"Pam i Tommy" to coś więcej niż skandaliczna historia – recenzja serialu o Pameli Anderson i Tommym Lee
Mateusz Piesowicz
14 czerwca 2022, 11:02
"Pam i Tommy" (Fot. Hulu)
Kim naprawdę jest Pamela Anderson? Przebrzmiałą gwiazdą? Niedocenianą aktorką? Skandalistką? Ofiarą? "Pam i Tommy" szuka odpowiedzi i wcale nie znajduje ich na słynnej sekstaśmie.
Kim naprawdę jest Pamela Anderson? Przebrzmiałą gwiazdą? Niedocenianą aktorką? Skandalistką? Ofiarą? "Pam i Tommy" szuka odpowiedzi i wcale nie znajduje ich na słynnej sekstaśmie.
Jeżeli dorastaliście w latach 90., na pewno nie trzeba wam przypominać Pameli Anderson. Gwiazda "Słonecznego patrolu", blondwłosa modelka wielokrotnie pozująca dla "Playboya", a w końcu celebrytka, której barwne życie osobiste dostarczało mnóstwo materiałów brukowcom, to jedna z ikon tamtego okresu i popkultury w ogóle. Sława pięknej Kanadyjki była jednak tylko w pewnym stopniu związana ze wszystkimi wymienionymi – miejsce w zbiorowej świadomości zapewniło jej coś, co wydarzyło się kompletnie poza jej kontrolą.
Pam i Tommy – historia seksbomby i bad boya
I właśnie o tym opowiada ośmioodcinkowy miniserial "Pam i Tommy", który, opierając się na tym artykule opublikowanym w magazynie "Rolling Stone", zabiera widzów do 1995 roku, żeby przedstawić szeroko pojętą historię najsłynniejszej sekstaśmy w historii. Skradzione z domu Pameli (Lily James, "Downton Abbey") i rockmana Tommy'ego Lee (Sebastian Stan, "Falcon i Zimowy Żołnierz") prywatne wideo szybko stało się sensacją, a jeszcze szybciej wymknęło się spod jakiejkolwiek kontroli, trafiając do raczkującej wówczas sieci i w pewnym stopniu przyczyniając się do rozpoczęcia ery internetu. W dłuższej perspektywie dając natomiast początek współczesnej kulturze celebryckiej i gigantycznej roli cyfrowych mediów w jej kształtowaniu.
Już po tym można wywnioskować, że "Pam i Tommy" (cały serial jest już dostępny na Disney+) bynajmniej nie jest bazującą na głośnej historii tandetną próbą sprzedania jej na nowo. Zresztą nie oszukujmy się, dzisiaj celebryci na co dzień wywlekają na światło dzienne tyle prywatnych brudów, że igraszki pary gwiazd na nagraniu sprzed 30 lat nie miałyby prawa nikogo oburzyć. Twórcy serialu — scenarzysta Robert Siegel ("Zapaśnik") i reżyser Craig Gillespie ("Cruella") – obrali więc inną drogę, taśmę czyniąc tylko pretekstem do opowiedzenia o trójce postaci i przedstawienia każdej z nich w nie tak oczywisty sposób, jak można by się spodziewać. Ale zaraz, trójce?
A tak, bo poza tytułową parą, fabuła skupia się na jeszcze jednym bohaterze – niejakim Randzie Gauthierze (Seth Rogen, który wraz ze swoim stałym współpracownikiem Evanem Goldbergiem jest też jednym z producentów), pracującym dla Tommy'ego i wyjątkowo źle przez niego potraktowanym stolarzu. Od niego się tutaj wszystko zaczyna, gdy wściekły na kaprysy gwiazdora i oszukany Rand postanawia go w ramach zemsty obrabować, w czym zresztą trudno mu nie kibicować. Sytuacja ulega zmianie dopiero później, gdy szukający sprawiedliwości złodziej odkrywa, co dokładnie wpadło w jego ręce i postanawia to wykorzystać.
Pam i Tommy, czyli sekstaśma to nie wszystko
Podział serialowej historii między trójkę bohaterów to z jednej strony pomysł dobry i dobrze wykonany (narracja przeskakuje między postaciami, czasem też cofając się w czasie), ale z drugiej problematyczny. O ile przyjęcie perspektywy Randa jest zasadne na początku, aby widzowie mogli ukształtować sobie obraz ofiary i oprawców (więcej przeczytacie w naszej recenzji premierowych odcinków), to już w kolejnych odcinkach obstawanie przy Gauthierze staje się męczące. Nieważne jak twórcy i Rogen się starają, rozbudowując jego postać, choćby przez dodanie formalnie jeszcze nie byłej żony Eriki (Taylor Schilling, "Orange Is the New Black"), nie zmienia się najważniejsze – to nie jest jego serial i nie jego problemy są tu interesujące.
