"Władca Pierścieni: Pierścienie władzy" to sympatyczne fantasy i niestety nic więcej — recenzja finału 1. sezonu
Agata Jarzębowska
14 października 2022, 19:05
"Władca Pierścieni: Pierścienie władzy" (Fot. Amazon Prime Video)
Nadszedł finał "Władcy Pierścieni: Pierścieni władzy", w którym dostaliśmy odpowiedzi na wszystkie pytania. Czy serial utrzymał dobre pierwsze wrażenie? Uwaga, recenzja ze spoilerami!
Nadszedł finał "Władcy Pierścieni: Pierścieni władzy", w którym dostaliśmy odpowiedzi na wszystkie pytania. Czy serial utrzymał dobre pierwsze wrażenie? Uwaga, recenzja ze spoilerami!
Gdy recenzowaliśmy pierwsze dwa odcinki "Władcy Pierścieni: Pierścieni władzy", serial obiecywał przyjemny powrót do Śródziemia. Sześć odcinków później wypada zapytać: czy dotrzymał słowa? I tak, i nie. Przede wszystkim jego wątki były nierówne, co przy dużej liczbie bohaterów niekoniecznie działało na jego korzyść.
Pierścienie władzy — jak wypadł finał 1. sezonu?
Z jednej strony, każdy mógł znaleźć coś dla siebie, ale momentami miało się wrażenie, że nie wszyscy dostali tyle czasu, na ile zasługują. Z drugiej strony, twórcy serialu J.D. Payne i Patrick McKay dobrze zrozumieli, czym jest opowieść etosu, na jakiej opiera się historia Śródziemia. To nie tyle opowieść o jednostkach, co o wielkich, kosmicznych wydarzeniach, które mają zmienić historię świata. I "Władca Pierścieni: Pierścienie władzy" jak najbardziej wpisują się w ten sposób opowiadania historii. W przeciwieństwie do "Rodu smoka", gdzie akcja przeskakuje w czasie, zabierając nas do konkretnych momentów, "Pierścienie władzy" wymagały od widza cierpliwości, choć nie zawsze potrafiły dobrze to rozegrać.
Przede wszystkim w ważnych momentach brakowało dramaturgii i poczucia, że naprawdę mamy się czego bać. Trudno powiedzieć, czy wina bardziej była po stronie aktorów, czy też problem leżał w scenariuszu — a dokładniej w patetycznych zdaniach, tak charakterystycznych dla high fantasy, w którym wszystko można podsumować cytatem pełnym nadziei, a odsiecz zawsze musi przyjść na czas.
Za niewątpliwy plus "Pierścieni władzy" należy jednak uznać brak celowego oszukiwania widzów, którzy mieli ochotę odkryć tajemnicę Saurona i Nieznajomego. Obecnie twórcy często starają się zrobić wszystko, by widzowie za nic nie byli w stanie rozgryźć rozwiązania zagadki (choćby w "Westworld"). I choć nie jest tajemnicą, że Amazon nie miał praw do wszystkich wydarzeń, które chcielibyśmy zobaczyć na ekranie, pozwolił widzom na wykorzystanie ich wiedzy ze świata Tolkiena i odgadywanie, kto jest kim. Bez wywracania na końcu wątków z okrzykiem: "nigdy byście na to nie wpadli"!
Pierścienie władzy — Sauron powrócił do Śródziemia
Gandalfem okazał się Nieznajomy z meteorytu (Daniel Weyman), czego serial w piękny sposób nie powiedział wprost. I choć na początku finału próbowano nas zwieść, gdy słudzy Ciemności pomylili go z Sauronem, w momencie odkrycia prawdy nazwali oni Nieznajomego określeniem Istari — czyli czarodziej, mędrzec. To, że to właśnie Gandalf, dowiadujemy się z cytatu, z którego jest znany: "jak nie jesteś pewny, gdzie iść, podążaj za swoim nosem". Dokładnie to samo usłyszała Drużyna Pierścienia, gdy zgubili w Morii drogę. I choć wątek Gandalfa może nie był najbardziej porywający, był ładnym hołdem dla tej postaci i wyjaśnieniem, dlaczego zawsze wierzył w dzielność hobbitów. Trudno w nią nie wierzyć, skoro ich przodkowie stają do nierównej walki z wyznawcami Saurona, a Sadoc (Lenny Henry) oddaje za niego swoje życie.
