"Brokat" pokazuje PRL, jaki rzadko można zobaczyć na ekranie – recenzja polskiego serialu Netfliksa
Nikodem Pankowiak
15 grudnia 2022, 16:33
"Brokat" (Fot. Netflix)
Czy możliwe jest pokazanie PRL-u kolorowego, bez szarzyzny? "Brokat" udowadnia, że tak. Dlatego szkoda, że akurat ten serial nie doczekał się większej promocji ze strony Netfliksa, bo potrafi urzec już od pierwszych sekund.
Czy możliwe jest pokazanie PRL-u kolorowego, bez szarzyzny? "Brokat" udowadnia, że tak. Dlatego szkoda, że akurat ten serial nie doczekał się większej promocji ze strony Netfliksa, bo potrafi urzec już od pierwszych sekund.
"Brokat" to kolejny (straciłem już rachubę który) polski serial Netfliksa. Jego twórcy, a właściwie "autorzy formatu", Aleksandra Chmielewska i Maciej Kubicki ("Nielegalni"), gdy za oknami szaro i ponuro, zabierają nas w podróż do słonecznego Sopotu. Jest to także podróż w czasie, bo do roku 1976, czyli czasów towarzysza Edwarda Gierka, gdy narzucony na naród komunistyczny ucisk został nieco poluzowany i do naszego kraju zawitało trochę kolorów.
Brokat – o czym jest polski serial Netfliksa?
Serialowy Sopot wygląda tutaj jak z innego, niekomunistycznego świata. Kolorowe koszule, modne marynarki i dolary pochowane w kieszeniach lub tajnych skrytkach. Właśnie w takiej rzeczywistości, w której polska wódka miesza się z zachodnią whisky, żyją bohaterki serialu – Helena (Magdalena Popławska, "Szadź"), Pola (Wiktoria Filus, "W głębi lasu") i Marysia (Matylda Giegżno, "Powrót"). Każda w innym wieku, ale łączy je jedno – z pracy seksualnej uczyniły źródło zarobku, choć każda z nich znajduje się na innym etapie swojej "kariery". I choć ich praca sprawia, że często mają do czynienia z nieprzyjemnymi typami, pozostają niezależne i pewne siebie. Przynajmniej przez większość czasu.
Pomimo przepięknej strony wizualnej, o której jeszcze powiem więcej, "Brokat" nie jest oczywiście słodką historią o trzech kobietach, które w czasach komuny i społecznego konserwatyzmu uprawiają seks, z kim chcą, i jeszcze dostają za to dolary – walutę będącą marzeniem każdego Polaka. Helena, choć z pozoru ma wolny wybór, zmuszona jest współpracować ze służbami. Pola, wraz z matką, która delikatnie rzecz ujmując nie pochwala jej sposobu na zarobek, wychowuje kilkuletniego syna i próbuje rozkręcić swój własny biznes, choć oczywiście system bezustannie rzuca jej kłody pod nogi. Z kolei Marysia to młoda studentka, dla której praca seksualna ma być tylko chwilową, letnią przygodą.
Ich drogi co jakiś czas będą krzyżowały się w sopockim hotelu, gdzie na co dzień można spotkać tylko przedstawicieli klasy wyższej – ludzi jak na ówczesne polskie standardy niezwykle bogatych, mogących lekką ręką wydać kilkadziesiąt dolarów na seks. A seks to władza i z tego doskonale zdają sobie sprawę także nasze trzy bohaterki – dlatego nie idą do łóżka z pierwszym lepszym. Takie podejście daje im także poczucie, że wciąż mają pełną kontrolę nad własnym życiem, choć jeśli przyjrzeć się bliżej, widać, że to nie do końca prawda. Czy zatem ich praca jest jedynie wyborem, czy może jednak koniecznością?
Brokat budzi zachwyt i rozczarowanie jednocześnie
Jedno trzeba powiedzieć od razu – "Brokat" od strony wizualnej od pierwszych ujęć prezentuje się po prostu obłędnie. Osoby odpowiedzialne za zdjęcia, scenografię czy kostiumy wykonały kawał naprawdę znakomitej roboty – to dzięki ich pracy Netflix ma w swoim portfolio prawdopodobnie najlepiej wyglądający polski serial. Mam wrażenie, że zrobiono tu wszystko i jeszcze trochę, by było kolorowo, byśmy czuli docierający wtedy do kraju powiew z zachodu, ale wciąż jednak nie mieli wątpliwości – to wszystko jest nasze, swojskie. Bohaterki mogą pić białe wino czy martini, ale na ich talerzach wciąż będą leżały zimne nóżki. Swoją drogą, o tym jak wielką wagę do warstwy wizualnej przykładali twórcy, niech świadczy fakt, że na planie pracował stylista jedzenia. To właśnie dzięki takiej dbałości o detale od "Brokatu" trudno oderwać wzrok.