Od pierwszego pojawienia się na ekranie rządzi bowiem niemal niepodzielnie Pamela, niekiedy ustępująca nieco miejsca swojemu partnerowi. Serial nie bez powodu zatytułowany jest jednak "Pam i Tommy" a nie "Tommy i Pam". To jej historia, to ona jest tu najciekawszą i najważniejszą postacią, to sceny z jej udziałem są zawsze najbardziej emocjonalne i wiarygodne. Wreszcie to skupienie się na niej sprawia, że serial wyrasta ponad podkoloryzowaną biografię, stając się (w tym aspekcie) wiarygodnym psychologicznie dramatem, a przede wszystkim opowieścią o fascynującej kobiecie. Bardzo dalekiej od stereotypowego obrazu seksbomby, który wykreowany przez media ciągnie się zresztą za Pamelą Anderson do dzisiaj.
Pam i Tommy wyglądają zupełnie jak prawdziwi
Serialowa Pamela jest absolutnie świadoma tego, jak widzi i czego oczekuje od niej świat, potrafiąc przetrwać tego wady i wykorzystać zalety, ale jednocześnie też zdeterminowana, żeby ten wizerunek zmienić. Wstyd? Nic z tych rzeczy. Raczej ambicja młodej dziewczyny z kanadyjskiej prowincji, która umiejętnie używając swoich atutów doszła już wysoko, ale nie zamierza się zatrzymywać. Chce być jak Jane Fonda – mieć gdzieś, co o niej myślą i robić dokładnie to, na co ma ochotę – lecz pozostać przy tym sobą. Wrażliwą, delikatną i promieniującą urokiem osobą, której marzy się miłość rodem z komedii romantycznej, założenie rodziny i stworzenie szczęśliwego domu.
Serial stoi zdecydowanie po stronie swojej bohaterki, pokazując, w jak odrażający sposób się ją na każdym kroku wykorzystuje i uprzedmiatawia, ale także tłumacząc, dlaczego niedopuszczalny atak na prywatność jej i Tommy'ego ma dla nich obojga zupełnie inne konsekwencje. Jasne, bywa przy tym "Pam i Tommy" nieco łopatologiczne, jednak unika popadania w znacznie groźniejsze skrajności, obalając krzywdzący obraz głupiej blondynki, a zarazem pozwalając bohaterce cierpieć i czuć bezsilność. Pamela, w ogromnej mierze dzięki fantastycznej kreacji zmienionej nie do poznania Lily James, jest w końcu prawdziwym człowiekiem i tak jak każdy ma chwile słabości oraz podejmuje złe decyzje.
Nasuwa się oczywiste pytanie: czy taką właśnie decyzją był związek z Tommym Lee? Równie znakomicie zagrany przez Sebastiana Stana nieco przebrzmiały rockman akurat stereotypowego przedstawienia nie unika. To bad boy jak się pisze, facet o gorącym temperamencie, gwałtownym usposobieniu i okropnym charakterze, którego jednak… z jakiegoś powodu bardzo łatwo polubić. I któremu z całą pewnością jeszcze trudniej odmówić, nawet wiedząc doskonale, że będzie z tego więcej szkody niż pożytku. Rozsądku w tym uczuciu raczej nie ma sensu szukać, o wiele łatwiej o zrozumienie i emocje, bo tych, pozytywnych i nie, w związku Anderson/Lee nie brakuje.
Pam i Tommy – czy warto oglądać serial?
O ile natomiast można z tego powodu często współczuć Pameli, o tyle jako widzowie nie mamy żadnych powodów do narzekań, bo to bez wątpienia właśnie pełna ognia relacja Pam i Tommy'ego jest motorem napędowym serialu. Ona go też utrzymuje na powierzchni, gdy w dół ciągną widoczne gołym okiem wady, jak nierówny poziom poszczególnych wątków, ich nadmierne rozbudowywanie lub upraszczanie, gubione tempo, czy nie zawsze udane przejścia między komedią a dramatem.
Trzeba więc zdawać sobie sprawę, że "Pam i Tommy" ani nie jest produkcją, w której wszystko gra, ani nie obiecuje seansu, którego pod żadnym pozorem nie można sobie darować. Wystarczy jednak dać serialowi szansę na przedstawienie tytułowej pary, a sama ich obecność wynagrodzi wszystko inne. Szykujcie się na szaloną jazdę, bo z tą dwójką okazji do śmiechu jest równie dużo, co powodów do gorzkiej refleksji.