"Rizzoli & Isles": Sztuka wycinania wątków
Bartosz Wieremiej
1 sierpnia 2011, 22:15
Boston, morderstwa, koniczynki i Sasha Aleksander oraz Angie Harmon w rolach głównych. Hit telewizji TNT, "Rizzoli & Isles", w Polsce znany jako "Partnerki", nieco chwiejnie wkroczył w 2. sezon.
Boston, morderstwa, koniczynki i Sasha Aleksander oraz Angie Harmon w rolach głównych. Hit telewizji TNT, "Rizzoli & Isles", w Polsce znany jako "Partnerki", nieco chwiejnie wkroczył w 2. sezon.
"Rizzoli & Isles" to serial powstały na podstawie cyklu powieści kryminalnych autorstwa Tess Gerritsen. Produkcja momentalnie osiągnęła status hitu na antenie TNT, a tytułowe bohaterki: detektyw Jane Rizzoli (Angie Harmon) oraz patolog dr Maura Isles (Sasha Alexander) stanowią jeden z lepiej dobranych duetów w kryminalnych proceduralach ostatnich kilku lat. Premierowy odcinek 1. sezonu przyciągnął przed ekrany blisko 7,6 miliona widzów, stając się jednocześnie jednym z najlepszych debiutów w historii telewizji kablowych, a kolejne odcinki 1. serii oglądała widownia nie mniejsza niż 6,5 miliona osób.
Warto docenić komercyjny sukces "Partnerek". Od czasów "Police Woman" (1974 – 1978) policyjne seriale proceduralne z jedynie kobiecymi rolami głównymi wiodły raczej ciężki telewizyjny żywot. Przykładowo mające również książkowy pierwowzór i Angie Harmon w roli głównej: "Women's Murder Club" przetrwało ledwie 13 odcinków. Z drugiej strony o zainteresowaniu kobietami – policjantkami świadczą chociażby tworzone w ostatnich latach filmy dokumentalne, jak np. emitowany na antenie TLC: "Police Women".
W pisaniu 2. serii przyszło twórcom "Rizzoli & Isles" zmierzyć się nie tylko z ogromnym sukcesem. Poza niezłymi dialogami, humorem i sensownymi sprawami kryminalnymi w 1. sezon produkcji wpleciono cały arsenał fabularnych sztuczek. Przez 10 odcinków co chwila starano się w kreatywny sposób pozbawić życia det. Rizzoli: strzelano do niej, próbowano dźgnąć nożem, poderżnąć gardło, a nawet przybić do podłogi. Na dodatek dzielna pani detektyw była jedną z nielicznych policjantek, której w ciągu kilku odcinków więcej niż raz zdemolowano mieszkanie i chyba jedyną, która aby uwolnić się od napastnika, musiała sama się postrzelić.
Na tym tle, trzy odcinki nowej serii: "We Don't Need Another Hero", "Living Proof" i "Sailor Man" wydają się być całkiem spokojne. Owszem, samochody wylatują w powietrze, czasem zapodzieje się gdzieś odbezpieczony granat, a w jednym wypadku tytułowym bohaterkom grozi uzbrojona w skalpel napastniczka, ale poza tym: relaks, błotne kąpiele, nieudane randki i delektowanie się domowymi specjałami Angeli Rizzoli (Lorraine Bracco).
Trzy miesiące oddzielające wydarzenia w obydwu sezonach spowodowały, że wiele wątków po prostu zniknęło. Nie ma śladu po traumie związanej z seryjnym mordercą Charlesem Hoytem (Michael Massee). Były partner Rizzoli, Vince Korsak (Bruce McGill) w końcu został sierżantem i nie jest nawet w połowie tak rozczarowany życiem, jak poprzednio. Det. Frost (Lee Thompson Young) nagle doskonale nadaje się do pracy w wydziale zabójstw, a młodszy brat Jane, Frankie Rizzoli Jr. (Jordan Bridges) robi wszystko, aby w najbliższym czasie zostać detektywem.
Możliwe, że twórcom chodziło właśnie o wyeksponowanie i skupienie się na mniejszej ilości relacji i stworzenie stosunkowo zgodnego i skutecznego oddziału do tropienia morderców. Niestety we wspomnianych odcinkach pomysł ten po prostu nie działa.
Widz, zamiast dobrze się bawić, zaczyna wyłapywać proste chwyty, za pomocą których scenarzyści prowadzą sprawy kryminalne. Część dialogów okazuje się być absurdalnie sztampowa, a ulotna chemia miedzy poszczególnymi postaciami niekiedy przestaje istnieć. Nagle bardzo widoczne stało się słabe wplatanie w fabułę gościnnych występów. W "Sailor Man" ojciec det. Frosta, admirał US Navy, pojawia się na ekranie przez tak krótki czas, że w późniejszych scenach mających dokumentować napięcie między ojcem, a synem, Lee Thompson Young jest zwyczajnie zabawny i całkowicie nieprzekonywujący.
Pociesza jedynie fakt, że do końca 2. sezonu "Rizzoli & Isles" pozostało jeszcze 10 odcinków i może wszystko jakoś się ułoży, a zmiany finalnie wyjdą produkcji na korzyść. Widzowie przecież aż tak szybko nie zrezygnują z oglądania serialu, który już w trakcie 1. serii dorobił się własnej drinking game.