Czy "Suits" tylko udaje serial prawniczy?
Michał Kolanko
6 sierpnia 2011, 20:04
To nie jest serial nudny. Nie brakuje w nim ciekawych postaci. Nawet "ograny" do nieprzytomności Nowy Jork nie przeszkadza. Problem w tym, że twórcy "Suits" nie do końca przemyśleli, czym ich dzieło ma być.
To nie jest serial nudny. Nie brakuje w nim ciekawych postaci. Nawet "ograny" do nieprzytomności Nowy Jork nie przeszkadza. Problem w tym, że twórcy "Suits" nie do końca przemyśleli, czym ich dzieło ma być.
Kilka tygodni temu, zachęcony tekstem Marty Wawrzyn o pierwszych dwóch odcinkach "Suits", postanowiłem przyjrzeć się bliżej serialowi, chociaż nigdy nie lubiłem typowych procedurali, a ten na takowy się zapowiadał. Ponieważ jednak mam prawnicze wykształcenie, a to w końcu serial o prawnikach, postanowiłem zaryzykować.
Jak się okazuje, "Suits" ma kilka zalet i co najmniej jedną poważną wadę. Dwójka głównych bohaterów, Mike (Patrick J. Adams), prawnik, który udaje, że ma dyplom Harvardu, i doświadczony, cyniczny Harvey (Gabriel Macht), doskonale się uzupełnia. Relacja między nimi typu mistrz-uczeń jest na tyle wiarygodna i niesztampowa, że serial wciąga. Również drugi plan prawników w prestiżowej nowojorskiej firmie, w której pracują Harvey i Mike, to postacie dobrze skonstruowane, przykuwające uwagę – a Rachel (Meghan Markle) przyciąga też wzrok.
Trochę gorzej jest pod względem scenariuszy. Niektóre z nich potrafią zaskoczyć, ale niestety jak na serial, którego bohaterowie ciągle knują i próbują oszukać siebie nawzajem, większość intryg i chwytów jest przewidywalna aż do bólu.
Bardzo ciekawie ogląda się w "Suits" Nowy Jork. Jest to zimne, wygładzone, niemal nieludzkie miasto, które oglądamy zza szyb luksusowych knajp, apartamentów i sal konferencyjnych dużych korporacji. To miasto w niczym nie przypomina Nowego Jorku z sitcomów.
Podstawowy problem z "Suits" polega na tym, że twórcy serialu nie do końca przemyśleli, jaki on ma być. I nie chodzi nawet o to, że – paradoksalnie – prawo jest na drugim miejscu w serialu prawniczym.
Sztuczki prawne i rozgrywki sądowe są w "Suits" raczej wehikułem, dzięki któremu pokazuje się, jak ludzie mogą oszukiwać, podchodzić siebie nawzajem i wykorzystywać swoje mocne strony oraz słabe strony przeciwników, z których niektórzy siedzą nie po drugiej stronie sali sądowej, ale w gabinecie obok. Główny bohater jest przecież oszustem, który udaje przed wszystkimi, że skończył Harvard. Oczywiście, z prawdziwą pracą prawnika "Suits" nie ma wiele wspólnego, bo gdyby pokazać ją realistycznie, to nawet serial o schnięciu farby byłby ciekawszy.
Problem w tym, że "Suits" jest zawieszony między serialem serio a serialem, który ma służyć dobrej zabawie i niczemu więcej. Tematy, które porusza, są poważne, ale podane w takiej formie, że nie wiadomo w zasadzie, czy można je tak traktować. Zupełnie inaczej jest w "Mad Men" – tu widz zdaje sobie sprawę, że wszystko jest na serio, ale bez zbędnego nadęcia.
Tymczasem "Suits" jest niespójny. A szkoda. Odrobina więcej zdecydowania i konsekwencji ze strony USA Network i byłby to serial, obok którego nie można przejść obojętnie. A tak – ogląda się przyjemnie, serial wciąga, ale nic więcej. Szkoda tego udawania.