"Minuta ciszy" udowadnia, że jest najodważniejszym polskim serialem od dawna — recenzja finału 1. sezonu
Nikodem Pankowiak
8 października 2022, 16:03
"Minuta ciszy" (Fot. CANAL+)
"Minuta ciszy" w końcówce 1. sezonu zafundowała widzom jazdę bez trzymanki, wchodząc na kolejny poziom w przedstawianiu naszego piekiełka. Uwaga, recenzja z pełnymi spoilerami z finału!
"Minuta ciszy" w końcówce 1. sezonu zafundowała widzom jazdę bez trzymanki, wchodząc na kolejny poziom w przedstawianiu naszego piekiełka. Uwaga, recenzja z pełnymi spoilerami z finału!
Gdyby zacząć liczyć, ile istotnych wydarzeń zawierała w swoim finale "Minuta ciszy", można byłoby mieć wątpliwości, jakim cudem to wszystko uda się zmieścić w jednym odcinku. Tymczasem nie dość że się udało, to jeszcze wszystko miało ręce i nogi. A nie było to zadanie proste. Po pierwsze, oczekiwania widzów po poprzednich odcinkach mogły być naprawdę wysokie, w końcu "Minuta ciszy" to obecnie jeden z najlepszych (najlepszy?) emitowanych seriali. I to bez podziału na zwyczajowe "polskie" i "niepolskie". Po drugie, twórcy produkcji CANAL+, Jacek Lusiński i Szymon Augustyniak, sami narzucili sobie trudne zadanie, doprowadzając temperaturę w serialu do punktu wrzenia. A wiadomo, że łatwiej budować napięcie niż później doprowadzić do satysfakcjonującej i sensownej konkluzji.
Minuta ciszy sezon 1 — co wydarzyło się w finale?
Wszystko zaczyna się jak w rasowym westernie lub filmie gangsterskim. Po krótkich retrospekcjach Zasada (Robert Więckiewicz) i Wieczny (Piotr Rogucki) spotykają się na moście, gdzie ten pierwszy proponuje rozejm i podział terytorium – tak, aby jeden drugiemu nie wchodził w paradę. Powiedzieć, że Wieczny nie przyjmuje tej propozycji z entuzjazmem, to jak nie powiedzieć nic. Od tego momentu zaczyna się prawdziwa jazda bez trzymanki i przez kolejne 50 minut nie widzimy ani jednej zbędnej sceny. Każdy dialog, każdy gest będzie mieć od teraz istotne znacznie, a drobne kamyki uruchomią prawdziwą lawinę.
Takim kamykiem będzie chociażby kolejne odsłona konfliktu Kasi/Synka (Karolina Bruchnicka) z Madzią (Aleksandra Popławska). Odsłona, wydawałoby się, dziecinna – Kasia chowa wszystkie buty Magdy, przez co ta spóźnia się do pracy, a później zostaje z niej zwolniona. Przyparta do muru bohaterka odkrywa w domu taśmy nagrywane przez Cześka (Mirosław Zbrojewicz). To z nich dowiaduje się prawdy o wypadku Mietka i Celinki (Aleksandra Konieczna), ale też o sfingowaniu śmierci gangstera, w czym udział brał także ojciec Wiecznego. I oczywiście z nabytej wiedzy postanawia zrobić użytek – szantażuje Zasadę, by ten przekonał Kasię do sprawiedliwego, w mniemaniu Madzi, podziału majątku, a gdy szantaż się nie udaje, wyjawia prawdę Wiecznemu. To, co dzieje się dalej, to już czyste szaleństwo, które nie pozwala widzom na złapanie oddechu nawet przez moment.
