"Od zera" to piękna pocztówka i skuteczny wyciskacz łez — recenzja miniserialu Netfliksa z Zoe Saldañą
Nikodem Pankowiak
23 października 2022, 12:54
"Od zera" (Fot. Netflix)
Piękna włoska sceneria, atrakcyjni bohaterowie i wielka miłość — "Od zera" ma w teorii wszystko, aby być idealną propozycją dla wszystkich fanów serialowych melodramatów. A jak z praktyką?
Piękna włoska sceneria, atrakcyjni bohaterowie i wielka miłość — "Od zera" ma w teorii wszystko, aby być idealną propozycją dla wszystkich fanów serialowych melodramatów. A jak z praktyką?
"Od zera" to nowy 8-odcinkowy miniserial Netfliksa oparty na wspomnieniach Tembi Locke ("Eureka") – aktorki, która razem ze swoją siostrą Atticią ("Jak nas widzą") jest także jego twórczynią. Jak to z adaptacjami bywa, niektóre z wydarzeń zostały w serialu przedstawione inaczej, ale nie zmienia się jedno – to historia skupiająca się na wielkiej miłości i przeszkodach, z jakimi przychodzi się jej mierzyć. Netflix przygotował dla widzów istny wyciskacz łez, który z pewnością przypadnie do gustu fanom melodramatów, nawet jeśli głównie powiela wszelkie gatunkowe klisze.
Od zera — o czym jest serial Netfliksa?
Amy (Zoe Saldaña, "Strażnicy galaktyki"), czyli bohaterka wzorowana na Tembi, przybywa w 2000 roku do Florencji, by tam studiować sztukę. Decyzją, by poświęcić się właśnie tej dziedzinie, nie jest zachwycony jej ojciec, Hershel (Keith David, "Community") – prawnik, który bardziej widziałby córkę w tym zawodzie, bo przecież sztuka to coś, czym można zajmować się po godzinach, w końcu i tak nigdy nie będzie z tego pieniędzy. Ale to nie jedyny problem, z którym tatuś musi się zmierzyć – kolejne dwa mają postać Włochów walczących o serce Amy.
Jeden z nich jest bogaty, obyty i wykształcony, ale na tyle bucowaty, że nie warto nawet zapamiętywać jego imienia. Drugi to Lino (Eugenio Mastrandrea, "Gliniarze to dranie") — skromny, pochodzący z Sycylii kucharz, który może i nie ma zbyt wiele pieniędzy, za to piękne serce, a do tego wspaniale gotuje. Chyba nie trzeba mówić, którego z nich wybiera główna bohaterka, prawda? Tak oto zaczyna się historia miłosna wbrew wszystkim i wbrew wszystkiemu. Wyborami Amy nie są zachwyceni nie tylko jej ojciec, ale także siostra (Danielle Deadwyler, "Stacja jedenasta"), która przez jakiś czas gości ją i Lino pod swoim dachem, gdy ci przeprowadzają się do Stanów Zjednoczonych.
Przez mniej więcej połowę sezonu "Od zera" to całkiem ciepła produkcja — melodramat, ale pozbawiony przesadnych dramatów. Jasne, nie brakuje w nim klisz i schematów, a miałkość scenariusza próbuje się przykryć pięknymi zdjęciami, ale w gruncie rzeczy ogląda się to naprawdę przyjemnie. Ot, takie guilty pleasure, które nic nie wnosi do naszego życia, ale można miło spędzić przy nim czas. Więcej dramatu w melodramacie pojawia się w drugiej części serialu, gdy bohaterom przyjdzie mierzyć się z chorobą. Wtedy serial Netfliksa robi wiele, by wycisnąć z widzów łzy. I z pewnością często robi to skutecznie.
Od zera powiela gatunkowe klisze i stereotypy
Nie ma się co dziwić, ostatecznie taka jest jego rola – na zmianę wzruszać i radować. "Od zera", choć inspirowane prawdziwą historią, w gruncie rzeczy niewiele różni się od setek innych melodramatów, w których piękni ludzie, w pięknej scenerii, muszą walczyć o swoją piękną miłość. Tak, wiem, nadużywam słowa "piękny", ale gdyby trzeba było opisać ten serial jednym słowem, użyłbym właśnie tego. A następnie dodał gwiazdkę i drobnym drukiem dopisał – "lecz zbyt często pusty w środku". Bo historia sama w sobie jest mało angażująca, zwłaszcza w pierwszej części sezonu. Gdyby jej bohaterów wyciągnąć z Florencji i przerzucić do miasta o uroku Sosnowca, nikt nie chciałby tego oglądać.
