"Pierwsze zabójstwo" serwuje mdłą papkę zamiast seksownej teen dramy — recenzja serialu Netfliksa
Karolina Noga
12 czerwca 2022, 15:29
"Pierwsze zabójstwo" (Fot. Netflix)
"Pierwsze zabójstwo" obiecuje retelling "Romea i Julii" z wampirami i pogromcami potworów w tle, a serwuje niestrawny miks złego scenariusza i drętwego aktorstwa.
"Pierwsze zabójstwo" obiecuje retelling "Romea i Julii" z wampirami i pogromcami potworów w tle, a serwuje niestrawny miks złego scenariusza i drętwego aktorstwa.
"Pierwsze zabójstwo" to ośmioodcinkowy serial młodzieżowy, który oparty jest na opowiadaniu Victorii "V.E." Schwab. Jako twórczyni serialu figuruje sama autorka opowiadania, zaś showrunnerką jest Felicia D. Henderson ("Punisher", "Plotkara").
Pierwsze zabójstwo — romans prawie jak z Buffy
Fabuła skupia się na Juliette (Sarah Catherine Hook, "Obecność 3: Na rozkaz diabła"), nastoletniej wampirzycy, która musi wkrótce dokonać swojego pierwszego mordu, aby udowodnić, że zasługuje na miejsce w potężnym wampirzym rodzie. Jej wybór pada na nową w miasteczku Calliope (Imani Lewis, "Za wcześnie). Ta jednak okazuje się pochodzić z rodziny słynnych łowców wampirów. Wkrótce bohaterki odkrywają, że — cytując oficjalny opis serialu — łatwiej się zakochać, niż zabić.
Wampiry, łowcy potworów, zakazana miłość rodem z "Romea i Julii", a do tego odkrywanie "własnego ja". Nowy serial Netfliksa ma wszystkie cliché, z których można ulepić średniaka dla młodzieży — ale "Pierwszego zabójstwa" nie warto odpalać nawet w tle podczas prasowania.
Oglądając serial nietrudno o porównania do innego zakazanego romansu — mowa o Buffy i Angelu z serialu "Buffy: Postrach wampirów". O ile w relacji pomiędzy tą dwójką iskry dosłownie wyskakiwały z ekranu, o tyle w relację Juliette i Cal naprawdę trudno uwierzyć. Przede wszystkim pomiędzy bohaterkami brakuje jakiejkolwiek chemii. Ich wspólne sceny wywołują ciarki żenady, jest niezręcznie, sztywno, często wręcz niekomfortowo. Nie pomaga fakt, że akcja pędzi wręcz na łeb na szyje. Próba wmawiania widzowi, że dziewczyny łączy głębokie uczucie po tym, jak odbyły ze sobą może ze dwie rozmowy i zaliczyły całowanie w spiżarce, jest po prostu traktowaniem go po macoszemu.
Wydaje się, że cała relacja dziewczyn opiera się wyłącznie na fizycznym pociągu (co twórczynie akcentują, pokazując kilkukrotnie dokładnie to samo zbliżenie na oczy czy usta bohaterek), jednak i w "gorących" scenach jest dość drętwo. Trudno doszukać się także jakiejkolwiek chemii pomiędzy Sarah Catherine Hook a Imane Lewis. O ile ta pierwsza z czasem się rozkręca i pod koniec można nawet sympatyzować z Juliette, tak Lewis w roli Calliope wypada słabo.
Pierwsze zabójstwo — zero chemii, niewiele fabuły
Jak w "Pamiętnikach wampirów", każdy odcinek zawiera wewnętrzną narrację bohaterek i często to za jej sprawą stara się nam udowodnić, że łączy je coś magicznego. Szkoda tylko, że widz o tym słyszy, zamiast faktycznie to zobaczyć. W serialu dużą wagę przykłada się do pochodzenia obu dziewczyn — Juliette, dziedziczka z rodu wampirów i Cal, której życiowym celem jest udowodnienie rodzinie, że nadaje się na świetną zabójczynię potworów.
O ile pierwsza z bohaterek na wstępie podkreśla, że czuje się jak wyrzutek i nigdzie nie pasuje (zadanie "nie jestem taka jak wszyscy" zaliczone na pięć z plusem), tak Cal wydaje się być szczerze zapatrzona w rodzinę, nie chcąc ich zawieść. Gdyby ten konkretny wątek związany z ich motywacjami nie został koszmarnie spłycony, mógłby wprowadzić ciekawą dynamikę do ich relacji — a tak to jedynie temat, który zostaje przegadany w ciągu minuty czasu ekranowego.
Pilot pisała sama autorka opowiadania — i chociaż jest on okraszony CGI rodem z sennego horroru oraz wręcz idiotyczną sceną nawiązującą do Adama i Ewy, wypada najlepiej i po nim można było mieć jeszcze okruchy nadziei, że "Pierwsze zabójstwo" będzie po prostu średniakiem typu guilty pleasure. Niestety dalsza część to równia pochyła, której nie ratują nawet Elizabeth Mitchell ("Lost") jako Margot Fairmont, matka Juliette oraz Aubin Wise ("Hamilton) jako Talia Burns, matka Cal. Dynamika pomiędzy kobietami jest niezła, pełna uszczypliwości, jednak ginie wśród innych wątków — a szkoda.
Pierwsze zabójstwo — czy warto oglądać serial?
W każdym odcinku dowiadujemy się coraz więcej o świecie, w którym rozgrywa się akcja. Wątki wyskakują jak królik z kapelusza, tworząc miks, w którym trudno się połapać. Oczywiście, nie chodzi o to, by twórcy podawali wszystko jak na tacy — jednak w przypadku "Pierwszego zabójstwa" brakuje tajemnicy, suspensu i czegoś, co potrafiłoby zaangażować widza. Co tak naprawdę jest stawką? Walka o miłość? Nie bardzo. Potwory gromadzące się w spokojnym do tej pory miasteczku, a może wewnętrzne problemy w hierarchii obu rodów?
Trudno odpowiedzieć na to pytanie — twórczynie "Pierwszego zabójstwa" starają się upiec kilka pieczeni na jednym ogniu. Problem w tym, że niektóre kawałki są surowe, inne spopielone na wiór i koniec końców, widz pozostaje głodny. Szkoda, że niektórzy z bohaterów zostali dość słabo nakreśleni — nieźle zapowiadał się wątek siostry Juliette, Elinor (Gracie Dzienny, "Zoo") zadowolonej ze swojego życia wampirzej dziedziczki. To femme fatale, nastawiona na zabawę, ale przy tym inteligentna, zaś ich brat Olivier (Dylan McNamara) — wyrzutek — miał zadatki na ciekawego bohatera à la czarna owca.
Niestety, czas ekranowy zajęło… tak naprawdę trudno powiedzieć co. Niby coś się dzieje, są jakieś pojedynki (z naprawdę niskobudżetową choreografią), jednak przeskakując o kilka lub kilkanaście minut do przodu tak naprawdę nic nie stracimy. Z jednej strony w "Pierwszym zabójstwie" jest za dużo chaosu i wątków, a z drugiej przy serialu można zasnąć, ponieważ całość nie jest ani trochę angażująca. Najnowszy serial młodzieżowy Netfliksa w zamyśle miał być powrotem do ery świetności wampirów — tymczasem "Pierwsze zabójstwo" to mdła papka, w której często nie wiadomo o co tak naprawdę chodzi. Jeśli chcecie obejrzeć coś o wampirach, to zdecydowanie lepiej wrócić do "Buffy" lub "Pamiętników wampirów".