"Gry rodzinne" zrobią wam pranie mózgu — recenzja nietypowej polskiej komedii romantycznej od Netfliksa
Małgorzata Major
31 sierpnia 2022, 09:01
"Gry rodzinne" (Fot. Netflix)
"Gry rodzinny" to nowy polski serial Netfliksa. Czy dobra obsada, z Edytą Olszówką i Pawłem Delągiem na czele, pomoże przetrwać tę dziwną hybrydę gatunkową? Przekonajmy się.
"Gry rodzinny" to nowy polski serial Netfliksa. Czy dobra obsada, z Edytą Olszówką i Pawłem Delągiem na czele, pomoże przetrwać tę dziwną hybrydę gatunkową? Przekonajmy się.
"Gry rodzinne" to prawdziwy miszmasz gatunkowy, ale dominuje w nim komedia romantyczna. Od razu powiem, że problemem tej produkcji jest to, że nie wie, co dokładnie chce opowiedzieć. Historię miłosną, problemy młodych dorosłych, a może starą jak świat historię patriarchatu, nadużyć i nepotyzmu? Wszystko tam znajdziecie. A mimo to mnogość wątków nie wystarczy, żeby zatrzymać widownię przed ekranem. W mojej opinii "Gry rodzinne" się nie udały. Dlaczego?
Gry rodzinne, czyli pogoń za twistem i suspensem
Po pierwsze, struktura ośmiu odcinków jest bardzo specyficzna i już w okolicy drugiego widz orientuje się, na czym będzie polegał suspens, pomysł powtarzany kilkukrotnie, zawsze w ten sam sposób. Nie trzeba do tego Sherlocka Holmesa, żeby zorientować się, "co jest grane". Osiem odcinków zbudowanych na tym samym koncepcie, który ma zaskakiwać, bawić i wprawiać w irytację, to jednak nie jest dobry pomysł, bo koniec końców widownia będzie ziewać.
Pozornie może się wydawać, że "Gry rodzinne" wypchane są historiami, wręcz ociekają nadmiarem opowieści, nowych bohaterów, zaskakujących komplikacji i konfiguracji losów. Z czasem jednak orientujemy się, że oglądamy podrasowaną operę mydlaną. Wybaczcie, twórcy (za scenariusz odpowiada Agnieszka Pilaszewska, którą znacie m.in. jako aktorkę z "Miodowych lat", a za reżyserię Łukasz Ostalski, "O mnie się nie martw"), ale budowanie par w tak przewidywalnych układach być może uszłoby w romkomie w 2008 albo 2000 roku. Dzisiaj to już nie jest urocze i zabawne, bo widzieliśmy to milion razy.
Kolejna sprawa, retrospekcje. Te retrospekcje was zabiją. Milion przeskoków w czasie o dziewięć, siedem i pięć miesięcy wykańcza. W pierwszych odcinkach można próbować za tym nadążać i rozumieć, że teraz oglądamy perspektywę bohatera, za chwilę pojawi się bohaterki. Ale najgorsze w tym wszystkim jest to, że nic z tego nie wynika. Nic. Żaden naddatek wiedzy o sytuacji danej pary. Po prostu, jak to w życiu bywa, każdy ma własną perspektywę. Opowiadał nam o tym już "The Affair" z Ruth Wilson i Dominikiem Westem. Można przedstawić fajne historie bez takich fikołków i efekt będzie bardziej spektakularny. Ta przekombinowana formuła i zgadywanie, czy para w końcu weźmie ślub, czy nie, na dłuższą metę jest bardzo nużące.
Uwierzcie, że nie mam ochoty pisać próśb błagalnych o lepszy scenariusz, ciekawsze dialogi i żywsze reakcje bohaterów. Nic mnie jednak do tej produkcji nie przekonało. Może jedynie zabawny wątek siostry zakonnej śpiewającej przed ślubem (w tej roli Dominika Kluźniak, "Kruk. Szepty słychać po zmroku").
Gry rodzinne — o czym jest polski serial Netfliksa?
O czym opowiadają "Gry rodzinne", zapytacie? Kasia, studentka medycyny (Eliza Rycembel, "Boże Ciało", "Nieobecni") planuje wziąć ślub ze swoim narzeczonym, Jankiem (Bartosz Gelner, "Szadź"), który ewidentnie jest jej "drugim wyborem". Panna młoda jest w zaawansowanej ciąży, od pierwszych ujęć widać wątpliwości na jej twarzy, spóźnia się na własny ślub. I tu zaczyna się całe szaleństwo. Czy podejdzie do ołtarza, czy też nie. Oto jest pytanie na osiem długich odcinków.
Serial jest za długi na tak kameralną historię. Cała opowieść jest zbyt banalna, żeby dopisywać do niej milion twistów i dwa miliony retrospekcji. Nie znaczy to, że nie porusza ważnych tematów. Mimo swojej komediowości pokazuje, jak rodzice rujnują życie Jana, który uwięziony w pozornie dobrym domu, miota się od relacji do relacji, bo ciągle czuje się niedoceniony, wręcz odrzucony przez matkę i ojca. W roli rodziców występują Edyta Olszówka (jako Dorota) i Paweł Deląg (jako Emil). W takich momentach, czyli gdy oglądamy nadętą klasę średnią i jej superważne sprawy, serial popada w karykaturę. Wiem, że twórcy chcieli opowiedzieć o toksycznych związkach, pogubionych młodych ludziach wkraczających w dorosłość, o kobietach samotnych w małżeństwie. Wiem, że chcieli, ale nie wyszło. Nie mogłam uwierzyć w te postaci. Aktorzy chcieli, ale nie mieli czego zagrać.
To, że mówi się w serialu o kulturze drag, o zdrowiu psychicznym, próbach samobójczych — to nie znaczy, że serial dostanie dodatkową gwiazdkę za uważność i wsparcie dla widzów identyfikujących się z problemami. Mam wrażenie, że za dużo czasu spędzono na kombinowaniu z retrospekcjami, a za mało na przegadaniu problemów, o których ma opowiadać serial.
Gry rodzinne — nie, nie warto oglądać tego serialu
Dlaczego komedie romantyczne w Polsce żerują na kobietach w okresie przekwitania? Robią z nich karykaturalne kuguary, które postradały rozum, patrzę teraz na Dorotę (Edyta Olszówka) i Małgorzatę (Izabela Kuna). Dlaczego mężczyzna po 50-tce z własną kliniką chirurgii plastycznej to idealny samiec rozpłodowy? W "Grach rodzinnych" padło na Emila (Paweł Deląg).
Para młoda w ogóle nie buduje między sobą żadnej relacji, to przypadkowi ludzi z przypadkowymi problemami. O ile rola Jana zapada w pamięć i zdecydowanie wybija się ponad inne, o tyle Kasia jest dla mnie bohaterką, o której po ośmiu odcinkach wciąż nie mogę zbyt wiele powiedzieć. Mężowie wyjeżdżają w Bieszczady albo do koleżanek z pracy, córki się wyprowadzają, narzeczeni uciekają do Katowic, a siostra zakonna musi wyśpiewać cały swój repertuar, bo para młoda nie wie, co ze sobą począć.
Mogę wybaczyć karykaturę, czerstwy dowcip, ale dosyć lekkomyślnie pokazanej próby samobójczej, po której bohaterka wygląda, jakby miała kilka gorszych dni, czego domyślamy się po sińcach pod oczami, już nie. Mam też wrażenie, że gdyby przemontować "Gry rodzinne", to ten serial można by ocenić nieco łagodniej. Tymczasem oglądacie na własną odpowiedzialność.