"Stary człowiek" udowadnia, że jeszcze nie pora na emeryturę – recenzja serialu z Jeffem Bridgesem
Mateusz Piesowicz
28 września 2022, 10:02
"Stary człowiek" (Fot. FX)
Były agent CIA musi wyjść z ukrycia i przypomnieć sobie dawne umiejętności, gdy dopada go przeszłość. Na pewno znacie tę historię, więc czy warto oglądać ją w kolejnym wydaniu?
Były agent CIA musi wyjść z ukrycia i przypomnieć sobie dawne umiejętności, gdy dopada go przeszłość. Na pewno znacie tę historię, więc czy warto oglądać ją w kolejnym wydaniu?
Powiedzmy sobie szczerze – powyższy krótki opis serialu, którego dwa pierwsze odcinki wylądowały dziś na Disney+, nie ma prawa zachęcić was do seansu. No chyba że jesteście miłośnikami prostych akcyjniaków, bo fabuła o byłym agencie, przeszłości i zemście brzmi, jakby można ją dopasować do co najmniej połowy z nich. Uspokajam jednak, że "Stary człowiek" do tej grupy się nie zalicza, chociaż wciąż ze świecą szukać w nim czegoś nowatorskiego. W tym przypadku jest to jednak w gruncie rzeczy zbędne.
Stary człowiek, czyli weterani rządzą na ekranie
Dlaczego? Powodów jest kilka, ale w sumie moglibyśmy odpuścić sobie większość z nich, skupiając się na dwóch kluczowych. Jeff Bridges ("Prawdziwe męstwo") i John Lithgow ("The Crown") to wszak nazwiska, których przedstawiać nie trzeba, a zwłaszcza widok tego pierwszego na małym ekranie to nie jest coś, co spotyka się codziennie. W takim towarzystwie fabuła z automatu staje się mało istotnym dodatkiem, ale wspomnieć o niej mimo wszystko trzeba. Tym bardziej że po bliższych oględzinach nie okazuje się ona aż tak banalna, jak można by przypuszczać.
Oparty na powieści autorstwa Thomasa Perry'ego "Stary człowiek" opowiada historię Dana Chase'a (Bridges), ukrywającego się od lat przed wścibskimi oczami byłego agenta CIA, którego spokojne i samotne życie z dala od zgiełku zostaje nagle brutalnie przerwane. Gdy w formie nasłanego na niego zabójcy przypominają o sobie stare sprawy, bohater musi uciekać, ścigany m.in. przez dawnego współpracownika Harolda Harpera (Lithgow), z którym łączy go wspólna przeszłość sięgająca korzeniami aż do czasów wojny afgańskiej i zakopanych wówczas głęboko – ale nie dość głęboko – sekretów.
W ciągu siedmiu godzinnych odcinków, które składają się na 1. sezon (kolejny został już zamówiony), będziemy mieli okazję poznać przynajmniej część z nich, stopniowo układając z pojedynczych fragmentów większy obrazek. Twórcy serialu, Robert Levine i Jonathan E. Steinberg ("Piraci", "Jerycho"), prochu bynajmniej nie wymyślili, więc zestaw narracyjny składający się z aktualnych wydarzeń przetykanych wcześniejszymi o kilkadziesiąt lat retrospekcjami z Afganistanu, jest mocno standardowy. Sama historia zresztą również, przynajmniej jeśli patrzeć na nią wyłącznie pod kątem szpiegowskiego thrillera.
Stary człowiek to standardowy thriller z plusem
Mamy jednak to szczęście, że nie musimy się ograniczać wyłącznie do niego, mogąc wręcz zepchnąć przez większość czasu mało zaskakującą fabułę na drugi plan kosztem wykonawców. Bo to zdecydowanie oni są tu największą atrakcją, ożywiając nieco skostniałą narrację i sprawiając, że poszczególne postaci nabierają charakteru, nawet jeśli scenariusz nie zawsze im w tym pomaga.
Oglądając "Starego człowieka", szybko złapałem się więc na tym, że sama opowieść o uciecze i pościgu za Danem mało mnie interesuje, za to znacznie ciekawsi są sam główny bohater i jego adwersarz. Bridges i Lithgow, choć niemal w ogóle nie dzielą tutaj ekranu, od początku wydają się rywalami skrojonymi pod siebie, jednak nie w tradycyjnym sensie. Najbardziej łączy ich bowiem to, jak przełamują gatunkowe konwenanse, zacierając ustaloną granicę między ściganym i ścigającym.
Relacja Dana i Harolda jest od niej daleka, co wpływa wprawdzie negatywnie na tempo serialu (zwłaszcza w środkowej części sezonu, który mógłby być krótszy), za to bez dwóch zdań nadaje mu głębi. Dzięki temu natomiast przez większość czasu schematyczna fabuła nabiera więcej barw, stając się w większym stopniu historią dwóch wyrazistych osobowości, niż wtórną polityczno-szpiegowską intrygą, jakich widzieliśmy już mnóstwo. Choć daleko mi do przekonania, że z pewnością taki był cel twórców (sądząc choćby po ilości czasu poświęconego afgańskim retrospekcjom, musieli oni przykładać do tej strony historii dużą wagę), ostatecznie wyszło nieźle.
Stary człowiek – czy warto oglądać serial?
A czy to wystarcza, żeby trzeba uznać "Starego człowieka" za seans, którego pod żadnym pozorem nie można sobie odpuścić? Raczej nie, bo nie da się ukryć, że w ogólnej perspektywie mówimy o serialu opierającym się na niewielu naprawdę mocnych fundamentach poza parą jego głównych bohaterów. Może dodałbym do nich jeszcze protegowaną Harolda Angelę (Alia Shawkat, "Arrested Development"), równie skutecznie co on wymykającą się stereotypowo nakreślonej roli, jednak reszta jest już o wiele bardziej dyskusyjna.
Znacznie więcej wątpliwości mam zwłaszcza wobec innej istotnej kobiecej postaci w serialu, czyli Zoe (Amy Brenneman, "Pozostawieni") – przypadkowej towarzyszce podróży Dana, której wątek został naciągnięty do granic możliwości i nie do końca ratuje go nawet aktorska chemia. Choć przyznaję, że niektóre sceny między Amy Brenneman i Jeffem Bridgesem są tak hipnotyzujące, że można zapomnieć o całej otoczce i tylko słuchać dobrze napisanych dialogów.
O czym jeszcze trzeba wspomnieć? Na pewno o garści ponadprzeciętnych scen akcji, wśród których imponuje szczególnie świetnie nakręcona, brutalna walka wręcz z pilota (ten i kolejny odcinek wyreżyserował znany z filmów o "Spider-Manie" z MCU Jon Watts). Można także o kilku wyróżniających się bohaterach drugiego planu na czele z parą równie uroczych, co zabójczych rottweilerów. Efekt końcowy to więcej niż solidny średniak napędzany oczywistą charyzmą Bridgesa i znacznie mniej namacalnym, jednak równie skutecznie działającym magnetyzmem Lithgowa. Wystarcza, żeby się wciągnąć i zechcieć wrócić po trochę więcej.