Ktoś powie, że czepiam się na siłę, w końcu taka specyfika gatunku. Może to i racja, ale wszystkiego nie można tłumaczyć w ten sposób. Osiem odcinków to wystarczająco dużo, by powiedzieć więcej i wyjść poza schemat. Tymczasem przez ten czas scenarzyści nie byli w stanie nadać głębi nawet głównym bohaterom. To problem zwłaszcza w przypadku Lino, którego całą charakterystykę można byłoby sprowadzić do trzech określeń – bardzo kocha Amy, nie może dogadać się z ojcem i świetnie gotuje. Być może to "zasługa" występu Mastrandrei, który zdecydowanie nie porywa. Serial na swoich plecach niesie Saldaña, co też nie powinno dziwić. To perspektywa jej bohaterki jest tutaj najważniejsza, większość wydarzeń obserwujemy jej oczami.
Trzeba też przyznać, że Saldaña dobrze odnalazła się w tym gatunku. Gdy grana przez nią Amy płacze, wierzymy jej i chcemy płakać razem z nią. Gdy się śmieje, też chcemy się śmiać. Nawet jeśli to bohaterka, którą w różnych wcieleniach widzieliśmy już wielokrotnie w innych produkcjach, jej rola jest na tyle dobra, iż zupełnie nie powinno nam to przeszkadzać. Szkoda tylko, że wszystko wokół niej zbudowane jest na stereotypach. I to takich, nad którymi momentami trudno przejść do porządku dziennego.
Od zera — czy warto oglądać serial z Zoe Saldañą?
Jednym wielkim stereotypem są tutaj Włosi, zwłaszcza rodzina Lino. To tradycyjni, bogobojni Sycylijczycy, których przedstawiono niemal jak dzikusów niemających pojęcia o współczesnym świecie, mentalnie tkwiących gdzieś w XIX wieku. Jak to w takich historiach bywa, ich niechęć – wyrażana zwłaszcza przez patriarchę rodu – wobec całej życiowej drogi syna i jego małżeństwa z czarnoskórą Amerykanką, musi z czasem topnieć. Mimo wszystko z zażenowaniem oglądałem niektóre sceny z ich udziałem – zdawałoby się, iż we współczesnej telewizji taka gra stereotypami już nie przejdzie. A jednak przeszła.
Można argumentować, że to w końcu prawdziwa historia, więc jeśli tak było naprawdę, czemu tego nie pokazać? Takie stwierdzenie to moim zdaniem droga donikąd – mówimy wyłącznie o serialowej adaptacji i skoro nie wszystko przeniesiono tutaj żywcem ze wspomnień głównej bohaterki, dlaczego akurat tak mocno akcentować stereotypy? Zwłaszcza, jeśli część z nich jest całkiem szkodliwa. Sycylijczycy są w "Od zera" przybyszami z innej planety i nie zmieni tego dodanie do ich obrazu odrobiny humoru. Same Włochy to również niewiele więcej niż dobre jedzenie i zabytkowe ulice – a szkoda, bo dzieje się tutaj mniej więcej połowa serialu.
"Od zera" jest bardzo dobrą propozycją dla osób lubiących wyciskacze łez – rzewne historie, które może i przeżywamy podczas oglądania, ale zapominamy o nich kwadrans po ostatniej scenie. Popularność tej produkcji nie zdziwi mnie ani trochę, wszyscy lubimy od czasu do czasu obejrzeć takie historie. Dlatego też mam spory problem, by serial Netfliksa ocenić jednoznacznie. Z jednej strony jestem świadomy wszystkich jego wad, w tym scenariuszowej mizerii pudrowanej często urokliwymi zdjęciami, ale z drugiej, po obejrzeniu całego sezonu mogę powiedzieć jedynie – to było lepsze, niż się spodziewałem. Inna sprawa, że w tym przypadku nie zawieszałem poprzeczki zbyt wysoko.