"Wednesday" to makabreska dla nastolatków, w której jest więcej teen dramy niż Burtona – recenzja serialu Netfliksa
Mateusz Piesowicz
23 listopada 2022, 08:01
"Wednesday" (Fot. Netflix)
Po wielu rodzinnych występach przyszedł czas na solowe przedstawienie w wykonaniu Wednesday Addams. Czy serial Netfliksa w reżyserii Tima Burtona oddaje małej socjopatce sprawiedliwość?
Po wielu rodzinnych występach przyszedł czas na solowe przedstawienie w wykonaniu Wednesday Addams. Czy serial Netfliksa w reżyserii Tima Burtona oddaje małej socjopatce sprawiedliwość?
Czy są tu fani "Rodziny Addamsów"? Zakładam że tak, bo nieważne, ile macie lat, gdzieś z pewnością się z tą fikcyjną rodzinką zetknęliście. Na dużych i małych ekranach można ich przecież oglądać od dekad, a powstałe w tym czasie filmowe, serialowe czy animowane wcielenia długo by wymieniać. "Wednesday" jest kolejnym z nich, tym razem skupiając się na pannie Addams, która w tej wersji została wprawdzie nastolatką, zachowując jednak wiele dobrze znanych cech. W tym oczywiście zamiłowanie do sadyzmu.
Wednesday to Rodzina Addamsów w wersji teen
To daje o sobie znać już na samym początku 8-odcinkowej produkcji autorstwa Alfreda Gougha i Milesa Millara ("Kroniki Shannary", "Tajemnice Smallville"), gdy tytułowa Wednesday (Jenna Ortega, "Ty", "Jane the Virgin") zostaje wyrzucona ze szkoły po tym, jak brutalnie potraktowała prześladowców swojego młodszego brata. "Tylko mnie wolno torturować mojego brata" – stwierdza z pełnym złośliwej rozkoszy uśmiechem, a my już wiemy, że to rzeczywiście młoda Addamsówna. Szkoda jednak, że późniejsze serialowe wydarzenia nieco temu przeczą.
Oto bowiem trafiamy wraz z główną bohaterką do Akademii Nevermore – prywatnej szkoły z internatem, do której przed laty uczęszczali jej rodzice, i która przyjmuje pod swój dach wszelkiego rodzaju odmieńców, w tym choćby wampiry, wilkołaki czy syreny. Lubująca się w mroku i mająca problemy z przystosowaniem się Wednesday wydaje się tam idealnie pasować, choć ona sama ma na ten temat inne zdanie. Jak jednak zobaczymy na przestrzeni kolejnych odcinków, nie mogła trafić lepiej. W końcu jaka inna szkoła zapewniłaby jej atrakcje w rodzaju serii makabrycznych morderstw w okolicznych lasach?
Zagadkowe śmierci szybko przyciągają uwagę Wednesday, która w przerwie od typowych nastoletnich spraw postanawia zgłębić mroczne tajemnice szkoły i pobliskiego miasteczka Jericho. Ale zaraz, "typowych nastoletnich spraw"? A tak, bo "Wednesday" może wprawdzie sięgać po pomysł i bohaterkę z "Rodziny Addamsów", ale wszystko to zostało wsadzone w ramy mieszającej wątki szkolne z fantastycznymi i detektywistycznymi, znacznie bardziej standardowej fabuły.
Wednesday jest pełna nastoletnich schematów
Przed seansem serialu Netfliksa możecie więc śmiało spisać najbardziej typowe motywy z historii o nastolatkach, jakie przychodzą wam do głowy, a gwarantuję, że podczas seansu odfajkujecie większość z nich. Od problemów z adaptacją, przez parę adoratorów, szkolną nemezis i przyjaciela geeka, aż po stereotypowych dorosłych (w ich rolach m.in. Gwendoline Christie i Christina Ricci, która wcielała się w Wednesday w filmowych adaptacjach "Rodziny Addamsów" z lat 90.). Choć nie tylko ich, bo schematyczni są tu w gruncie rzeczy wszyscy poza główną bohaterką – jedyną postacią, której charakterystyce można by poświęcić więcej niż jedno zdanie.
I ona jednak, pomimo całego swojego sprytu, odmienności i błyskotliwości, nie daje rady wyrwać się ze szponów banalnej fabuły, która prowadząc przez nudne młodzieżowe wątki, przeplata je równie wtórną tajemnicą, bez której rzecz jasna nie mogło się tu obejść. Sytuacji wcale nie poprawia fantastyczna otoczka, z której twórcy korzystają zresztą wybiórczo, nie potrafiąc uczynić z niej konstruktywnego narzędzia do rozwoju historii. Jak trzeba pchnąć akcję naprzód, to się przyda, ale nic ponadto.
Całość oglądałoby się kompletnie obojętnie, gdyby nie tytułowa bohaterka, która w znakomitej kreacji Jenny Ortegi jest jednym z niewielu oryginalnych elementów serialu. W kamiennym obliczu, kruczoczarnych warkoczach i przenikliwym spojrzeniu Wednesday można zakochać się od pierwszego wejrzenia, a jeśli one nie podziałają, wystarczy poczekać na jeden z jej ociekających sarkazmem one-linerów. Aż żal patrzeć, jak jest wciskana coraz głębiej w tryby sztampowej opowieści, do której chcąc nie chcąc musi się z biegiem czasu dopasowywać, będąc przy tym pozbawiana swoich największych atutów.
Wednesday, czyli mało Burtona w Burtonie
Im szybciej przyjmiecie zatem do wiadomości, że "Wednesday" to bardziej spadkobierczyni "Riverdale" niż "Rodziny Addamsów", tym lepiej dla was. Opierając się temu, czeka was raczej szereg rozczarowań, związanych nie tylko z przebiegiem akcji, ale też choćby z faktem, że znane postaci, jak Morticia (Catherine Zeta-Jones) i Gomez (Luis Guzman), stanowią tu ledwie obecny dodatek. No, fani Rączki powinni być zadowoleni, podobnie jak ci szukający wszędzie nawiązań i easter eggów.
Już jednak widzowie, którzy liczyli, że po serialu będzie wyraźnie widać rękę jednego z producentów, a także reżysera pierwszych czterech odcinków Tima Burtona, mogą być zawiedzeni. Owszem, "Wednesday" potrafi prezentować się świetnie (zwłaszcza we wnętrzach Akademii Nevermore), ale najczęściej trudno oprzeć się wrażeniu, że są to tylko odległe wspomnienia po wyrazistym stylu twórcy "Miasteczka Halloween" czy "Edwarda Nożycorękiego". Dodając do tego płytkość opowiadanej historii, nijak nie da się jego najnowszym dziełem zachwycić.
Boli to o tyle, że połączenie Tim Burton plus "Rodzina Addamsów" wydawało się pasować do siebie idealnie. Efekty tego zestawienia okazały się jednak kompletnie pozbawione polotu i zamiast o makabrycznej przyjemności, trzeba mówić o "Wednesday" bardziej jako o próbie wypełnienia niszy powstałej na Netfliksie po skasowaniu "Chilling Adventures of Sabrina". Próbie tak miałkiej, że pewnie doceniłaby ją Wednesday Addams, gdyby puścić jej serial o niej samej w ramach tortur.