Mietek wyjawia prawdę Celince, a ta chwilę później zostaje potrącona przez Wiecznego, który ucieka z miejsca wypadku. Finałowe starcie między Zasadą a Wiecznym wygląda, jakby żywcem wyjęto je z "Better Call Saul" czy "Fargo". Zasada zakopuje swojego rywala żywcem, ten jednak, jak w groteskowym horrorze, wydostaje się z grobu. Swoją drogą, ujęcie dłoni Wiecznego, która wychodzi z ziemi, to prawdopodobnie najlepszy kadr w całym serialu i zarazem kolejne potwierdzenie, jak bardzo "Minuta ciszy" różni się od innych rodzimych seriali i jak dużą odwagą wykazali się jej scenarzyści. Kolejna scena to już niemalże zatoczenie koła – Wieczny i Zasada znów spotykają się na moście, ale tym razem lądują w rzece. Wraz z transportem trumien. Grany przez Więckiewicza bohater, w przypływie racjonalnego myślenia, ratuje życie swojemu rywalowi, który jest o sekundy od utonięcia. I płyną dalej razem, wyglądając przy tym absurdalnie.
Minuta ciszy — finał sezonu to jazda bez trzymanki
Gdy mówię o odwadze scenarzystów, nie chodzi mi jedynie o pędzącą niemal na złamanie karku akcję w finale sezonu. Mam raczej na myśli odwagę przy kreśleniu postaci. Bo przecież Zasada nie jest żadnym pozytywnym bohaterem – im dalej w las, tym bliżej mu do antybohatera. Jasne, wciąż łatwo mu kibicować, ale gdy Celinka pyta go "Kim ty właściwie jesteś, Mietek?", widzowie mogą zacząć zadawać sobie to samo pytanie. Prosty listonosz bardzo szybko przeistoczył się w człowieka, który potrafi przekraczać kolejne granice, jeśli wymaga tego ochrona jego interesu. Zupełnie jak pewien serialowy nauczyciel chemii.
Wraz z kolejnymi odcinkami lepiej poznawaliśmy także Wiecznego. Z początku przypominał on bezwzględnego Janusza biznesu, dla którego liczą się tylko zyski. I oczywiście takie postrzeganie tej postaci ma swoje uzasadnienie do samego końca, ale po drodze dowiadujemy się, że za tą warstwą kryje się znacznie więcej. On również ma swoje traumy, z którymi musi się mierzyć. O ile Więckiewicz to nazwisko o wyrobionej renomie i aktor, który nigdy nie schodzi poniżej pewnego poziomu, o tyle Rogucki zaimponował mi swoim występem. Objawił nam się tutaj jako świetny aktor i jeśli to na aktorstwo postawi kosztem muzyki, nie będę miał mu tego za złe, wręcz przeciwnie.
"Minuta ciszy" w dobitny sposób pokazuje także polskie piekiełko. To taka Polska w pigułce, gdzie naszym ulubionym zajęciem jest toczenie wojen – z sąsiadem, rodziną czy biznesowym rywalem. Spójrzmy chociażby na konflikt Kasi i Madzi. O to, w jaki sposób podzielić majątek – czy wdowa po Cześku powinna dostać połowę, czy może "tylko" 3/8 — toczy się prawdziwa bitwa, która, gdyby była toczona w rzeczywistości, jak ulał pasowałaby do "Sprawy dla reportera". Wnioski są dołujące – jeśli naszego zacietrzewienia i agresji nie potrafi pozbyć się nawet Kasia, która miała okazję na dłużej z tego piekiełka się wydostać, to z nami jako narodem nie jest dobrze. Bez tej narodowej wiwisekcji "Minuta ciszy" z pewnością nie byłaby serialem tak znakomitym, jak jest obecnie, ale i bez tego wciąż miałaby sporo do zaoferowania.
