednak twórcom za to, że nie wyjaśnili wszystkiego do końca. Prawdopodobnie nie zniosłabym słodkiego happy endu. A tak jedni mogą mieć nadzieję na "żyli długo i szczęśliwie", a inni mogą cieszyć się, że Nancy skończyła tak jak powinna skończyć: samotna i nieszczęśliwa. Wciąż jednak myślę, że lepiej by było, gdyby "Trawka" zakończyła się cliffhangerem z 7. sezonu, który właściwie był idealnym zwieńczeniem opowieści o Nancy Botwin. Rabin, Jill, Stevie, zapijaczony policjant Shane, praca w firmie farmaceutycznej – to wszystko wydaje mi się niepotrzebne, nic nie wnoszące do całej historii.
Jeśli kiedyś jeszcze sięgnę po "Trawkę", pewnie obejrzę pierwsze trzy sezony, a potem już dam sobie spokój. Ale na razie nie mam w ogóle ochoty sięgać po "Trawkę". Czuję się "Trawką" zmęczona. Też tak macie?