Zdając sobie sprawę, że wątek Saurona mógł rozczarować, osobiście stoję po stronie tych zadowolonych z jego rozwiązania. Począwszy od sposobu, w jaki Halbrand (Charlie Vickers) przez cały czas zwodził Galadrielę (Morfydd Clark), od początku mówiąc jej prawdę, ale bawiąc się tym, jak ona interpretuje jego słowa, aż po finalną próbę powiedzenia i ukazania jej wszystkiego, co — jego zdaniem — elfka chce usłyszeć. Wykorzystał też elfów do odkrycia mocy, jaka jest mu potrzebna, a pomysł Galadrieli, by wykuć trzy Pierścienie, wydaje się znów w jakiś sposób podpowiedziany przez Saurona. Wyjaśnia to także jego wściekłość na Adara (Joseph Mawle) — ponowne spotkanie tej dwójki z pewnością nie skończy się dobrze. Choć sam Mordor ewidentnie przypadł Sauronowi do gustu.
Czy Władca Pierścieni: Pierścienie władzy to dobry serial?
Jednak to, co wypadło w serialu najlepiej, to relacja Elronda (Robert Aramayo) i Durina (Owain Arthur). Pomiędzy aktorami była niezaprzeczalna chemia i widać było, że doskonale bawią się, odgrywając wieloletnich przyjaciół. Także dylemat Durina był bardzo dobrze rozpisany i taki, z którym można się było łatwo utożsamić — stał pomiędzy wiernością swojej rodzinie i królowi a chęcią pomocy przyjacielowi. Aż szkoda, że wątek krasnoludzki nie był bardziej w serialu obecny — możemy mieć tylko nadzieję, że dalej będzie ich więcej. W końcu czeka nas zagłada Morii.
To, co zdecydowanie nie zagrało fabularnie, to wątek Theo (Tyroe Muhafidin), bez którego serial mógłby się spokojnie obyć. Zamiast pochylać się nad krnąbrnym nastolatkiem, moglibyśmy poświęcić więcej czasu Bronwyn (Nazanin Boniadi) i Arondirowi (Ismael Cruz Córdova), których zakazana miłość i znalezienie się w sytuacji, gdy odpowiadają za bezpieczeństwo wioski, była zdecydowanie ciekawsza i niestety, potraktowana pobieżnie.
Podobnie kulała część poświęcona Númenorowi — trudno było nie przewrócić oczami, gdy ich szarża przybyła dokładnie tam, gdzie trzeba. Pomimo że mieli tylko ogólne pojęcie kierunku, gdzie być może coś się dzieje. A oni trafili do oblężonej wioski, jakby wcześniej ktoś podał im dokładny adres spotkania. Sytuację uratowało tylko to, że finalnie i tak nie udało im się powstrzymać zagrożenia.
"Władcy Pierścieni: Pierścieni władzy" z pewnością nie można zaliczyć do arcydzieł i nie zmieni on niczyjego życia. Nie jest też serialem tragicznie złym, część z wątków jest udana, a efekty wizualne robią wrażenie — od początku do końca widać, że jest to serial wysokobudżetowy, który można by oglądać w kinie.
Jest to zdecydowanie sympatyczne fantasy, o rozmachu, którego brakowało w telewizji. Ale czy będziemy o tym serialu pamiętać za tydzień albo miesiąc? Rozmyślać o tym, co się stało i dlaczego? Niezaprzeczalnie, miło było powrócić do Śródziemia. Jednak "Władca Pierścieni: Pierścienie władzy" niestety nie wyszedł ponad ten miły, cotygodniowy seans, który szybko zostanie zastąpiony jakimś innym tytułem. I do kontynuacji którego usiądzie się raczej z uczuciem: "to się całkiem fajnie oglądało" niż z "koniecznie muszę wiedzieć, co stanie się dalej".