"Zbrodnie po sąsiedzku" rozwiązują zagadkę z Bunny i pytają, czy chcemy więcej — recenzja finału 2. sezonu
Marta Wawrzyn
24 sierpnia 2022, 16:29
"Zbrodnie po sąsiedzku" (Fot. Hulu)
Kto zabił Bunny Folger? "Zbrodnie po sąsiedzku" w finale 2. sezonu rozwiązują tę zagadkę i dorzucają nową. Ale czy da się tak bawić w nieskończoność? Uwaga na spoilery — zdradzamy mordercę!
Kto zabił Bunny Folger? "Zbrodnie po sąsiedzku" w finale 2. sezonu rozwiązują tę zagadkę i dorzucają nową. Ale czy da się tak bawić w nieskończoność? Uwaga na spoilery — zdradzamy mordercę!
"Zbrodnie po sąsiedzku" zakończyły swój 2. sezon i trzeba przyznać, że raz jeszcze udało się zaskoczyć widzów. Być może nawet bardziej niż poprzednio, bo odpowiedź na pytanie, kto zabił Bunny Folger (Jayne Houdyshell) okazała się naprawdę niekonwencjonalna i daleka od tego, co nawet najlepsi z nas byli w stanie przewidzieć. Kiedy my próbowaliśmy rozpracować motywy poszczególnych mieszkańców Arconii i patrzyliśmy podejrzliwie na powiązaną ze światem sztuki Alice (Cara Delevingne), prawdy należało szukać w Oklahomie i na, wydawałoby się, stanowiącym dalekie i niekoniecznie bardzo znaczące tło drugim planie serialu.
Zbrodnie po sąsiedzku — kto zabił Bunny Folger?
Czy to była równie dobra zagadka, co ta ze śmiercią Tima Kono? I tak, i nie. Z jednej strony wyraźnie zabrakło emocjonalnego związku zarówno z postacią, jak i jej morderczynią — podczas gdy 1. sezon "Zbrodni po sąsiedzku" mocno opierał się na emocjach i tym, że Tim był dawnym przyjacielem Mabel (Selena Gomez), w "dwójce" tego zupełnie nie było. Zarówno Bunny, jak i odpowiedzialna za jej śmierć Poppy (Adina Verson) sprawiały wrażenie raczej potrzebnych części zmyślnej układanki niż pełnowymiarowych postaci. Mimo że zrobiono wiele, aby je obie pogłębić, to jednak wciąż były to tylko postacie drugoplanowe. Co ma swoje plusy i minusy.
Zaskoczenie widzów na koniec to niewątpliwie duży plus 2. sezonu serialu, który przecież nie jest tylko komedią i satyrą na true crime — jest też pełnoprawnym kryminałem z intrygą poprowadzoną zręczniej niż w przypadku wielu "poważniejszych" i "ambitniejszych" produkcji. Pod tym względem był to naprawdę udany sequel, bo Poppy znajdowała się raczej nisko w rankingach potencjalnych zabójców Bunny. Jeszcze ciekawiej robi się, kiedy przyglądamy się jej motywowi.
Poniżana asystentka sławnej podcasterki Cindy Canning (Tina Fey) zabiła Bunny nie z powodów osobistych, tylko dla tematu na nowy podcast i związanej z tym szansy na upragniony awans. Tragiczna historia dziewczyny z Oklahomy, która chciała "zniknąć" i zbudować sobie nowe życie w Nowym Jorku, przybrała rzeczywiście interesujący i niespodziewany obrót, stając się mocnym komentarzem do obsesji zarówno na punkcie celebrytów oraz sławy, jak i samego true crime. Kto wie, jak daleko Poppy mogłaby zajść w życiu, gdyby nie kanapka z pasztetówką i marmoladą — jedzenie, które po prostu musiało ją zdradzić jako psychopatkę. John Hoffman, Steve Martin i ekipa scenarzystów "Zbrodni po sąsiedzku" stworzyli naprawdę sprytną zagadkę w 2. sezonie, w której może trochę zabrakło emocji, ale udało się nadrobić komentarzem społecznym. Czyli czymś równie ważnym dla tego serialu.
