"Paper Girls" to coś więcej niż dziewczyńskie "Stranger Things" — recenzja komiksowego serialu Prime Video
Marta Wawrzyn
31 lipca 2022, 15:03
"Paper Girls" (Fot. Amazon)
Dziewczynki na rowerach i klimat lat 80. wystarczyły, by nadać "Paper Girls" łatkę drugiego "Stranger Things". Na szczęście to zupełnie inny serial — nierówny, ale zdecydowanie wart uwagi.
Dziewczynki na rowerach i klimat lat 80. wystarczyły, by nadać "Paper Girls" łatkę drugiego "Stranger Things". Na szczęście to zupełnie inny serial — nierówny, ale zdecydowanie wart uwagi.
Wyobraźcie sobie, że mając 12 lat, podróżujecie w czasie i spotykacie przyszłą wersję samych siebie. I że po pierwszej ekscytacji przychodzi rozczarowanie — ta dziwna, obca dorosła osoba nie osiągnęła niczego, co planowaliście osiągnąć. Nie jest ani trochę tym, kim chcieliście być. Jest nieciekawa, sfrustrowana i wielkie marzenia zamieniła na małą stabilizację. Kicha? Jeszcze jaka. A teraz to podkręćmy: wyobraźcie sobie, że mając 12 lat, podróżujecie w czasie i nie spotykacie przyszłej wersji samej siebie. Ona już nie żyje. Co robicie dalej? Jak sobie z tym radzicie?
Paper Girls — o czym jest komiksowy serial?
Jeśli te pytania są czymś, co was choć trochę intryguje, nie czekajcie ani chwili i odpalajcie "Paper Girls", ośmioodcinkowy serial Amazon Prime Video, który nie jest ani tak młodzieżowy, ani tak lekki, łatwy i przyjemny, jak można było sądzić po zapowiedziach. Ekranizacja komiksów autorstwa Briana K. Vaughana i Cliffa Chianga idzie swoją drogą, odcinając się od typowo rozrywkowych produkcji w stylu "Stranger Things", stawiając na surowe emocje i próbując przemycić w młodzieżowej historii z dodatkiem sci-fi coś więcej, niż sugerowałaby tradycja.
Wszystko zaczyna się od niekontrolowanej podróży w czasie. Wczesnym rankiem tuż po Halloween w 1988 roku cztery 12-latki rozwożące na rowerach gazety w małym miasteczku w Ohio przypadkiem wplątują się w wojnę dwóch frakcji podróżników w czasie i przenoszą się do 2019 roku. Tam każdą z nich czeka szybki kurs dorosłości i konfrontacja z samą sobą. A do tego jeszcze trzeba rozgryźć, o co u diabła tutaj chodzi i jak wrócić do lat 80. A przy okazji może jeszcze uratować świat?
Serial, który miał problemy produkcyjne i w końcu został przejęty przez showrunnera Christophera C. Rogersa ("Halt and Catch Fire"), jest niestety dość nierówny i wyraźnie jedne rzeczy robi lepiej niż inne. Jeżeli nastawiacie się mocno na komiksowy klimat i elementy science fiction, możecie się rozczarować, bo właśnie ta warstwa wypada najsłabiej. To, co w "Stranger Things" jest czystą frajdą skąpaną w popkulturze z lat 80., w "Paper Girls" wydaje się być wymęczonym dodatkiem, którego nie dało się pominąć, więc jakoś to wpleciono do fabuły. I nawet jeśli zdarza się parę fajnych momentów — np. walki niskobudżetowych robotów w stylu "Pacific Rim" czy przerysowane występy Adiny Porter ("American Horror Story") oraz Jasona Mantzoukasa ("Brooklyn 9-9") — to jednak podróże w czasie i generalnie część fantastyczna nie jest najmocniejszą stroną "Paper Girls". Zwłaszcza że dają po oczach braki budżetowe — serial Amazona przypomina pod tym względem nie "Stranger Things", a europejskie produkcje Netfliksa, jak "The Rain".
Paper Girls ma fenomenalną dziewczyńską ekipę
Widząc, jak mało pieniędzy włożono w "Paper Girls", można zadać sobie pytanie, czy Amazon przypadkiem nie poddał się już na starcie, uznając, że nic nie będzie z projektu, z którego wycofała się początkowa showrunnerka Stephany Folsom. Jeśli tak się stało, to wielka szkoda, bo tę produkcję niesie fantastyczna energia młodej ekipy, a jego ostateczny showrunner Christopher C. Rogers — którego wspomaga jako producent i scenarzysta Christopher Cantwell, czyli drugi z Chrisów stojących za sukcesem "Halt and Catch Fire" — jest jednym z ciekawszych nazwisk w branży serialowej. I ma fenomenalną rękę do aktorów, wystarczy spojrzeć na cudowną obsadę "Halt and Catch Fire" i choćby na późniejszą karierę Mackenzie Davis.
