"TB": Grzeczne dziewczynki nie chodzą nocą po lesie
Marta Wawrzyn
2 sierpnia 2011, 09:25
Podczas pełni księżyca dzieją się rzeczy nieprawdopodobne. Jednym zdarza się przypadkowy przypływ miłości, innym nienawiści, a jeszcze innym coś, czego świat dotąd nie oglądał. 4. sezon "True Blood" jest już na półmetku i ma się dobrze. Spoilery!
Podczas pełni księżyca dzieją się rzeczy nieprawdopodobne. Jednym zdarza się przypadkowy przypływ miłości, innym nienawiści, a jeszcze innym coś, czego świat dotąd nie oglądał. 4. sezon "True Blood" jest już na półmetku i ma się dobrze. Spoilery!
Nie oglądam "True Blood" dla kolejnych dziwnych stworów, bo uważam, że pojawiają się i znikają kompletnie bez ładu i składu. Nie oglądam "True Blood" dla niesamowitej fabuły, bo uważam, że jej zwyczajnie nie ma. Mimo to "True Blood" uwielbiam przynajmniej z dwóch powodów: bo znakomicie oddaje klimat amerykańskiego Południa (o czym już pisałam) i dla skrzącego się seksem trójkącika Bill – Sookie – Eric.
O ile kilka ostatnich porcji "Czystej krwi" niemalże przespałam, o tyle w 6. odcinku 4. serii, zatytułowanym "I Wish I Was The Moon" dostałam wszystko co najlepsze. Nie wydarzyło się właściwie – i tu zaczynają się SPOILERY! – nic zaskakującego. No może poza tym, że Jason się nie przemienił w panterę i wciąż ma ochotę na Jessicę (a ona na niego, ale tylko trochę). I poza tym, że Tommy znów ładnie podziękował Samowi. I że księża to wampiry, ale Marnie już wie, jak ich pokonać. I że Lafayette potrafi połknąć ducha. I że Alcide… i że Tara… i jej lesbijska kochanka… i Arlene, i Terry, i ich "złe" dziecko… bla, bla, bla, to co zwykle.
Zostawmy więc ten cały zwierzyniec i zajmijmy się od razu tym, co wielu widzów tak naprawdę interesuje, czyli trójkątem Sookie i dwóch nienawidzących się wampirów. Ci z Was, którzy traktują "True Blood" z przymrużeniem oka, pewnie mi nie uwierzą – ale oni zagrali to koncertowo. Stephen Moyer, brytyjski aktor, który przez lata grał w sztukach szekspirowskich, laureatka Oscara Anna Paquin, i seksowny Wiking Alexander Skarsgard przeszli samych siebie, pokazując pełną gamę emocji, jakie mogą się ujawnić między dwoma mającymi ochotę rzucić się sobie do gardeł facetami i kobietą, nie do końca wiedzącą, którego z nich woli.
Bill wygląda jak król (ach, ta piramida z dłoni 'a la poseł Kłopotek!), zachowuje się jak król i wybacza jak na władcę przystało. Eric zaś to teraz ten biedny i pokrzywdzony, więc to jego lubimy bardziej i to jego chcemy oglądać na niegrzecznej, nagiej Sookie. Kiedy więc urocza panna Stackhouse biega nocą po lesie z wielką strzelbą w ramionach w nadziei, że ochroni w ten sposób swojego brata przed jego ewentualnym panterołakowym "ja", wiemy, kogo w końcu odnajdzie. I odnajduje. I jest seks. I ta piosenka:
Podczas gdy oni w końcu dopinają swego w świetle księżyca, a my (kobiety, geje etc.) zastanawiamy się, czemu tak kiepsko widać tyłek i całą resztę Erica, Bill stoi przed swoim pałacem samotny i smutny, wpatrując się gorzko w księżyc. I wiemy, że jego ostatnie słowo jeszcze nie padło, nawet jeśli książki Charlaine Harris twierdzą inaczej. I myślimy sobie – a przynajmniej ja tak myślę – że to dobrze, bo to zawsze jakiś powód, żeby oglądać "True Blood" jeszcze i jeszcze. Aż do samego końca.