Ten miks gatunków, w którym spotykają się dramat, sensacja i czarna komedia, daje nam nie tylko skomplikowanych bohaterów, ale także funduje emocjonalny rollercoaster. Z każdym kolejnym odcinkiem akcja przyspiesza, a serial staje się coraz mroczniejszy. Te czynione przez niektórych porównania do "Sześciu stóp pod ziemią" po seansie pierwszego sezonu możemy już odłożyć na półkę. Oba seriale nie mają ze sobą prawie nic wspólnego, łączy je jedynie funeralna tematyka. No i oczywiście fakt, że oba są piekielnie dobre. Jestem pod ogromnym wrażeniem tego, że w kolejnych odcinkach 1. sezonu twórcy "Minuty ciszy" ani przez moment nie ugięli się pod ciężarami, które sami sobie dokładali. Nie bali się szaleństwa, jak np. w scenie rekonstrukcji starcia polskiego oddziału z armią sowiecką ani trudnych społecznych tematów. Wątki LGBTQ+ czy krytyka instytucji kościoła zostały tu poprowadzone z rzadko widzianą u nas finezją.
Minuta ciszy — co mógłby nam pokazać 2. sezon?
A co moglibyśmy zobaczyć w 2. sezonie, który – choć jeszcze nic nie zostało przez CANAL+ potwierdzone – mam nadzieję, że powstanie? Przede wszystkim wygląda na to, że w wojnie Zasady z Wiecznym doszliśmy już do ściany. Po zakopaniu Wiecznego żywcem i scenie, w której obaj dryfują po rzece na trumnie, chyba nic większego nie może się już wydarzyć. Trudno też wyobrazić sobie, że w kolejnych odcinkach dalej wszystko miałoby się skupiać na ich konflikcie. Tu potrzebny jest jakiś nowy bodziec, by pchnąć fabułę do przodu, być może jakiś nowy wspólny wróg, z którego powodu musieliby połączyć siły. Oglądanie, jak wielcy rywale współpracują, mogłoby być całkiem odświeżające. Z drugiej strony, wojna między nimi dotychczas napędzała serial i trzeba uważać, aby ewentualny rozejm nie wybił zębów scenariuszowi.
Z pewnością ważny będzie wątek Celinki, która po potrąceniu przez Wiecznego straciła pamięć. A przynajmniej wiele na to wskazuje, bo przecież nie można też wykluczyć, że jej "Ja pana nie znam" w stronę Mietka to "tylko" próba ukarania go za dawne grzechy. Ich relacje są obecnie kompletnie zepsute i jestem ciekaw, w którą stronę twórcy pójdą po wypadku – czy będzie on pretekstem, by zbliżyć tę dwójkę na nowo do siebie, czy raczej tylko jeszcze bardziej od siebie oddali. I czy Kasia kiedykolwiek pozna prawdę, o tym, co się stało, a jeśli pozna, to jak na nią zareaguje?
Oczywiście pytań przed ewentualnym 2. sezonem "Minuty ciszy" jest znacznie więcej. Nagle w finale pierwszej serii Madzia stała się postacią, która wprawiła w ruch cały ciąg zdarzeń. Jaka może być jej rola w kolejnych odcinkach? Bohaterka wciąż przecież jest w posiadaniu taśm, które mogłyby wysadzić w powietrze lokalną społeczność, w tym Wiecznego, Zasadę i proboszcza. Ta postać niewątpliwie ma potencjał, by przeistoczyć się w główny czarny charakter "Minuty ciszy", ale też trudno jest mi wyobrazić sobie, by to wokół niej miała zacząć kręcić się fabuła.
Z drugiej strony, po tym, co zobaczyłem, twórcy serialu CANAL+ mają u mnie ogromny kredyt zaufania. Do samego końca miałem wątpliwości, czy dadzą radę unieść ciężar, jaki sami na siebie narzucili. Tym czasem oni nie tylko go unieśli, ale też przekroczyli moje najśmielsze oczekiwania. Zafundowane nam w finale szaleństwo udowadnia, że "Minuta ciszy" to prawdziwa perełka wśród polskich seriali i produkcja, która mogłaby stać się naszym towarem eksportowym, bo bez wątpienia możemy ją dziś postawić w jednym rzędzie z wieloma hitami zza oceanu. O tym trzeba mówić głośno i bez kompleksów, tu cisza jest niepotrzebna.