"American Horror Stories" to żerowanie na znanej marce — recenzja spin-offu kultowej serii Ryana Murphy'ego
Nikodem Pankowiak
14 czerwca 2022, 14:03
"American Horror Stories" (Fot. FX)
Po 10 sezonach "American Horror Story" przyszedł czas na spin-off. "American Horror Stories" to siedem odcinków, w których duet Ryan Murphy i Brad Falchuk straszą widzów krótkimi historiami.
Po 10 sezonach "American Horror Story" przyszedł czas na spin-off. "American Horror Stories" to siedem odcinków, w których duet Ryan Murphy i Brad Falchuk straszą widzów krótkimi historiami.
Choć swoje serialowe imperium Ryan Murphy prowadzi dziś głównie na Netfliksie, to wciąż rozwija jeden ze swoich najsłynniejszych projektów. Mimo że od lat można odnieść wrażenie, iż "American Horror Story" to produkcja, która otrzymuje promocję znacznie lepszą od jakości samego serialu, to jednak nadal rozgrzewa wyobraźnię wielu widzów. Mimo dekady na ekranie, Murphy i blisko współpracujący z nim Brad Falchuk wciąż widzą potencjał w stworzonej przez siebie marce.
Stąd "American Horror Stories" – składająca się z siedmiu odcinków antologia, która w zeszłym roku zadebiutowała w Stanach na kanale FX, a od dziś dostępna jest w Polsce na Disney+, serwując widzom inną historię w (prawie) każdym odcinku. Czyżby oznaczało to, że duet Murphy/Falchuk naprawdę miał jeszcze tak wiele do opowiedzenia? No właśnie nie do końca.
American Horror Stories – spin-off kultowej serii
Tak naprawdę swoją nową antologią panowie pokazują, że ich kreatywny arsenał jest już bliski wyczerpania – a kolejne historie to tylko odcinanie kuponów od znanej i popularnej marki. Jeśli z siedmiu odcinków aż trzy poświęcone są domu morderstw, który widzowie mogli zobaczyć już w 1. sezonie "American Horror Story", to znak, że mamy tutaj do czynienia ze zwykłym odtwórstwem. Na dodatek niezbyt udanym, bo zarówno powrotowi do znanego miejsca, jak i oglądaniu pozostałych odcinków towarzyszyć będzie nam głównie uczucie rozczarowania.
Głównym problemem "American Horror Stories" jest fakt, że w serialu coraz mniej tytułowego horroru – po 10 latach trudno czymkolwiek jeszcze zaskoczyć widza, przez co kolejne triki stają się już nazbyt oczywiste. Brak elementu zaskoczenia to najgorsze, co może horrorowi się przytrafić, a tu jest go jak na lekarstwo. Gdy kolejni bohaterowie są zabijani w coraz brutalniejszy sposób – trzeba oddać twórcom, że w wymyślaniu makabrycznych sposobów na śmierć nie brakuje im wyobraźni – widz szybko może poczuć znużenie.
Kolejne podrzynane gardła – a tych nie brakuje zwłaszcza w pierwszych dwóch odcinkach oraz w finałowym — szybko przestają zatem robić wrażenie. Gdy zaczynają one spływać po widzu tak, jak krew po podłodze domu morderstw, okazuje się, że serial nie ma wiele więcej do zaoferowania. I to mimo faktu, że twórcy sięgają po różne style i za wszelką cenę próbują udowodnić, że wciąż mają sporo asów w rękawie.
American Horror Stories nie potrafi przestraszyć
Niestety bardzo szybko okazuje się, że to nieprawda. Z siedmiu odcinków godny uwagi jest tak naprawdę tylko jeden — "Ba'al", czyli osadzona w satanistycznych klimatach historia matki, która zrobi wszystko, aby urodzić dziecko. Fanom netfliksowego "Archiwum 81" ten odcinek szczególnie powinien przypaść do gustu. Jak w żadnej innej historii zaprezentowanej w "American Horror Stories" faktycznie można odczuć tutaj klimat grozy i napięcia, a kolejne zwroty akcji pokazują, że Murphy i Falchuk wciąż potrafią przestraszyć i tworzyć wciągające historie.
Szkoda tylko, że "Ba'al" jest wyjątkiem – pozostałe historie przynoszą głównie rozczarowanie zamiast strachu. Zwłaszcza powrót do domu morderstw, który powinien być przecież najjaśniejszym punktem całego sezonu, zostawia widza przede wszystkim z niesmakiem, bo mimo powrotu pewnych znajomych twarzy, nie jest w stanie choćby przez chwilę dorównać poziomem 1. sezonowi "American Horror Story". Historia, która na początku daje nadzieję na gęste, mroczne odcinki, szybko zmienia się w krwawą jatkę, gdzie na dodatek twórcy mają problem ze sprawnym poprowadzeniem narracji. Bardzo dobry występ, jaki zaserwowała Sierra McCormick ("Nadzdolni"), to jeden z naprawdę niewielu plusów powrotu do tak lubianego przez widzów miejsca.
Antologiczna forma całej produkcji pozwoliła twórcom nawiązać współpracę także z tymi aktorami, którzy nie zdążyli opatrzeć się widzom w "American Horror Story". To z jednej strony plus, bo ileż można oglądać Sarah Paulson czy Evana Petersa w ich kolejnych wcieleniach, z drugiej – brakuje tu, może poza wspomnianą McCormick i Billie Lourd ("American Horror Story") z odcinka "Ba'al", jakichkolwiek naprawdę wyrazistych ról. Występy takie jak Danny Trejo w roli morderczego Świętego Mikołaja to fajne ciekawostki, ale jednak tylko ciekawostki, które nie przykrywają słabego scenariusza.
American Horror Stories – czy warto oglądać?
Tak naprawdę trudno znaleźć jakiekolwiek uzasadnienie dla powstania "American Horror Stories" poza dwoma. Po pierwsze, w czasach pandemii taki serial, gdzie obsada każdego odcinka pozostaje relatywnie mała, nie był zapewne trudny do nakręcenia. Po drugie, to ordynarny skok na kasę i próba wyciśnięcia ze znanego tytułu jak najwięcej pieniędzy. Innych powodów nie widzę, choć naprawdę bardzo chciałbym je zobaczyć, skoro poświęciłem na ten serial kilka godzin swojego życia.
Po seansie czuję się jednak zwyczajnie oszukany, bo nie dość że – jak już wspomniałem – w "American Horror Stories" rasowego horroru jest niewiele, to sensownej historii jest jeszcze mniej. Trochę wygląda to tak, jakby podczas burzy mózgów Murphy i Falchuk rzucali pojedyncze zdania, z których później próbowali szyć poszczególne odcinki. Niestety, zwykle materiał szybko rozchodzi się w szwach, a kolejnych dziur nie udaje się załatać.
Jeśli lubicie się bać, "American Horror Stories" nie jest serialem dla was. Murphy i Falchuk wyraźnie jadą już na oparach – z tak niewielką ilością twórczego paliwa nie powinni w ogóle zasiadać do pisania scenariusza. A jednak nie tylko usiedli do pisania, ale także nakręcili antologię, przy której słowo "strach" może pojawić się głównie w jednym kontekście – jest strasznie słaba.