"Los Espookys" wraca po długiej przerwie i wciąż jest cudownie absurdalne – recenzja 2. sezonu serialu HBO
Nikodem Pankowiak
17 września 2022, 11:07
"Los Espookys" (Fot. HBO)
"Absurd" to słowo klucz przy opisywaniu "Los Espookys". Tak było przy okazji 1. sezonu, tak jest i teraz, gdy produkcja HBO, za którą odpowiada Fred Armisen, wraca po długiej przerwie z 2. sezonem.
"Absurd" to słowo klucz przy opisywaniu "Los Espookys". Tak było przy okazji 1. sezonu, tak jest i teraz, gdy produkcja HBO, za którą odpowiada Fred Armisen, wraca po długiej przerwie z 2. sezonem.
Nawet ci, którzy widzieli "Los Espookys", a było ich zapewne niewielu, chyba zdążyli już zapomnieć o tej niecodziennej produkcji HBO. Tymczasem właśnie zadebiutował jej 2. sezon i mimo upływu trzech lat od poprzednich odcinków zmieniło się niewiele – nadal to jedna z najbardziej absurdalnych produkcji w telewizji, która nic a nic nie straciła na swojej abstrakcyjności. Jeśli więc pokochaliście ją za to wcześniej, dalej powinniście być zadowoleni. Jeśli zaś uważaliście, że to serial dla was zbyt "odjechany", to wciąż powinniście go unikać.
Los Espookys sezon 2 — powrót po długiej przerwie
Historia o grupce przyjaciół, którzy kochają horror i grozę, a tę miłość potrafią przekuć w całkiem niezły biznes, wciąż urzeka swoim onirycznym klimatem, realizmem magicznym i wylewającym się zewsząd absurdem. I choć w rzeczywistości minęły już trzy lata odkąd mogliśmy go doświadczyć, twórcy nie zdecydowali się na przeskok czasowy i 2. sezon "Los Espookys" (widziałem przedpremierowo wszystkie sześć odcinków) startuje chwilę po finale poprzedniego, który wprowadził kilka istotnych zmian w życiu bohaterów serialu.
Andrés (Julio Torres, jeden z twórców serialu) wciąż nawiedzany jest przez tajemniczego demona, choć wydaje się, że ich relacja może zbliżać się do końca, ponieważ demon chce zacząć rozwijać się zawodowo. Nawiedzany zaczyna być także Renaldo (Bernardo Velasco), którego prześladować zaczyna Miss Krajów Latynoamerykańskich – przebita kotwicą podczas finału konkursu piękności. Tak, zdaję sobie sprawę, jak dziwnie brzmią te słowa. Tati (Ana Fabrega, także współtwórczyni "Los Espookys") pozostaje "szczęśliwą" małżonką i udaje poważniejszą, niż jest naprawdę, a jej siostra Ursula (Cassandra Ciangherotti) próbuje ściągnąć ją na ziemię.
Jak zwykle, abstrakcja będzie wylewała się z ekranu, ale w tym szaleństwie będą przebijać się także wątki poważniejsze, choć oczywiście serwowane w stylu pasującym do "Los Espookys". Od początku widać, że 2. sezon mocniej skupi się na kobietach, ich pozycji w społeczeństwie oraz krytyce mizoginii. Wszystko za sprawą Úrsuli, która obieca sobie, że nie dopuści do tego, by rządzący tym nigdy nie nazwanym państwem, nienawidzący kobiet prezydent wygrał kolejne wybory. Bohaterka zaangażuje się w kampanię kandydatki, której zdaje się w ogóle nie zależeć na wyborczym wyniku, co oczywiście będzie prowadziło do wielu zabawnych scen.
Los Espookys w 2. sezonie osiąga szczyty abstrakcji
Miejsce akcji serialu wciąż pozostaje tajemnicze i to zapewne już się nie zmieni. I dobrze, bo daje to twórcom dużo większą swobodę w kreowaniu własnego, oryginalnego świata, gdzie nie obowiązują żadne zasady, a jedynym ograniczeniem jest ludzka wyobraźnia. A gdy pojawiają się jakieś reguły, to bardzo łatwo je zakwestionować, co widzimy w jednym z odcinków, gdy okazuje się, że Úrsula doprowadziła do zmian w hiszpańskim alfabecie. Obserwowanie tego, co serwują nam twórcy, jak bardzo sami bawią się rzeczywistością, którą stworzyli, to czysta frajda. I tylko drobnostki mogą wpłynąć na przyjemność z seansu.
Mimo upływu dwóch sezonów, wciąż nie do końca rozumiem, co Fred Armisen robi w tym serialu. Jego bohater, Tico, choć powiązany z Renaldo, przez większość czasu zdaje się być odseparowany od reszty bohaterów i ma z nimi naprawdę niewiele wspólnego. Jego obecność bardziej rozprasza niż cokolwiek wnosi i myślę, że "Los Espookys" spokojnie dałoby radę funkcjonować bez niego, bo jest już na tyle samodzielnym serialem, że nie musi podpierać się znanym nazwiskiem w obsadzie.
Znając dotychczasową twórczość Armisena trzeba przyznać jednak, że jako aktor pasuje on do specyfiki tego serialu jak mało kto. Problem w tym, że twórcy – czyli także on sam – przez większość czasu nie mają za bardzo na niego pomysłu. Trochę wygląda to tak, jakby zachwycony tym, co udało im się wspólnie stworzyć, koniecznie chciał wystąpić we własnym serialu, choć wcale nie jest mu potrzebny — w przeciwieństwie do postaci granych przez Torresa i Fabregę. Jego obecność na ekranie możemy jednak przeżyć, bo nawet jeśli wybija nieco z rytmu, to zwykle ogranicza się do dwóch, trzech scen. Dopiero gdy Tico dołącza do Los Espookys, zaczyna nieco zyskiwać na znaczeniu.
Los Espookys to wciąż cudowna kraina inności
Produkcja HBO zyskuje na tym, że jest krótka – 2. sezon "Los Espookys" to również jedynie sześć 30-minutowych odcinków. Choć jego formuła może przyprawić nie raz "zwyczajnych" widzów o zawrót głowy, to ostatecznie jest też czymś odświeżającym w zalewie produkcji, które trudno od siebie od różnić. Nie boję się również, że zostanie ona zbyt wyeksploatowana – pamiętam, jak długo Armisen do spółki z Carrie Brownstein mieli pomysły, by ciągnąć równie odjechaną "Portlandię".
Obawiam się jednak, że tutaj twórcy nie będą mieli takiego komfortu pracy. Boję się, że w czasach, gdy ulubionym hobby nowych władz Warner Bros. jest poszukiwanie oszczędności, "Los Espookys" nie przetrwa zderzenia z bezlitosnymi komórkami Excela. Byłoby szkoda, gdyby faktycznie tak się stało, bo obecność na antenie takich nieoczywistych produkcji jest właśnie tym, co odróżnia HBO od innych nadawców. Trzymam kciuki, żeby ta granica się nie zatarła.
Ale zamiast martwić się na zapas, polecam zatopić się w 2. sezonie. "Los Espookys" to wciąż kraina inności, która oczywiście grozy nie budzi, prędzej śmiech. Tu każdy może być sobą i wyrażać siebie w taki sposób, na jaki ma ochotę. To budujące, że w czasach wojen streamingowych i wyścigów na to, kto ma większy budżet, takie kameralne – bo przy całym swoim surrealizmie "Los Espookys" to serial ze wszech miar kameralny – historie wciąż mogą znaleźć dla siebie miejsce. Zapewne wielu z was od tego serialu się "odbije", ale i tak warto spróbować.