"Castle" (5×07): W krzywym zwierciadle
Andrzej Mandel
13 listopada 2012, 19:38
"Swan Song" to kolejny świetny odcinek "Castle". I nie chodzi tylko o nagromadzenie śmiesznych sytuacji.
"Swan Song" to kolejny świetny odcinek "Castle". I nie chodzi tylko o nagromadzenie śmiesznych sytuacji.
Detektywi z 12. posterunku tym razem musieli zmierzyć się nie tylko ze sprawą, ale i z wszędobylskimi kamerami śledzącymi każdy ich ruch. Ofiarą był przywódca grupy muzycznej, o której właśnie kręcono dokument i twórcy filmu nie zamierzali odpuścić materiału, który stał się jeszcze lepszy z chwilą śmierci gwiazdora.
Efektem tego zabiegu twórców "Castle" jest odcinek, przez który brzuch boli od śmiechu. Celnie bowiem przedstawiono reakcje ludzi na obecność kamery – puszenie się, wygadywanie głupot z przekonaniem, że to mądre i ogólne robienie z siebie idioty. Każdy z nas widział to w dowolnym reality show albo jego fragmencie. Mieliśmy więc wszystko – Castle robił z siebie błazna, Kate była mocno spięta, Esposito kreował się na twardziela, Lanie wdzięczyła się do kamery. Komisarz Gates zaś kreowała się na twardą acz sprawiedliwą szefową posterunku. Cymesik.
Oczywiście, kamery były też zagrożeniem dla Castle'a i Beckett. W końcu musiały wychwycić jakiś czuły gest. A że komisarz Gates zamierzała przejrzeć cały materiał… Blady strach padł na oboje. Warto zobaczyć ich miny, gdy Gates wezwała ich do biura po zakończeniu sprawy.
Sama zagadka była dość klasyczna i nieco przewidywalna, ale twórcy przyzwoicie mieszali wątki. Nie było więc tak, że sam ciekawy zabieg twórczy (zresztą, wtórny w stosunku do wielu filmów i seriali) stanowił o wartości odcinka.
Najważniejsze było, jak zawsze, dochodzenie do rozwiązania, plus zaledwie jedno mocne podkreślenie relacji Ricka z Kate. Twórcy bardzo zręcznie wyślizgują się z klątwy Moonlighting i nie pozwalają sobie na zanudzenie widza nadmiarem wątków osobistych. Można wręcz powiedzieć, że poza kłopotami z utrzymaniem relacji głównych bohaterów w tajemnicy przed komisarz Gates ich relacja w tym odcinku nie istniała. I bardzo dobrze, odpoczynek się przydał.
Pochwała należy się też twórcom za to, o czym pisałem na początku. Trafnie ukazano to, co dzieje się ze zwykłymi ludźmi po trafieniu przed kamerę. A aktorom należy się pochwała za to, jak to zagrali. Dzięki nim mogliśmy sami siebie obejrzeć w krzywym zwierciadle.