"Candy: Śmierć w Teksasie" to niezbyt słodka historia romansu z kościołem w tle — recenzja miniserialu
Małgorzata Major
12 października 2022, 15:37
"Candy: Śmierć w Teksasie" (Fot. Hulu)
"Candy: Śmierć w Teksasie" to miniserial, który znajdziecie na Disney+. Historia Candy Montgomery oparta jest na prawdziwych wydarzeniach, a mrozi krew w żyłach niczym horror w Halloween.
"Candy: Śmierć w Teksasie" to miniserial, który znajdziecie na Disney+. Historia Candy Montgomery oparta jest na prawdziwych wydarzeniach, a mrozi krew w żyłach niczym horror w Halloween.
Candy Montgomery (Jessica Biel, "Limetown", "The Sinner") to z pozoru idealna pani domu, aktywna członkini kościoła, wzorowa żona i matka (skąd my to znamy!). Przyjaźni się z Betty (Melanie Lynskey, "Yellowjackets", "Mrs. America", "Easy"), wyznawczynią tego samego kościoła. Ich rodziny dobrze się znają. Zapowiada się słodko niczym fasada białych płotów w pierwszym sezonie "Gotowych na wszystko"? Nic z tych rzeczy. Candy zabije Betty. "Candy: Śmierć w Teksasie" to serial (który to już w tym roku? Być może John Landgraf policzy) nawiązujący do popularnego gatunku true crime. Produkcja Hulu, inspirowana historią z miasteczka Wylie w Teksasie, z początku lat 80., idealnie wpisuje się w modny nurt.
Candy: Śmierć w Teksasie — o czym jest ten serial?
Już od pierwszego odcinka widzimy, jak świetnie wystylizowany jest Teksas w serialu, którego twórcami są Robin Veith ("Mad Men", "The Act") i Nick Antosca ("The Act", "Channel Zero"). Właściwie nie sam Teksas, co telewizyjne wyobrażenie o życiu na jego przedmieściach. Kadry zalane słońcem, idealne wnętrza domów z zadbanym trawnikiem, pozornie idealne rodziny. Betty niedawno urodziła drugie dziecko i dzisiaj powiedzielibyśmy, że cierpi na depresję poporodową albo inne problemy z zakresu zdrowia psychicznego. Wtedy jednak wydaje się dla otoczenia, a zwłaszcza dla męża, nieznośnie narzekającą, znudzoną młodą mamą, która nie lubi spędzać czasu z dzieckiem.
Betty snuje się po domu niczym duch. Ze skwaszoną miną powłóczy noga za nogą, szuka sobie zajęcia, w końcu dzwoni do męża (Pablo Schreiber, "Orange Is the New Black", "Amerykańscy bogowie") do pracy, o czym informuje go postawiony w niezręcznej sytuacji przełożony. A gdy mąż oddzwania, nie odbiera. Wie, że nie powinna mu przeszkadzać, ale i tak to robi. Twórcy rysują nam obraz udręczonej, ale i irytującej bohaterki, duszącej się w zamkniętym domu. Jedyne jej wyjście to na trawnik z psem.
Melanie Lynskey świetnie odnajduje się w rolach "smutnych" kobiet po trzydziestce. Pamiętacie "Bliskość"? Nawet w "Mrs. America" trafiła jej się rola idealnie pasująca do jej "warunków". Gdy zagłębić się jeszcze dalej, to okaże się, że występ w "Dwóch i pół" (jako stalkerka Rose, która doprowadziła do śmierci głównego bohatera, granego przez Charliego Sheena) był zapowiedzią "szalonej" melancholii kolejnych bohaterek kreowanych przez aktorkę. Postaci Lynskey bywają eteryczne, urocze, samotne, ale są też zaborcze, manipulujące i pogubione. Taka właśnie wydaje się być Betty.
Z kolei Jessica Biel jako Candy pasuje nie tylko wizerunkowo (ta fryzura!), ale i – opierając się na dokumentach sprawy – ma ten sam vibe i pazur, co pierwowzór odgrywanej przez Biel postaci. Podobno Candy słynęła z bezpardonowego stylu bycia, a jej romans z mężem Betty zaczął się od tego, że powiedział mu wprost, że bardzo jej się podoba i nie wie, co z tym zrobić.
Candy: Śmierć w Teksasie to nieco tandetne true crime
Gdy przyjrzeć się temu, jak wyglądają bohaterowie – mamy do czynienia z pokazem mody lat 80. Mężczyźni wystylizowani są na nudnych pracowników biurowych – jasne garnitury, czasem wąsy i bokobrody, a czasem dość dziwne fryzury. Najwięcej czasu spędzają w pracy i podróżach służbowych, a żony i matki wiadomo, albo w kościele czy szkole, albo w supermarkecie i kuchni. "Wiszą" też na telefonach, w końcu dla kobiet w takiej sytuacji jak Betty, to jedyny kontakt ze światem zewnętrznym.
"Candy: Śmierć w Teksasie" wpisuje się w nurt opowieści o brutalnych zbrodniach lat 80., które, podobnie jak niedawno debiutujący na Netfliksie "Dahmer — Potwór: Historia Jeffreya Dahmera" czy wcześniejszy "Dirty John", fetyszyzują artefakty minionych dekad, z lubością pokazując te same domy na przedmieściach, samochody, telefony stacjonarne. Miłe retro, ale nie da się zapomnieć, że doszło do brutalnego morderstwa i w tym wypadku Temida niestety była dość ślepa.
Zanim jednak ktoś stanie przed sądem, musi być zbrodnia. Ta w serialu pojawia się szybko, a wraz z nią retrospekcje dotyczące życia ofiary i sprawczyni. Betty nie wypada najlepiej w prezentacji pt. "jak wyglądało jej życie zanim została zamordowana". Traci pracę w szkole z powodu metod, które nie są akceptowane przez dyrekcję, nie radzi sobie z opieką nad dziećmi własnymi i cudzymi, mąż musi łagodzić skutki jej działań. Wydaje się, że chciałaby dobrze, a zawsze coś wychodzi nie tak, jak powinno.
Candy: Śmierć w Teksasie — czy warto obejrzeć?
Serial dość wiernie opowiada biogramy osób zaangażowanych w sprawę i przedstawia szczegóły znane z medialnych relacji. Momentami wydaje się więc suchym zapisem z Wikipedii. Ale ten sam problem dotyczy wielu seriali inspirowanych prawdziwymi zbrodniami, wystarczy wspomnieć choćby tytuł "Cała prawda o Pam". Z kolei demoniczny uśmiech Jessiki Biel z finałowego odcinka przypomina spojrzenie do kamery Colina Firtha, w serialu HBO Max zatytułowanym "Schody", opartym na głośno dyskutowanym dokumencie.
Triumf zła to dość częsty motyw seriali opartych na true crime, ale w tym wypadku zabrakło pogłębionych motywacji bohaterki. Z drugiej jednak strony, wiemy doskonale, że najczęściej przemoc jest banalna, więc tzw. drugiego dna zwyczajnie mogło nie być. Zazdrość, pragnienie zemsty, frustracja to wystarczająco silne bodźce, żeby popełnić zbrodnię. Zarówno Candy Montgomery, jak i Michael Peterson nie chcą opowiedzieć o tym, co stało się, gdy zostali sam na sam z osobami, które nie wyszły żywe z tych konfrontacji. Dzisiaj cieszą się wolnością i życiem w wersji 2.0, a my budujemy im pomnik trwalszy niż ze spiżu, po raz kolejny opowiadając ich historie. Nie jestem pewna, czy warto.