"Diabeł w Ohio" pokazuje, że na Netfliksie nawet zło może straszyć nudą – recenzja serialu z Emily Deschanel
Nikodem Pankowiak
3 września 2022, 16:32
"Diabeł w Ohio" (Fot. Netflix)
Emily Deschanel wraca do dużych serialowych ról po raz pierwszy od zakończenia "Kości". "Diabeł w Ohio" na papierze ma wszystko, by był to powrót udany. Tyle teorii, a jak wygląda praktyka?
Emily Deschanel wraca do dużych serialowych ról po raz pierwszy od zakończenia "Kości". "Diabeł w Ohio" na papierze ma wszystko, by był to powrót udany. Tyle teorii, a jak wygląda praktyka?
"Diabeł w Ohio" to serial, który rozbudził moje oczekiwania od pierwszej zapowiedzi. Małe amerykańskie miasteczko, sekta i tajemnice z nią związane, a do tego pierwsza duża rola Emily Deschanel od czasu "Kości" — wiele wskazywało na to, że historia, oparta na motywach powieści Darii Polatin i przez nią samą przeniesiona na ekran, wypali. Niestety, każdy, kto uwierzył w zapowiedzi, musiał się bardzo rozczarować. Składający się z ośmiu odcinków miniserial Netfliksa, choć na papierze wygląda bardzo intrygująco, nie wyróżnia się absolutnie niczym. A jeśli czymś straszy, to nudą.
Diabeł w Ohio — o czym jest serial Netfliksa?
W teorii wszystko zaczyna się jak u Hitchcocka — od trzęsienia ziemi. Oto z pola kukurydzy, w środku nocy, wybiega zdezorientowana i wyraźnie przestraszona dziewczyna (Madeleine Arthur, "Snowpiercer"), która próbuje zatrzymać przejeżdżające samochody. Cięcie. Zgodnie z regułą mistrza suspensu, teraz powinno być już tylko lepiej, ale nic z tego. Następnie poznajemy doktor Suzanne Mathis (Deschanel) i jej rodzinę — męża Petera (Sam Jaeger, "Parenthood") i trzy córki, z których tak naprawdę znaczenie dla historii ma tylko ta środkowa, Jules (Xaria Dotson, "American Vandal").
Drogi Mathis i dziewczyny z pierwszej sceny przecinają się w szpitalu. Nowo przyjęta pacjentka wyraźnie przeżywa traumę i boi się ludzi, ale, oczywiście, szybko nawiązuje więź z Suzanne, wyjawiając jej swoje prawdziwe imię — Mae. Jej trauma jest jak najbardziej usprawiedliwiona, w końcu na jej plecach ktoś wyrył nożem pentagram. Ale to nie jedyna tajemnica otaczająca Mae — wkrótce w szpitalu pojawia się tajemniczy, od początku nie budzący zaufania szeryf, który poszukuje dziewczyny. Nie robi tego za to jej rodzina — czyżby więc oprawcami, od których próbowała się uwolnić, byli jej najbliżsi?
Suzanne bardzo szybko przekracza granicę między życiem zawodowym i prywatnym i, ku niechęci męża i córek, bierze Mae pod swoją opiekę. To oczywiście zaczyna mieć wpływ na sytuację w domu — ich lokatorka co jakiś czas wysyła kolejne niepokojące sygnały, po których wszystkim powinna zapalić się czerwona lampka. Z jakiegoś powodu nie zapala się ona jednak psychiatrze, która niejako zmusiła swoich bliskich do życia pod jednym dachem z nastolatką, która wyraźnie wychowywała się w satanistycznej sekcie. Ale to przecież nic takiego, prawda? Kto nigdy nie chwalił Lucyfera w modlitwie przed kolacją, niech pierwszy rzuci kamieniem.
Diabeł w Ohio to nieudany powrót Emily Deschanel
"Diabeł z Ohio" od samego początku ma jeden wielki problem — trudno zrozumieć, dlaczego w ogóle Suzanne postanowiła tak bardzo otoczyć opieką Mae. Jasne, w kolejnych odcinkach trochę więcej światła na jej motywacje rzucają retrospekcje, dzięki nim dowiadujemy się więcej o jej nastoletnim życiu, ale nadal mówimy przecież o profesjonalistce, która pierwsza powinna wiedzieć, że pewnych granic przekraczać nie należy. Drugi problem, do szpitala trafia nastolatka z pentagramem na plecach, ale to chyba za mało, by postawić na nogi odpowiednie służby. Całą sprawę zdaje się interesować tylko Mathis oraz jeden detektyw, Lopez (Gerardo Celasco, "Sposób na morderstwo") — człowiek z przeszłością, o której nigdy nic się nie dowiemy.
