"Downton Abbey" (3×05): Smutno, ależ smutno!
Marta Wawrzyn
16 października 2012, 22:13
"Downton Abbey" oglądałam trochę jak przedstawienie w teatrze, zachwycając się kreacjami aktorów i specjalnie nie przejmując się losem postaci. Aż do teraz. Uwaga na SPOILERY – jeśli nie widzieliście najnowszego odcinka, nie czytajcie dalej! Naprawdę nie czytajcie.
"Downton Abbey" oglądałam trochę jak przedstawienie w teatrze, zachwycając się kreacjami aktorów i specjalnie nie przejmując się losem postaci. Aż do teraz. Uwaga na SPOILERY – jeśli nie widzieliście najnowszego odcinka, nie czytajcie dalej! Naprawdę nie czytajcie.
"Downton Abbey" bez wątpienia ma w sobie dużo z soap opery, ale nie sądziłam, że jego twórca, Julian Fellowes, ma zadatki, by stać się brytyjską Shondą Rhimes. A jednak. Najnowszy odcinek mógł doprowadzić co wrażliwsze duszyczki do płaczu, bo oto – tu raz jeszcze ostrzegam przed DUŻYM SPOILEREM – ni stąd ni zowąd postanowiono zabić postać, której nie dało się nie lubić.
Najsympatyczniejszą spośród tych, co mieszkają na górze. Tę, która jako podlotek założyła spodnie, a jako dorosła kobieta zrzekła się wszelkich wygód, poślubiła szofera, obcięła włosy i wyjechała do dzikiego miejsca, zwanego Irlandią. Kochaną i przed rodzinę, i przez służbę, 24-letnią zaledwie lady Sybil.
Spodziewaliście się tego, oglądając ten odcinek? Ja trochę tak, ale bardziej jednak nie chciałam w to uwierzyć. Owszem, lekarze wykłócali się o to, jak ma urodzić, owszem, było złowieszcze pożegnanie Sybil ze światem, zanim zasnęła – czyli dość typowe dla "Downton Abbey" sztuczki, które kiedyś pozwoliły mi przewidzieć śmierć świętego dziewczęcia, Lavinii, a potem bohatera wojennego, Williama. Ale tu jednak do końca nie chciałam uwierzyć.
Bo właściwie po co? Lavinia została poświęcona dla szczęścia Mary i Matthew. William był ofiarą wojny – wiadomo, taki dom jak Downton musiał w tych strasznych czasach jakąś ofiarę ponieść, a jednocześnie nie mógł nią być złoty chłopiec, w końcu Mary musiała go poślubić. To było proste i miało fabularny sens.
Śmierć Sybil przy porodzie wydaje się przy tym banalna, głupia i niepotrzebna. I właśnie dlatego będę pamiętać ten odcinek długo. To znamienne, że właśnie ta dziewczyna, która mogła zostać ikoną feminizmu albo szczęśliwą małżonką irlandzkiego bohatera, albo kimkolwiek tylko chciała – w końcu ona zawsze zdobywała, co chciała – umarła w tak młodym wieku w tak koszmarnie zwyczajny sposób. Jak wiele kobiet w tamtych czasach, bogatych i biednych, silnych i słabych, mądrych i głupich.
A może właśnie w czasach, które już się kończyły? Śmierć Sybil przypomina sceny z wiktoriańskich powieści, w których Bóg przyzywał do siebie istoty czyste i niewinne, po to by niebo mogło zapłakać. Potem to się zmieni, takich sytuacji, takiego sposobu myślenia już nie będzie. Anglicy zajmą się kolejną wojną, omawianiem niedostrzegalnych przez resztę świata zmian w pogodzie i robieniem potęgi z BBC.
Fellowes wiedział, gdzie uderzyć. Oczywiście, Mary jest wspaniała, ale jakoś polubić jej nie potrafię. Tym bardziej nie mogę na nią patrzeć teraz, kiedy właściwie nie uroniła ani łzy, patrząc, jak jej siostra umiera. Edith kiedyś była wiedźmą, teraz szuka dla siebie miejsca, ale w gruncie rzeczy cały czas pozostaje przy tym nijaka. To właśnie Sybil była tą sympatyczną, nowoczesną, niegłupią siostrą. Trochę szkoda, że ją zabili, w końcu miała niesamowity potencjał. Z drugiej strony, chyba żadna inna śmierć nie poruszyłaby widzów bardziej.
Nienawidzę tego odcinka i jednocześnie uważam, że był jednym z najlepszych w historii "Downton Abbey". Tak, aż tyle! Zaczynam rozumieć, dlaczego fani "Chirurgów" wściekają się na Shondę Rhimes, kiedy zabija kolejnego ich ulubieńca. A przy tym przyznaję, że jestem zachwycona i już nie mogę się doczekać dalszego ciągu.
Bo przecież to prawdziwy koszmar dla Crawleyów. Cora jest wściekła na Roberta i nie bez powodu obwinia go o śmierć córki. Robert ma wyrzuty sumienia i słusznie. Babcia przebrała się w czarną suknię i porzuciła swój typowy sarkazm. Thomas, który wcześniej zaliczył nieudaną próbę uwiedzenia młodszej wersji Mentalisty, rozpłakał się i dał się pocieszać Annie. Branson został z malutką córeczką, którą chciałby ochrzcić w obrządku katolickim, w domu, no cóż, mimo wszystko wroga. Mary i Matthew najwyraźniej mają problem z poczęciem dziecka, więc zapewne będą zerkać łakomie na to, które już jest na świecie.
Nie tego spodziewałam się po latach 20. w "Downton Abbey" (wiecie, powinny być krótkie spódniczki, rozluźnienie obyczajów i te sprawy – a nie opłakiwanie jednej z głównych bohaterek), ale muszę przyznać, że możliwości fabularne są teraz niesamowite. To dobrze, będzie ciekawie.
A jednocześnie właśnie tym wspaniałym i jednocześnie okropnym odcinkiem po raz pierwszy mi tak dobitnie uświadomiono, że Downton zamieszkują ludzie, tacy prawdziwi i całkiem zwyczajni ludzie. I choć to miłe odkrycie, jest mi zwyczajnie smutno. No bo… jak oni mogli nam to zrobić?