"Wielka woda" wrzuca nas do kotła najntisów i obnaża polską bylejakość — recenzja serialu Netfliksa o powodzi
Małgorzata Major
5 października 2022, 08:28
"Wielka woda" (Fot. Netflix)
"Wielka woda" Jana Holoubka i Bartłomieja Ignaciuka opowiada historię powodzi tysiąclecia z 1997 roku. Sześć odcinków mówi nie tylko o żywiole, ale i o naszych małych i mniejszych wojenkach.
"Wielka woda" Jana Holoubka i Bartłomieja Ignaciuka opowiada historię powodzi tysiąclecia z 1997 roku. Sześć odcinków mówi nie tylko o żywiole, ale i o naszych małych i mniejszych wojenkach.
Jan Holoubek jest mistrzem budowania obrazu polskich najntisów. W zeszłym roku oglądaliśmy "Rojst '97", a teraz mamy "Wielką wodę", która w moim odczuciu jest serialem bardziej kompletnym i spełnionym niż "Rojst '97". Dostrzegam jednak problem w tym, że o ile panorama problemów społecznych odmalowana jest brawurowo (zarówno teraz, jak i w zeszłorocznej produkcji), to detale dotyczące prywatnego życia bohaterów tworzone są w sposób mniej satysfakcjonujący.
Wielka woda to nie dokument o powodzi tysiąclecia
Holoubek ma talent do przetwarzania artefaktów charakterystycznych dla lat 90. w taki sposób, że pokazane w serialu idealnie oddają nasze prywatne wspomnienia z tego okresu. Przykładowo są to fragmenty utworu Kaliber 44, wyobrażenie o tym, kim jest heroinista, czy poliestrowe garnitury. Zaopatrzeni w taki zestaw, możemy zanurzyć się w historię.
Serial inspirowany jest faktycznym przebiegiem wydarzeń z okresu feralnego lipcowego weekendu 1997 roku (12-14 lipca), ale "Wielka woda" to fabuła, a nie dokument. Warto o tym pamiętać, rozliczając twórców z ich decyzji dotyczących oceny poszczególnych wydarzeń.
"Wielka woda" robi ogromne wrażenie już od pierwszych scen. Od początku towarzyszy nam uczucie chaosu, niepanowania nad niczym, paniki, dezorientacji i braku pewności, co będzie jutro. Cofnijmy się jednak do maja 1997. Wrocław szykuje się na wizytę papieża Jana Pawła II i mimo że do prezydenta miasta dociera raport od pewnej hydrolożki, że idzie fala, to nikt nie ma do tego głowy, bo przecież przyjeżdża papież. Papież Polak. Kto by się przejmował tym, że za sześć tygodni Wrocław będzie pod wodą.
Świetna Agnieszka Żulewska w serialu Wielka woda
Autorką raportu jest Jaśmina Tremer (kapitalna Agnieszka Żulewska, "Rojst", "Żmijowisko"), Polka wcześniej mieszkająca i studiująca w Holandii, specjalistka od hydrologii, związana rodzinnie z Wrocławiem. Przyjeżdża do miasta na zaproszenie Jakuba Marczaka (Tomasz Schuchardt, "Jesteś bogiem", "Cicha noc"), pełniącego obowiązki wicewojewody wrocławskiego, i ma dołączyć do jego ekipy eksperckiej. Nie potrafi jednak dogadać się ze starszym, uznanym profesorem, który uważa, że jej przewidywania są zbyt pesymistyczne.
Jaśmina to pewna siebie kobieta, naukowczyni, dawno temu wyrosła z polskich kompleksów. Bawi ją całowanie po rękach, udawanie skromnej i niewtrącanie się, gdy mężczyźni rozmawiają. Sama jest w jakimś sensie ślepą furią, zawsze mówi, co myśli, nie patyczkuje się i nie zastanawia się, czy zaszkodzi to jej karierze. Nie znaczy to jednak, że te cechy prowadzą ją w dobrym kierunku. Jej wybuchowość, upór i nieustępliwość ma też ciemną stronę. Widać, że trudno jej budować relacje. Z pewnością między nią a matką Leną (Anna Dymna po znacznej metamorfozie) wydarzyło się wiele złego, podobnie z Jakubem Marczakiem, z którym łączy ją przeszłość.
Na zbliżającą się powódź patrzymy oczyma Jaśminy, ale nie tylko. Spoglądamy także z perspektywy Andrzeja (Ireneusz Czop, "Rojst '97", "Nielegalni"), mieszkańca wsi Kęty (w rzeczywistości były to Łany). Kęty staną się punktem zapalnym w konflikcie władza kontra podwrocławskie wsie położone na terenach zalewowych. Jeśli nie pamiętacie powodzi z 1997 roku, to musicie wiedzieć, że władze wojewódzkie, a później rządowe chciały zalać (poprzez przerwanie wałów) podwrocławskie wsie żeby ocalić centrum Wrocławia. Chciano poświęcić kilkanaście miejscowości wiejskich, aby fala powodziowa ominęła miasto.
Mieszkańcy wsi protestowali, ponieważ jeden z nich dowiedział się o planach włodarzy i uprzedził sąsiadów, co sprawiło, że plany zniszczenia wałów zostały zawieszone. Po latach opór mieszkańców Łan jest traktowany jako symbol zmagania jednostki z arogancją władzy. W końcu padło też pytanie, co jest ważniejsze, zabytki czy dobrostan ludzi i ich domy oraz tereny uprawne?