Naprawdę trudno poważnie traktować historię, która próbuje nam wmówić, że to normalne, że na możliwość działania w okolicy satanistycznej sekty ludzie reagują wzruszeniem ramion. Dlaczego chwilę po tym, gdy Mae zaczyna mówić, nikt nie robi najazdu na dom jej rodziny? I dlaczego wszyscy traktują normalnie fakt, że jej rodzice w ogóle nie interesują się córką i nie pojawiają się nawet na rozprawie dotyczącej opieki nad nią? Wiele spraw tłumaczyć można dużymi wpływami sekty, o których sporo się mówi, ale w ogóle ich nie czuć, bo jej członkowie przez większą część historii pozostają niewidoczni. To byłby nawet ciekawy sposób, by ukazać sektę jako niewidoczną siłę, która zza ekranu wpływa na rozwój wydarzeń na nim, ale ten wpływ przez większość czasu pozostaje naprawdę niewielki.
Twórczyni, Daria Polatin, chciała chyba postawić bardziej na to, jak pojawienie się Mae w ich domu, wpłynie na rodzinę Mathisów. Problem w tym, że wszystkie wątki rodzinne i szkolne pozostają przez cały serial zupełnie nieangażujące. Naiwność Suzanne wzbudzać może jedynie irytację, na wątek jej męża lepiej spuścić zasłonę milczenia, bo to zwykły zapychacz, którego brak absolutnie nie wpłynąłby w żaden sposób na historię. Jako tako broni się jedynie relacja między Jules i Mae, choć jego nadmierna ekspozycja sprawia, że momentami zaczynałem się zastanawiać, dla kogo właściwie jest "Diabeł w Ohio" — czy to już serial z nurtu young adult, czy jeszcze mroczna, poważna historia dla starszego widza?
Diabeł w Ohio — nie, nie warto tego oglądać
A odpowiedź na to pytanie brzmi jeszcze inaczej — "Diabeł w Ohio" jest serialem absolutnie dla nikogo. To produkcja przeraźliwie nudna, w której nie dzieje się absolutnie nic. Chciałbym wskazać choć jeden wątek wyróżniający się na plus, ale takiego po prostu nie ma. Drobne zdarzenia, ujęcia nie są w stanie zbudować napięcia na więcej niż kilka minut — gdy już się to udaje, szybko rozmywa się ono w szarzyźnie zbędnych scen. Historia, którą nam zaproponowano, zwyczajnie nie wystarcza do zapełnienia ośmiu odcinków. Widziałbym tutaj potencjał co najwyżej na film, jednak samo skrócenie produkcji nie zwalczyłoby wszystkich jej bolączek.
Bo "Diabeł w Ohio" nie ma pojęcia, jaką produkcją powinien być. Ostatecznie otrzymaliśmy twór, który nie jest ani horrorem, ani thrillerem. Nieudolnie budowane napięcie prowadzi ostatecznie do spotkania z sektą, ale to wypada naprawdę żenująco, budząc jedynie śmiech politowania. Do czasu finałowego odcinka myślałem, że z korzyścią dla serialu byłoby, gdyby na ekranie działo się cokolwiek, nawet gdyby miało dziać się głupio. Finał ostatecznie wyleczył mnie z takiego myślenia, nie było w nim żadnych emocji, napięcia, a jedyne ciarki, jakie czułem, to ciarki żenady. To, w połączeniu z przewidywalnym twistem, ostatecznie przekreśliło ten serial w moich oczach.
"Diabeł w Ohio" miał być wielkim powrotem Emily Deschanel do serialowych produkcji, ale takich powrotów nie wypada życzyć nikomu. Nie dość że przyszło jej zagrać postać, której zachowanie może jedynie dziwić widzów, to jeszcze robi to w serialu, którego przeznaczeniem jest utonąć wśród wielu innych równie miałkich produkcji, jakie serwuje Netflix. O "klasie" "Diabła w Ohio" może świadczyć to, że jego zdecydowanie najlepszym elementem jest klimatyczna czołówka — nieco różniąca się w każdym odcinku — do której pomijania i tak jesteśmy zachęcani. Ja polecam jednak pominąć cały serial, a piosenki z czołówki posłuchać na Spotify. Nie dajcie się zwieść zapowiedziom, "Diabeł w Ohio" nie zaproponuje wam absolutnie nic wartego uwagi.