"Downton Abbey" (3×01): Nowy wspaniały świat
Marta Wawrzyn
19 września 2012, 22:02
Bieda kontra bogactwo, nowoczesność kontra tradycja, Ameryka kontra Anglia, bezklasowość kontra skostniały system społeczny. Do poukładanego niegdyś świata "Downton Abbey" coraz odważniej wkrada się nowe. Wińcie tę, która przyjechała zza Wielkiej Wody – Shirley MacLaine! Uwaga na spoilery.
Bieda kontra bogactwo, nowoczesność kontra tradycja, Ameryka kontra Anglia, bezklasowość kontra skostniały system społeczny. Do poukładanego niegdyś świata "Downton Abbey" coraz odważniej wkrada się nowe. Wińcie tę, która przyjechała zza Wielkiej Wody – Shirley MacLaine! Uwaga na spoilery.
Muszę Wam się do czegoś przyznać: o ile 1. sezon "Downton Abbey" uwielbiałam bez żadnych zastrzeżeń, o tyle drugi potwornie mnie wymęczył ponurym nastrojem i przewidywalnością. Rycerz, który zwykle jeździ na białym koniu, został ranny na wojnie i wylądował na wózku? Wiadomo, że jakimś cudem z niego wstanie. Dziewczę, które stoi pięknej parze na drodze do szczęścia, zachorowało na grypę? Wiadomo, że umrze z rozpaczy przed końcem odcinka. Zła była żona knuje przeciwko szczęściu innej pary, której mamy kibicować? Wiadomo, że po jej śmierci będzie jeszcze gorzej. Możecie oczywiście powiedzieć, że to wszystko to klasyka, jak z porządnej angielskiej powieści, według mnie jednak "Downton Abbey" zaczęło niebezpiecznie skręcać w zeszłym sezonie w kierunku brazylijskiego tasiemca.
Mam wrażenie, że twórcy tego wciąż znakomitego serialu lepiej czują się w klimatach nieco bardziej komediowych, kiedy to mogą pokazać totalne niedorzeczności w życiu służby i państwa w zmieniających się w wariackim tempie okolicznościach. Dlatego z niecierpliwością czekałam na 3. sezon, czyli szalone lata 20., w które Downton miał wkroczyć w rytmie słownych potyczek dwóch babć: Maggie Smith i Shirley MacLaine. I oczywiście, że się nie zawiodłam!
Premiera nowego sezonu to odcinek doskonały. Nie zabrakło tego, za co ten serial pokochałam: mniej lub bardziej wyrafinowanych intryg, absurdalnych scen, pokazujących przerażające piękno tego nieistniejącego już świata, oraz ostrych tekstów, wypowiadanych zwykle przez Violet. Przede wszystkim jednak cieszy mnie, że burzliwa historia Mary i Matthew wreszcie zakończyła się happy endem z białą suknią w roli głównej. Bo co za dużo, to naprawdę niezdrowo.
Za najciekawszy punkt programu zdecydowanie uważam babcię zza oceanu. Grana przez Shirley MacLaine Martha Levinson, matka Cory, z wdziękiem potrząsnęła światem brytyjskich arystokratów, którzy co prawda od czasów wojny nie myślą już takimi schematami co kiedyś, ale wulgarnymi Amerykanami wciąż gardzą. W końcu to naród bez manier, bez tradycji, bez tego wszystkiego co konserwuje stan rzeczy w ich małym, od zawsze takim samym światku. Zderzenie dwóch kultur pokazano bezbłędnie, z dużą dozą humoru i ułańskiej fantazji, której tak mi brakowało w wojennym "Downton Abbey".
Tekst odcinka? Hrabina Violet oczywiście:
– Jej widok zawsze przypomina mi o cnotach Anglików.
– Czy ona nie jest Amerykanką?
– No właśnie.
Bardzo wiele wnieśli do odcinka krótkowłosa Sybil i jej irlandzki mąż, niegdyś szofer w Downton, a obecnie politykujący dziennikarz, który ma w nosie to, że inni przebierają się trzy razy dziennie. Choć gra dumnego, w rzeczywistości boi się rodziny swojej małżonki i łaknie akceptacji (acz nie spodziewa się jej otrzymać). Cudownie było patrzeć na to, co działo się wokół niego, na prztyczki, którymi początkowo wymieniał się, z kim tylko mógł, i na jego ekspresowe wejście pomiędzy nie tyle wrony, co raczej pawie (ach, te okropne pigułki wrzucane do drinków przez niegrzecznych panów!). Bardzo sympatycznie wypadła scena, w której Matthew proponuje mu, aby został jego drużbą. Szofer Branson to już rodzina, nie ma co do tego wątpliwości.
Jednak najpiękniejsze sceny związane z Tomem działy się nie na górze, lecz na dole, w pomieszczeniach służących. Po raz kolejny sprawdziło się twierdzenie, że służba, z panem Carsonem na czele (no jak ten szofer może nazywać swoją szwagierkę "Mary"? No jak!?) , jest bardziej konserwatywna niż państwo. Kto by pomyślał, że jeden spokojny, skromny człowiek, który niespecjalnie o to wszystko dba, może wywołać tyle komplikacji w życiu tylu osób. Super!
Najmniej nadal mnie przekonuje historia Anny i Batesa. Czy ktoś wątpi, że po serii ckliwych zwrotów akcji wszystko zakończy się szczęśliwie? Ja nie i już nie mogę się tego końca doczekać. Nie dlatego, że im dobrze życzę, tylko dlatego, że wreszcie przestanę być tym romansem dręczona w każdym odcinku. I pomyśleć, że kiedyś tak ich lubiłam… Bardzo bym chciała, aby scenarzyści nie zepsuli historii Edith i jej wcale nie tak starego "chłopaka". Oni razem są po prostu sympatyczni i nie trzeba tu nic więcej. Z takimi dramatami, jakie odstawili Mary i Matthew, raczej nie byłoby tej parze do twarzy.
Z nowych wątków najmniej sensowne na razie wydają mi się na razie problemy finansowe Downton. Czy ktoś taki jak lord Grantham naprawdę mógłby utopić wszystkie pieniądze w jakiejś jednej firmie i to jeszcze w Kanadzie? Nie sądzę. Czy jest możliwe, żeby rodzina Crawleyów straciła Downton? Uważam, że takiej możliwości nie ma – i już samo to nie nastraja mnie optymistycznie. Jednocześnie myślę, że będę zmuszona wątek owych pieniędzy polubić tak czy owak, bo będzie on jednym z najważniejszych w nowym sezonie.
Nie jestem jednak w nastroju na narzekanie. To był bardzo dobry odcinek, który pewnie stanie się jednym z moich ulubionych w całej serii. Mam wrażenie, że "Downton Abbey" wraca do klimatu, którym zachwyciło mnie w 1. sezonie, i bardzo, ale to bardzo mnie to cieszy. A gdybyście chcieli poczytać opinię kogoś, komu się nie podobało, polecam zajrzeć do "Guardiana". Auć!