"Resident Evil" rezygnuje z horroru, żerując na sentymencie widzów — recenzja serialu Netfliksa
Agata Jarzębowska
17 lipca 2022, 13:33
"Resident Evil: Remedium" (Fot. Netflix)
"Resident Evil" Netfliksa może i powstał na bazie ciekawego pomysłu, ale finalnie zakopał go irytującymi nastolatkami, głupimi wyborami i całkowitym rozminięciem się z gatunkiem horroru.
"Resident Evil" Netfliksa może i powstał na bazie ciekawego pomysłu, ale finalnie zakopał go irytującymi nastolatkami, głupimi wyborami i całkowitym rozminięciem się z gatunkiem horroru.
"Resident Evil" Netfliksa to próba skorzystania ze znanej franczyzy w najgorszy możliwy sposób. Trudno powiedzieć, dla kogo dokładnie on jest, bo nie spodoba się ani fanom serii, ani fanom horroru, ani fanom kina akcji. Za to w zawodowy sposób serial próbuje obrażać inteligencję widza, a na pytanie, czy da się bardziej bez sensu, z każdym kolejnym odcinkiem udowadnia, że tak. Da się.
"Resident Evil" zabiera nas do świata, gdzie istnieje New Raccoon City, które tym razem Korporacja Umbrella stworzyła w Afryce. Serial rozpada się na dwie linie czasowe, przed i po końcu świata. W 2022 roku śledzimy losy młodej Jade (Tamara Smart, "Fatalna czarownica"), która razem ze swoją siostrą bliźniaczką Billie (Siena Agudong, "AwanturNick") powoli odkrywają straszną prawdę, jaka stoi za działalnością Korporacji Umbrella.
Resident Evil zwodzi interesującym początkiem
Druga oś czasowa dzieje się czternaście lat później, w 2036 roku, gdzie dorosła Jade (Ella Balinska, "The Athena") stara się zrozumieć zachowania zmutowanych istot, by znaleźć sposób na bezpieczne życie obok nich. Sama Korporacja Umbrella robi z kolei to, co zawsze robiła najlepiej: mało etyczne eksperymenty. Tym razem jest w trakcie tworzenia leku Joy, który ma zapobiegać praktycznie każdej chorobie, ale oczywiście ma w sobie śladowe ilości wirusa T, nad którym nikt nadal nie umie zapanować.
I sam wstęp do serialu nie zapowiada nadchodzącej katastrofy. Niestety pierwsze kilkanaście minut sprytnie nas zwodzi i szybko zamienia się w wieczną frustrację widza, która nie mija. Na początku serial raczy nas obiecującymi scenami akcji z 2036 roku, ale niestety zaraz po tym przyjdzie się nam zmierzyć z bardzo słabo napisanym wątkiem nastolatek. Nastoletnie Jade i Billie są bowiem perfekcyjnym przykładem na to, jak zrazić widza do młodych bohaterek, które albo wiecznie się kłócą o głupoty, albo przechodzą do robienia jeszcze głupszych rzeczy. I ten wątek jest tak kiepski, że może odstraszyć już po pierwszym odcinku. A potem niestety wcale nie jest lepiej i odcinek piąty pt. "Filmy rodzinne", którego fabuła koncentruje się głównie na nastoletnich bohaterkach, jest najgorszym w całym sezonie.
Niestety, druga oś czasowa z dorosłą Jade szybko zaczyna iść podobnym torem. Jade bowiem jest tym typem bohaterki, która postanawia podejmować najgorsze i bezsensowne decyzje, jakie tylko można podjąć. Bohaterowie podejmujący zawsze mądre decyzje są nudni, ale Jade do mistrzostwa opanowała zachowania, które wywołują w widzu tylko jedno pytanie: "i co chciałaś dokładnie tym osiągnąć"? Innym problemem jest to, że serial praktycznie nie daje tej bohaterce odpocząć. W pierwszej połowie serialu bohaterka przede wszystkim ucieka — zmienia się tylko bezpośrednie zagrożenie: raz jest to Korporacja Umbrella, a raz są to hordy Zer, roznoszące wirusa T. Zdarzają się także oczywiście zmutowane potwory.