Zbrodnie po sąsiedzku to metazabawa popkulturą
I choć mam wątpliwości, czy da się tak bawić w nieskończoność, trzymając tak samo wysoki poziom — a sami twórcy już zasugerowali, że skoro Agatha Christie mogła tworzyć nieskończone ilości zagadek kryminalnych, to oni też — to jednak 2. sezon "Zbrodni po sąsiedzku" przekonał mnie, że serial Hulu nie był jednorazowym strzałem i z pewnością ma jeszcze dużo pomysłów w zanadrzu. Krótki występ Paula Rudda i interakcja jego postaci z Charlesem (Steve Martin) wystarczyły, żebym błyskawicznie dała się wkręcić w kolejną "prawdziwą zbrodnię", zwłaszcza że szykuje się znów zmiana klimatu i postawienie na jakąś wariację na temat kryminału noir.
Wiele też wskazuje na to, że znów jest w planach silne uwikłanie jednej z głównych postaci — Charlesa — w sprawę, choć można pewnie bezpiecznie założyć, iż jest to zmyłka, i to bardziej wyczuwalna od fałszywej śmierci tego samego bohatera w finale 2. sezonu. Abstrahując jednak od tego, na co kto z nas dał się nabrać, a na co nie, kiedy nasi bohaterowie bawili się w finale w Herkulesa Poirota, kolejne twisty oglądało się z czystą przyjemnością. "Zbrodnie po sąsiedzku" znów pokazały, że nie mają sobie równych, jeśli chodzi o zabawy na różnego rodzaju metapoziomach.
Zbrodnie po sąsiedzku idą drogą Agathy Christie
A tych metapoziomów rzeczywiście jest kilka, bo serial Hoffmana i Martina pysznie łączy gatunki i konwencje, pozostając świeżą i lekką rozrywką. Raz jeszcze mieli czym się zachwycać fani wszystkiego, co nowojorskie. Serial w 2. sezonie pozostał wyśmienitą satyrą na tamtejsze elity — nowe i stare, prawie jak w "Pozłacanym wieku", tylko 150 lat później — mieszkające w drogich apartamentowcach, jak Arconia. W wyróżniającym się odcinku "Hello, Darkness" skorzystano z okazji, żeby od niechcenia pochwalić się muzycznym talentem broadwayowskich aktorów, grających tutaj drugoplanowe role (też jak w "Pozłacanym wieku"). A w finale morderstwo ma miejsce na Broadwayu, na otwarciu nowej sztuki Olivera (Martin Short), co oznacza jeszcze większą dawkę tamtejszego show-biznesu w przyszłości.
Odpowiedź na pytanie, czy da się zaskakiwać widzów w nieskończoność, oczywiście może być tylko jedna. Oglądając 2. sezon "Zbrodni po sąsiedzku", gdzieś w jego środku, zadawałam sobie pytanie, czy aby na pewno to będzie taki sam triumf jak poprzednio, czy jednak nie da się tego powtórzyć. Jak się okazuje, da się i nie da się jednocześnie — kluczem okazało się zbudowanie zaskakującej zagadki kryminalnej, która jest równie wciągająca, a przy tym zupełnie inna niż ta ze śmiercią Tima Kono.
Jednocześnie był to sezon, który mocno popchnął sprawy do przodu, jeśli chodzi o rozwój osobisty głównych postaci. Odcinek "Flipping the Pieces", ze śmiercią taty Mabel (Mark Consuelos), to emocjonalna perełka w tym sezonie, a przed Seleną Gomez jest pewnie jeszcze niejedno wyzwanie aktorskie, bo jej bohaterka wreszcie wydaje się być gotowa ruszyć do przodu. Ale przecież i Charles, i Oliver też dostali bardzo dobre wątki osobiste, prowadzące do odbudowy ważnych dla nich relacji.
A przy tym jest wrażenie, że jeszcze wiele zostało do opowiedzenia w każdym możliwym sensie. Nawet jeśli "Zbrodnie po sąsiedzku" po 2. sezonie nie wydają się już tak oszałamiająco świeże jak poprzednio, nie ma na co narzekać. Hulu stworzyło jedną z najprzyjemniejszych komedii ostatnich lat — i zarazem jedną z najbardziej wciągających produkcji kryminalnych. Czekam z niecierpliwością na więcej.