Tak różowo nie jest już jednak, jeśli idzie o najbardziej istotną kwestię – scenariusz. O ile serial urzeka sopockim klimatem, o tyle niekoniecznie przyciąga widza zaprezentowaną historią, która zbyt rzadko jest w stanie zaangażować. Każda z bohaterek jest wyrazista, ale trudno nie odnieść wrażenia, że zostały one zbudowane wokół jednej, dwóch cech. Za mało tutaj tła, informacji o ich przeszłości – w przypadku dwóch z nich nie wiemy, dlaczego wybrały taki a nie inny sposób zarobkowania, w przypadku jednej temat został ledwo nakreślony. W ich osobowości przez długi czas brakuje większego zniuansowania, tak jakby twórcy nie chcieli zdrapać tego tytułowego brokatu i pokazać nam, co znajduje się pod nim.
"Brokat" ma jeszcze jedną cechę, która może irytować – zbyt często zapomina o własnych bohaterach, by znienacka, jak gdyby nigdy nic, sobie o nich przypomnieć. Dotyczy to zwłaszcza męskich postaci drugoplanowych. Jasne, to nie panowie mają tutaj błyszczeć, ale wciąż pozostają na tyle istotną częścią fabuły, by nie gubić ich gdzieś po drodze i później nagle do nich wracać. A tak dzieje się ze Staszkiem (Stanisław Linowski, "Krakowskie potwory"), Jurkiem (Jędrzej Hycnar, "Kontrola") czy Tomasem (Folco Marchi), którzy zdają się być bardziej pionkami na fabularnej planszy niż pełnoprawnymi uczestnikami gry. Właściwie tylko o Bogdanie (Bartłomiej Kotschedoff, "Odwilż") można powiedzieć, iż otrzymał pełnoprawny wątek. Fabułę do przodu pchają także esbek Adam (Łukasz Simlat, "Rojst '97") czy Władek (Szymon Piotr Warszawski, "Chyłka"), choć żaden z nich nie istnieje bez obecności głównych bohaterek.
Brokat – czy warto oglądać polski serial Netfliksa?
Gdyby "Brokat" – który liczy 10 półgodzinnych odcinków – obchodził się tak tylko z postaciami drugoplanowymi, mógłbym na to przymknąć oko, to w końcu nie ich historia. Problem w tym, że ten sam problem dotyczy głównych bohaterek – zbyt często dwie z nich (w różnych konfiguracjach) zostają odstawione na boczny tor, aby serial mógł skupić się tylko na jednej. I zwykle nie ma to żadnego fabularnego uzasadnienia, nie jest związane z jakimś istotnym wydarzeniem. Po prostu, takie decyzje podjęto w montażowni i w mojej opinii nie przysłużyły się one serialowi. Być może chciano w ten sposób ukryć, że tak naprawdę mało w tym wszystkim historii, to się nie udało. Gołym okiem widać, że wątki Poli i Marysi, w porównaniu do Heleny, zostały potraktowane trochę po macoszemu i równie dobrze mogłyby się zmieścić w mniejszej liczbie odcinków.
Nie chcę jednak przesadnie narzekać, bo koniec końców "Brokat" to naprawdę niezły serial, który brak angażującej historii nadrabia klimatem. Polska w drugiej połowie epoki Gierka w żadnym wypadku nie przypomina szarego komunistycznego kraju, co kontrastuje z większością filmowych i telewizyjnych dzieł z akcją w okresie PRL-u. Sopot w "Brokacie" to polska riwiera, coś jak państwo w państwie, wypełnione kolorowymi, wyzwolonymi ludźmi, którzy umiejętnie obchodzą ograniczenia narzucane im przez system. Ktoś mógłby narzekać, że to fałszowanie historii, że przecież komunistyczna Polska wcale tak nie wyglądała. Prawda, ale serial Netfliksa pokazuje wyłącznie mały wycinek, który przy okazji jest czymś bardzo odświeżającym.
Po drugie, nikt nie udaje, że ten mikroświat funkcjonuje zawieszony w próżni, twórcy w sposób bezpardonowy potrafią przypomnieć, jakie były to czasy dla osób wyrażających bunt wobec władzy – najlepiej widać to w 7. odcinku serialu. To, jak żyją bohaterki "Brokatu", też jest pewnym wyrazem sprzeciwu, nawet jeśli z władzą i służbami przyjdzie im się czasem układać. Dlatego tym bardziej szkoda, że brakuje tutaj momentami czegoś więcej o nich samych, jakby były tylko pretekstem dla pokazania pięknych obrazków. Bo nawet jeśli ostatecznie wynagradzają one wiele, to jesteśmy pozostawieni z poczuciem pewnego niedosytu. Oby kolejny sezon, jeśli nadejdzie, nam to wynagrodził.