"Lekomania" pokazuje, jak Ameryka uzależniła się od opioidów – recenzja serialu z Michaelem Keatonem
Mateusz Piesowicz
14 czerwca 2022, 11:44
"Lekomania" (Fot. Hulu)
W XXI wieku w wyniku kryzysu opioidowego w Stanach zmarło ok. pół miliona ludzi. "Lekomania" wyjaśnia, jak do tego doszło, kto jest odpowiedzialny i w jaki sposób zamiatano sprawę pod dywan.
W XXI wieku w wyniku kryzysu opioidowego w Stanach zmarło ok. pół miliona ludzi. "Lekomania" wyjaśnia, jak do tego doszło, kto jest odpowiedzialny i w jaki sposób zamiatano sprawę pod dywan.
Wyobraźcie sobie życie wolne od bólu. Tego mocnego, wynikającego z poważnych chorób i urazów, ale też zwyczajnego, uprzykrzającego nam życie na co dzień. Pozbyć się tych uciążliwości? Wielu dałoby się za to pokroić bez względu na okoliczności, a co dopiero gdyby rozwiązanie było dostępne na wyciągnięcie ręki w lokalnej aptece. Kto nie chciałby po nie sięgnąć?
Lekomania to serial o kryzysie opioidowym w USA
Właśnie na takich podstawach swoją działalność oparła Purdue Pharma i inne wielkie koncerny farmaceutyczne, które pod koniec ubiegłego wieku w ogromnym stopniu przyczyniły się do wywołania w Stanach Zjednoczonych trwającej do dziś epidemii uzależnień od leków opioidowych. Kryzysu, który doprowadził do śmierci setek tysięcy ludzi, przekonanych że przepisane im środki przeciwbólowe są całkowicie niegroźne i nieświadomych tego, że zarówno oni, jak i lekarze zostali oszukani. "Lekomania" (w oryginale "Dopesick") opowiada ich historie i choć sama ma objawy fabularnego przedawkowania, jest absolutnie szokującym seansem.
Dostępny na Disney+ ośmioodcinkowy miniserial autorstwa Danny'ego Stronga ("Imperium") został oparty na bestsellerowej książce Beth Macy i wyraźnie widać po nim reportażowy rodowód. Przeskakująca po najważniejszych wydarzeniach narracja prowadzona jest wielowątkowo w kilku liniach czasowych, skupiając się jednocześnie na sprawcach, ofiarach i organach ścigania. Nadążyć za zmieniającymi się błyskawicznie datami trudno, dlatego polecam nie przykładać do nich większej wagi – treść serialu mówi sama za siebie.
Wystarczy wam wiedza, że zaczynamy w 1996 roku, gdy należąca do Sacklerów (oni i prokuratorzy to jedyne postaci wzorowane na prawdziwych ludziach), jednej z najbogatszych amerykańskich rodzin, firma Purdue Pharma wprowadziła na rynek lek o nazwie OxyContin. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że lek sprzedawany jako środek przeciwbólowy to nic innego jak silny narkotyk z grupy opioidów, działający podobnie do heroiny czy morfiny. Efektów udostępnienia tak niebezpiecznej substancji można się było spodziewać, zwłaszcza że towarzyszyła jej agresywna kampania marketingowa wycelowana w lekarzy. Ale jak to w ogóle możliwe, że zwykła trucizna mogła zostać numerem jeden w sprzedaży?
Lekomania szuka przyczyn i rozwiązania kryzysu
Odpowiedź otrzymujemy z różnych źródeł, począwszy od położonych najwyżej w łańcuchu pokarmowym Sacklerów i mającego ambicję podbicia OxyContinem całego świata Richarda (Michael Stuhlbarg, "Zakazane imperium"). Odrażającego już na pierwszy rzut oka, pozbawionego emocji i cynicznego typa, kierującego się wyłącznie zyskiem. Nielubianego przez "bliskich" i współpracowników, ale że piekielnie skutecznego w zarabianiu pieniędzy to akceptowanego. W końcu tego zgniłego towarzystwa nic innego nie interesuje.
Schodząc niżej, oglądamy schemat działania korporacyjnej machiny, której kluczowym elementem są przedstawiciele medyczni. Od tego, jak mocne i skuteczne będą ich naciski na lekarzy, zależy tutaj absolutnie wszystko. Ale że armia ludzi uzbrojonych w wyuczone na pamięć formułki ("Badania wykazują, że od Oxy uzależnia się mniej niż 1% pacjentów!"), ulotki, prezenty, a w ostateczności nawet groźby, nie różni się szczególnie od tych nad nimi w hierarchii, to o efekt można być spokojnym. Pieniądz napędza tu wszystkich, nieważne czy wydają się mieć trochę sumienia jak Billy (Will Poulter, "Black Mirror: Bandersnatch"), czy są całkowicie pozbawieni duszy jak Amber (Phillipa Soo, "Lśniące dziewczyny").