Resident Evil to schematy przykryte sentymentem
I ogromne mutanty obnażają kolejną słabość serialu. Efekty specjalne pozostawiają bowiem dość sporo do życzenia, co widać najlepiej w scenach z dobermanem. Bo serial nie mógł nie nawiązać do słynnych zmutowanych dobermanów. Problemem jest jednak to, że dobermany te prezentowały się lepiej w filmowej adaptacji z 2002 roku. Ale nie tylko tak skomplikowane CGI jest wątpliwe. Bohaterowie wielokrotnie prowadzą rozmowy wideo i za każdym razem widać, że obraz został w postprodukcji doklejony na wyświetlacze telefonów i tabletów.
Trudno powiedzieć, czy takie nawiązania jak dobermany albo wprowadzenie do fabuły Alberta Weskera (Lance Reddick, "The Wire", "Fringe") ucieszą, czy też zdenerwują fanów jeszcze bardziej — biorąc pod uwagę naprawdę fatalną fabułę. Serial co prawda nie udaje, że Albert Wesker nie miał bliskiego kontaktu z wulkanem, jak również nawiązuje i dużo mówi o całej poprzedniej historii Korporacji Umbrella. Jednak wygląda to bardziej na bezczelne żerowanie na sentymencie w nadziei, że ten sentyment przykryje wszystkie możliwe wady scenariusza.
Sam scenariusz stara się stworzyć zagadki na miarę "Westworld". Tajemnica skrywa się praktycznie wszędzie, a z każdym kolejnym odcinkiem jest ich więcej i więcej, ale żadna z nich nie jest ciekawa, ani nie niesie satysfakcjonującego rozwiązania. Wszyscy bohaterowie zbudowani są na schematach, które aż bolą. Pierwszy przeciwnik, którego poznajemy, Richard Baxter (Turlough Convery, "Obsesja Eve") pojawia się w rytmie pompatycznej muzyki, niczym Darth Vader — i choć serial traktuje to ironicznie, żart nie jest śmieszny. Jedyną przyjemność może nieść to, że Turlough Convery radośnie bawi się swoją rolą, ale równocześnie wygląda to tak, jakby dostał zupełnie inny scenariusz niż reszta obsady.
Szefowa Korporacji Umbrella Evelyn Marcus (Paola Nuñez, "Noc oczyszczenia") świetnie wypada w początkowych odcinkach, jest wyrachowana i zimna, by stopniowo zamieniać się w parodię swojej postaci. Jade z kolei jest typową bohaterką, której nic nie może się stać, niezależnie od tego, jak głupiej rzeczy nie zrobi. Bohaterowie są tak bardzo tendencyjni, że nie zabrakło nawet superinteligentnego nastolatka — Simon (Connor Gosatti, "What We See") chodzi co prawda do liceum, ale potrafi w trzy minuty obejść zabezpieczenia Korporacji Umbrella. Która, jak na supertajne laboratorium z przeszłością, ma zabezpieczenia na poziomie: hasło1234.
Resident Evil — czy warto obejrzeć serial Netfliksa?
Ale to, gdzie serial zawodzi najbardziej, to sfera horroru. Bo gdyby zapytać, z czym kojarzy się ta marka, gatunek horroru jako pierwszy przychodzi na myśl. Horroru jednak nie ma w nim zupełnie. I choć serial na początku nawet próbuje iść w te rejony (z marnym skutkiem — większość scen jest tak ciemna, że zamiast się bać, próbujemy zobaczyć cokolwiek), tak z każdym kolejnym odcinkiem coraz bardziej oddala się od tego gatunku, by w finale już zupełnie o nim nie pamiętać. Sam finał z kolei wydaje się stawać do konkursu: ile złych pomysłów można zmieścić w ciągu godziny.
"Resident Evil" Netfliksa nie działa w żadnym momencie. Ani gdy próbuje być zabawny, ani gdy próbuje być straszny, ani gdy próbuje być emocjonujący. A co gorsze, showrunner i scenarzysta serialu Andrew Dabb ("Supernatural") wydaje się zwyczajnie nie szanować inteligencji widzów. Jedynym ciekawym pomysłem jest nowe lekarstwo Joy — jednak ten wątek ma dużo mniejsze znaczenie niż obiecywały zwiastuny i zdecydowanie nie przykrywa niedostatków pozostałych elementów.
"Resident Evil" nie zachwyca i absolutnie nie jest wart poświęcania mu czasu, tym bardziej że w przypadku horrorów i zombie jest w czym wybierać. Co więcej, serial odpowiada na większość, ale nie na wszystkie pytania, zostawiając zakończenie, które ewidentnie ma prowadzić do 2. sezonu. Nieodkryte tajemnice nie są jednak warte żadnej kontynuacji.