Mac (Sofia Rosinsky, "Odjazdowa Layne"), Tiffany (Camryn Jones, "Pacific Rim: The Black), Erin (Riley Lai Nelet, "Altered Carbon") i KJ (Fina Strazza, "Prawo i porządek: Sekcja specjalna"), czyli główne bohaterki "Paper Girls", to cztery powody, dla których warto obejrzeć serial pomimo jego wad. Tak prawdziwe, skomplikowane, znakomicie napisane i zagrane postacie młodzieżowe prawie się nie zdarzają — czwórka dziewczyn to naprawdę niebanalny miks nastoletnich lęków i marzeń. Mamy tu niegrzeczną dziewczynkę, w której życiu nic nie jest proste, mamy ambitną czarnoskórą bohaterkę z głową pełną naukowych marzeń, mamy dziewczynę z tzw. dobrego domu, mamy wreszcie Azjatkę z mamą, która nie mówi po angielsku.
To bardzo zróżnicowana ekipa pod każdym względem, co z jednej strony owocuje jakże potrzebną w serialach reprezentacją, a z drugiej, wprowadza fantastyczną dynamikę do grupki. O żadnej z dziewczyn nie można powiedzieć, że nie jest jakaś, a kiedy serial przechodzi do przepracowywania traum związanych ze spotykaniem starszych wersji siebie, staje się po prostu znakomity, przypominając nie tyle "Stranger Things" — gdzie młodzi bohaterowie nie mają żadnych cech, są mili i właściwie tyle — co kultowe filmy z lat 80., na czele ze "Stań przy mnie" i "Goonies".
Młode aktorki pozytywnie zaskakują, dając sobie radę zarówno ze scenami, do których wykonania potrzebne jest minimum doświadczenia życiowego, jakiego nastolatki zwykle jednak nie mają, jak i z lekkimi, komediowymi momentami. A przy tym mają świetną chemię, energię i mnóstwo uroku — wszystkie razem i każda z osobna. Jedną z moich ulubionych scen jest ta z 5. odcinka, w której cztery 12-latki próbują rozgryźć instrukcję użycia tamponu. I są przy tym absolutnie cudowne.
Paper Girls — czy warto oglądać serial Amazona?
Serial ma bardzo dużo do powiedzenia o życiu i całej reszcie, ale też dotyka kwestii różnic klasowych (i przynosi nieoczywiste odpowiedzi, kiedy "bogata" KJ zaczyna głębiej rozmawiać z pochodzącą z marginesu społecznego Mac), imigracji, rasizmu czy kultury świata zdominowanego przez mężczyzn. Już w pierwszym odcinku pojawia się pytanie, jak to jest być 12-letnią dziewczynką rano po Halloween, kiedy wokół latają puszki z piwem rzucane przez dogorywających imprezowiczów. Potem takich pytań i prób rozejrzenia się po amerykańskim społeczeństwie będzie więcej.
"Paper Girls" to też hołd złożony młodzieńczej przyjaźni, która — jak wiemy właśnie z filmów z lat 80. — potrafi przenosić góry. Kiedy spotykamy Mac, Tiff, Erin i KJ w pierwszym odcinku, one jeszcze się nie znają. Kiedy je zostawiamy pod koniec 8. odcinka, tworzą nie tylko zgraną paczkę, na którą aż miło popatrzeć, ale też mają przynajmniej kilka powodów, by iść w ogień za sobą nawzajem. I jest to o tyle świeże, że prawie zawsze w podobnych sytuacjach oglądaliśmy w kinie chłopców.
Krótko mówiąc, podróże w czasie to w "Paper Girls" początek naprawdę interesującej przygody — przygody, jakiej pewnie nie spodziewaliście się po tym akurat tytule. Przygody, która nie sprowadza się do jeżdżenia na rowerach, katowania przebojów z lat 80. i wspólnego ratowania świata, tylko służy czemuś większemu i głębszemu. Nawet nostalgia za latami 80. traktowana jest zupełnie inaczej niż w "Stranger Things" — serialowi Amazona bliżej jest pod tym względem do "Watchmen", gdzie nostalgia była niebezpieczną pigułką. Tutejsze bohaterki zdecydowanie nie mają sentymentalnej relacji z przeszłością, chcąc iść do przodu i budować dla siebie lepsze życie niż to, które mają w prowincjonalnym Ohio.
Mimo że serial w tym momencie zdecydowanie jest nierówny, będę mocno ściskać kciuki za kontynuację. Wydaje mi się, że jest tu szansa na powtórkę sukcesu "Halt and Catch Fire", które w 1. sezonie też nie ustrzegło się pewnych błędów i złych wyborów, by rok później nabrać wiatru w żagle. Mając tak świetną młodą obsadę i tak wyraziste bohaterki, twórca może zrobić w 2. sezonie "Paper Girls" absolutnie wszystko. A ja z przyjemnością to obejrzę, zwłaszcza po finałowych cliffhangerach.