A co dzieje się po drugiej stronie barykady? O podobnym poziomie zorganizowania można pomarzyć. Ścierające się interesy rządowych instytucji, polityczne naciski, piętrzące się po drodze problemy i formalności – to cud, że w ogóle ruszyło tam śledztwo. A właściwie to dwa śledztwa, prowadzone w różnym czasie przez agentkę DEA Bridget Meyer (Rosario Dawson, "The Mandalorian") oraz prokuratorów z Wirginii – Ricka Mountcastle'a (Peter Sarsgaard, "The Looming Tower") i Randy'ego Ramseyera (John Hoogenakker, "Jack Ryan"). Każde oferuje nieco inne podejście i uzupełniające się informacje, jednak zasadność ich współistnienia jest wątpliwa. Tym bardziej że w jednym z góry znamy efekt, co raczej nie mogło wpłynąć korzystnie na dramaturgię.
Lekomania, czyli ludzkie tragedie vs Big Pharma
Sporo już tego, a przed nami jeszcze najliczniej reprezentowana w "Lekomanii" grupa, czyli ofiary. Tragedie pojedynczych ludzi, ich rodzin, a nawet całych społeczeństw oglądamy przez pryzmat mieszkańców górniczego miasteczka Finch Creek. Tam spotykamy miejscowego lekarza idealistę Samuela Finnixa (Michael Keaton, który co ciekawe parę lat temu w programie Johna Olivera wcielił się w… Richarda Sacklera) i jedną z jego pacjentek, pracującą w kopalni Betsy (Kaitlyn Dever, "Niewiarygodne"). Problemy tej dwójki śledzimy od początku do końca, ale na nich dramaty zwykłych ludzi się nie kończą.
Niektórych ofiar w ogóle nie mamy okazji poznać. Inne spotykamy przelotnie, żeby już nie zdążyć do nich wrócić. Tych którzy nie umierają od razu uzależnienie od opioidów wpędza w kolejne, odsuwa od bliskich, zmusza do kradzieży lub prostytucji i tak ściąga coraz niżej i niżej, aż na samo dno. Wszystkich łączy to, że zniszczono im życie, pozostawiono bez opieki i odsunięto na margines, bo przecież to nie ofiary leku, a narkomani robiący mu złą prasę. "Jeśli przestanę, to umrę, jeśli nie przestanę, to też umrę" – mówi beznamiętnie jedna z ofiar, ale czy za bezsilność można ich winić?
Nie, podobnie jak za towarzyszące im poczucie wstydu. Rosnące z każdą zażywaną tabletką, mimo że żadna z ofiar w niczym nie zawiniła. Trudno oglądać obwiniającą się Betsy, która i bez uzależnienia przechodziła przez piekło, czy na doktora Finnixa, który poświęciwszy wszystko pracy, czuje się odpowiedzialny za tragedie pacjentów. Cudów na ekranie dokonują przy tym Michael Keaton (wyróżniony za tę rolę Złotym Globem i nagrodą krytyków) i Kaitlyn Dever, którzy sprawiają, że cierpienie ich postaci staje się niemal namacalne. A to wbrew pozorom wcale nie jest w "Lekomanii" takie proste.
Lekomania jest wciągająca, ale czy uzależnia?
Wszystko dlatego, że choć serial nie pomija żadnego istotnego aspektu sprawy, można odnieść wrażenie, że tylko odhacza kolejne punkty na liście. Próby emocjonalnego zaangażowania widza rzecz jasna są, nawet sporo, rzadko jednak w stu procentach wypalają, bo albo brakuje miejsca na rozwinięcie, albo wręcz przeciwnie, poświęca się go za dużo. W efekcie w którymś momencie zaczyna się obojętnieć, co przy takiej historii po prostu nie może mieć miejsca, przynajmniej jeśli chcemy, żeby wywoływała ona w oglądającym żywe reakcje.
Przy "Lekomanii" miałem jednak ten problem, że często nie wiedziałem, czego właściwie chcą twórcy. Jeśli zwiększyć świadomość na temat opioidów, to poszło dobrze, bo oceniany tylko pod kątem przekazywania informacji w atrakcyjnej formie serial wypada najlepiej. Ale jeśli chciano przy tym opowiedzieć angażującą historię, efekty są już różne.
W wielu miejscach widać pośpiech, byle tylko upchnąć w godzinie jak najwięcej faktów. Obecność niektórych wątków trudno w sensowny sposób wytłumaczyć (standardowe problemy małżeńskie to jest właśnie to, co chcemy oglądać w takim serialu), tak samo jak formę narracji, która nie wnosi do serialu kompletnie nic. W oczy kłuje jednowymiarowe przedstawienie Sacklerów, które nawet jeśli jest prawdziwe, czyni z nich groteskowe czarne charaktery, pozbawiając temat należnej powagi. I tak dalej, bo wgłębiając się w wypełnione po brzegi wydarzeniami odcinki, można zgłaszać więcej pretensji.
Mając świadomość tych wad, nie da się jednak zaprzeczyć, że "Lekomania" to serial co najmniej dobry, a fragmentami bardzo dobry. Wciągający, potrafiący zrobić użytek z sensacyjnej historii i nierozmieniający jej (za bardzo) na drobne. A warty obejrzenia szczególnie, jeśli nie znacie sprawy, która zamiast umrzeć w zarodku, spowodowała i nadal powoduje tragedie na niewyobrażalną skalę w samym środku "cywilizowanego" świata.