"Pamiętniki wampirów" (4×01): Prawie nowa Elena
Marta Wawrzyn
13 października 2012, 22:01
"Pamiętniki wampirów" powróciły – i chyba jeszcze nigdy powrót tego serialu mnie tak nie wynudził. Uwaga na spoilery!
"Pamiętniki wampirów" powróciły – i chyba jeszcze nigdy powrót tego serialu mnie tak nie wynudził. Uwaga na spoilery!
Fanom Steleny pewnie nie spodoba się to, co za chwilę powiem – ale to był nudny odcinek. Słaby, przewidywalny, taki, który spokojnie mógłby znaleźć się gdzieś w środku sezonu i kompletnie zginąć pośród odcinków bardziej wartych zapamiętania. Szkoda, bo "Pamiętniki wampirów" przyzwyczaiły mnie do mocnych początków sezonów.
Przede wszystkim rozczarowała mnie przemiana głównej bohaterki. To, co działo się z Vicky albo z Caroline – to było totalne szaleństwo. Elena w gruncie rzeczy pozostała sobą. Owszem, miała momenty emocjonalnego rozchwiania, owszem, przez moment wydawało się, że ześwirowała to tego stopnia, iż zaraz zje na swoją pierwszą kolację pastora, w końcu jednak nic wielkiego się nie stało. Ot, łyknęła parę kropelek krwi i, już jako wampirzyca, zasiadła na dachu ze Stefanem, by spokojnym głosem zapewnić go, że będą razem już zawsze. Rozumiem, że fanki tego związku mogły uronić w tym momencie łezkę albo i kilka, ja tylko przewróciłam oczami. W końcu trochę już się naoglądałam słodkich chwil tej pary.
Co ciekawe, Elena nie zmieniła zdania co do tego, którego z braci Salvatore woli, mimo że zaczęły wracać wspomnienia, wymazane z jej pamięci przez Damona. I to nie byle jakie wspomnienia – "zły brat" też jej wyznawał miłość, też był dla niej miły i słodki, i czuły… Ach! Fanki Deleny niewątpliwie coś tam dostały od życia. Zwłaszcza że flashbacki nie były jedynymi fajnymi scenami w wykonaniu Iana Somerhaldera. Początek odcinka, w którym Elena się budzi, i witają ją w nowej rzeczywistości kochający jak zawsze Stefan i wściekły, sarkastyczny jak za dawnych, dobrych czasów Damon, wyglądał naprawdę obiecująco. Podobnie jak scena, w której Damon przyłożył Mattowi. Któż z nas nie chciałby czasem przyłożyć Mattowi?
Fajny moment w krzaczkach mieli Caroline i Tyler/Klaus. Wampirza Barbie wciąż wymiata – i właściwie nie jest już dla mnie ważne, z kim ostatecznie skończy. Każdy związek, w którym jest ta śliczna blondynka, ma w sobie ogień, jakiego brakuje innym serialowym parom. Moment, w którym Caroline załapała, że w Tylerze siedzi Klaus, zagrany został przez oboje aktorów wyśmienicie – choć miałam nadzieję, że ta zabawa dłużej potrwa. W końcu po co robić wielkie cliffhangery w finale i potem wracać do punktu wyjścia w premierze kolejnego sezonu?
Klausa w odcinku "Growing Pains" prawie nie było i nie mam wrażenia, żebyśmy dużo stracili. On i jego rodzina zdążyli już tak wrosnąć w społeczność Mystic Falls, że nie wierzę, aby ktokolwiek z nich mógł być wielkim złym, który będzie nas przerażać w nowym sezonie. Zwłaszcza Rebekah przechodzi ciekawą przemianę w całkiem zwykłą, momentami nawet sympatyczną, a przy tym nie tracącą pazura dziewczynę. Dawna Rebekah nie pomogłaby Stefanowi i Elenie, to fakt, mimo to jej zachowanie w więzieniu u pastora specjalnie mnie nie zdziwiło. Ot, tysiącletnia dziewczynka w końcu dorasta.
Postacią, która po tych wszystkich sezonach, wciąż mnie do siebie nie przekonała, jest Bonnie. Niewątpliwie jest potrzebna, bo kto by odprawiał te wszystkie czary, mary. Bardzo bym jednak chciała, żeby wreszcie stała się jakaś – i mam nadzieję, że przekroczenie granic czarnej magii ją zmieni. Bo na razie to tylko laleczka, mrucząca od czasu do czasu coś po łacinie.
Najlepszy wątek odcinka? Zdecydowanie szalony pastor i jego polowanie na potwory. Aż dziw, że dopiero teraz wprowadzono taką postać – w końcu to naturalne, że religia i wampiry nie idą w parze. Choć to, co wielebny zrobił na końcu odcinka, wyglądało na pierwszy rzut oka jak ucięcie wątku, mam wrażenie, że to dopiero początek czegoś nowego. Pastor świetnie nadaje się na nowego złego, w końcu historia nas nauczyła, że religijny obłęd, w połączeniu z władzą (zakładam, że ten człowiek po śmierci wciąż będzie miał władzę – w jakiejś formie), potrafi doprowadzić do wielkiego zamętu. Już sobie wyobrażam pastora-ducha na czele porządnie uzbrojonej armii wściekłych dusz.
Niezależnie jednak od tego, co możemy sobie wyobrazić na podstawie ostatniej sceny i co naprawdę będzie dalej, "Growing Pains" to dość niemrawe, a mówiąc wprost – słabe otwarcie sezonu. Liczę na więcej w tym roku.