Co ciekawe, serial nie opowiada się wprost po żadnej ze stron. Być może kibicuje nieco bardziej Jaśminie, która była zwolenniczką zalania terenów wiejskich. To też mówi wiele o bohaterce — skupiona na zadaniu nie liczy się z "czynnikiem ludzkim". Nie robi na niej wrażenia walka mieszkańców, uważa ich za idiotów.
Wielka woda — wielkie problemy i prywatne sprawy
Serial porusza kilka istotnych problemów – nie tylko samą powódź i to, jak zmusiła Polaków do walki z żywiołem, wzbudziła strach o własne życie. Istotne jest przede wszystkim to, jak my Polacy nie radzimy sobie w sytuacjach ekstremalnych. A może radzimy sobie, ale gdybyśmy wcześniej mieli protokół działania, to sytuacji ekstremalnej wcale by nie było. Eksperci od hydrologii obawiający się mówić prawdę, żeby nie zdenerwować decydentów, mapy z 1967 roku jako źródło do tworzenia prognoz, interesy i interesiki polityków różnego szczebla. Pamiętajmy, że ta historia wydarzyła się przed 10 kwietnia 2010, więc dowodzi, że nigdy nie wyciągamy wniosków i nie uczymy się na błędach. Nawet tych najbardziej dotkliwych w skutkach.
Widzimy także, jak działały i nadal działają media – bywają pomocne, ale też budzą strach i czasem, paradoksalnie, szerzą dezinformację. W serialu pojawia się postać dziennikarki (Marta Nieradkiewicz, "Ultraviolet"), która aż prosi się o rozwinięcie wątku. Zarówno ona, jaki i Jaśmina są cudownie najntisowe, podobnie zresztą jak Kuba Marczak i prezydent Wrocławia (Tomasz Kot, "Zimna wojna", "Bogowie"). Jaśmina ma grunge'owy styl, co świetnie koresponduje z jej osobowością, nałogami, wygląda trochę jak siostra Kurta Cobaina, który nie żyje dopiero od trzech lat. Z kolei dziennikarka jest idealną "panią z telewizji" w stroju, którego nie powstydziłaby się wówczas Hanna Smoktunowicz i Jolanta Pieńkowska.
Kwestia prezydenta jest o tyle ciekawa, że to postać inspirowana prezydentem Bogdanem Zdrojewskim, choć jego nazwisko nigdy nie pada. Intrygujące jest to, dlaczego prezydent w gruncie rzeczy mało uczestniczy w procesie decyzyjnym. Rola Tomasza Kota mogła być znacznie bardziej rozbudowana.
Ciekawie zapowiadał się wątek relacji Jaśminy z matką, ale został po łebkach "odhaczony". Zabrakło pogłębienia historii, źródła problemów i ich szerszego kontekstu. Podobnie rzecz wygląda z dawnym związkiem bohaterki i jego konsekwencjami. Równie wątpliwy jest dla mnie suspens dotyczący córki Kuby (Blanka Kot, córka Tomasza). Scenariusz autorstwa Kaspra Bajona i Kingi Krzemińskiej, według pomysłu Anny Kępińskiej, lepiej radzi sobie z opowiadaniem o katastrofie niż życiu prywatnym postaci.
Warta wspomnienia jest scena konfrontacji bohaterki z matką. Dochodzi wówczas między kobietami do ostrej wymiany zdań i odsłonienia prawdy o sobie, co matce przychodzi z wielkim trudem (odcinek trzeci). Co ciekawe, takie rozprawianie się z demonami przeszłości typowe jest dla pokolenia millenialsów, które jako pierwsze zaczęło rozliczać swoje problemy z dzieciństwa i nie bać się o nich mówić. Tutaj mamy rok 1997 i bohaterkę robiącą dokładnie to samo.
Wielka woda — czy warto obejrzeć serial?
Czy warto obejrzeć serial? Po stokroć tak. To solidna produkcja, udanie broniąca się na wielu polach. Dylematy etyczne, wybieranie mniejszego zła w starciu z głupotą wysoko postawionych polityków, ich krótkowzroczność, polska bylejakość — wszystko to cyklicznie daje nam o sobie znać, a my i tak nie wyciągamy wniosków.
Agnieszka Żulewska, Tomasz Schuchardt i Ireneusz Czop są świetni w swoich rolach. Zwłaszcza Schuchardt i Czop, jako bohaterowie raczej szukający kompromisu, o ile jest dla niego pole, dowodzą, że brak decyzji to też decyzja i trzeba za nią zapłacić. W przeciwieństwie do bohaterki Agnieszki Żulewskiej nie są wyraziści i nie działają na ostrzu noża, a mimo to chcemy za nimi podążać przez cały serial.
W scenach zbiorowych świetnie widać ducha epoki – godna podziwu jest dbałość o detale, takie jak charakterystyczna moda uliczna tamtego okresu, butelki piwa EB i witryny sklepowe. Kadry pokazujące zalany Wrocław mrożą krew w żyłach, bo przecież to dopiero początek tej wielkiej katastrofy. Chyba tylko płaczliwy manifest zespołu Hey, zatytułowany "Moja i twoja nadzieja", psuje efekt końcowy, ale równocześnie doskonale pokazuje, że lata 90. lubiły swoją przaśność. Warto.