"Kalejdoskop" to eksperyment, który maskuje prostą historię – recenzja serialu Netfliksa z Giancarlo Esposito
Nikodem Pankowiak
3 stycznia 2023, 16:14
"Kalejdoskop" (Fot. Netflix)
Inna kolejność odcinków dla każdego widza? Brzmi jak abstrakcja, ale na takie rozwiązanie zdecydował się Netflix i twórcy serialu "Kalejdoskop". Czy to udany eksperyment?
Inna kolejność odcinków dla każdego widza? Brzmi jak abstrakcja, ale na takie rozwiązanie zdecydował się Netflix i twórcy serialu "Kalejdoskop". Czy to udany eksperyment?
"Kalejdoskop" to kolejny serialowy eksperyment, który pojawił się na Netfliksie. Po "Black Mirror: Bandersnatch", w którym widzowie mieli wpływ na to, jak potoczy się cała historia, Netflix przyszykował dla nas kolejną innowację. Nowy serial, który stworzył Eric Garcia (film "Strange But True"), oglądać można w (niemal) przypadkowej kolejności. Multum różnych dróg może prowadzić tutaj do finału, przez co doświadczenie każdego widza podczas oglądania może być inne. Trzeba przyznać – to pomysł, który na papierze wygląda intrygująco. A jak prezentuje się w rzeczywistości?
Kalejdoskop – o czym jest serial Netfliksa?
7 miliardów dolarów – gdyby się udało, byłby to skok wszech czasów, większy nawet od tego, który oglądaliśmy w "Domu z papieru". Taką górę pieniędzy próbuje ukraść Ray Vernon (Giancarlo Esposito, "Better Call Saul"), który planuje swój ostatni (a jakże) wielki skok, zanim odejdzie na złodziejską emeryturę. W tym celu ucieka z więzienia, finguje swoją śmierć i rozpoczyna wielkie planowanie i montowanie ekipy, która pomoże mu tego skoku dokonać. W niej znajdą się m.in. Stan (Peter Mark Kendall, "Zawód: Amerykanin"), przemytnik, którego Ray poznał w więzieniu, oraz Hannah (Tati Gabrielle, "Ty"), córka głównego bohatera i specjalistka od cyberbezpieczeństwa.
To jeden z możliwych początków całej historii. Inny – Raya poznajemy ponad 20 lat wcześniej, gdy razem ze swoim partnerem w zbrodni, Grahamem (Rufus Sewell, "Człowiek z Wysokiego Zamku") dokonuje napadów, z których jeden kończy się długą odsiadką za kratkami. Jeszcze inny – Ray już dokonał największego skoku w historii. A może i nie dokonał, bo widzimy go, gdy rozmyśla, kiedy i dlaczego wszystko zaczęło się sypać. Możliwości jest wiele, wszystko zależy od tego, jaki odcinek na początek wybrał dla was netfliksowy algorytm.
"Kalejdoskop" to wydarzenie, to eksperyment, to show. Taką atmosferę wokół niego buduje sam Netflix – trwający minutę odcinek "Czarny", będący czymś na wzór instrukcji do oglądania, wygląda bardziej jak intro do jakiegoś teleturnieju bądź reality show. Pytanie, czy taka na pewno była intencja twórców. Bardzo szybko zaczynamy także mieć wątpliwości, czy rozwiązanie, w którym serial można potraktować jak bombonierkę i rozpocząć jego konsumpcję od obojętnie jakiego odcinka, ma jakikolwiek sens. Moim zdaniem to zabieg, mający w sztuczny sposób dodać głębi i zagmatwać w gruncie rzeczy bardzo prostą historię.
Kalejdoskop nie jest żadnym unikalnym doświadczeniem
W ten sposób niepotrzebnie gmatwają się choćby relacje między ojcem i córką, będące jednym z najważniejszych wątków całego serialu i istotnie wpływające na przebieg samego skoku oraz to, co wydarzy się po nim. Nie trzeba się jednak obawiać, "Kalejdoskop" ani na moment nie staje się telenowelą, jak to zbyt często miało miejsce w przypadku "Domu z papieru". Wątki rodzinne nie są tu wciśnięte na siłę, byleby zapełnić jakoś scenariusz, ale faktycznie mają sens, dzięki nim lepiej poznajemy motywacje Hannah i jesteśmy w stanie zrozumieć pewne jej decyzje. Nawet jeśli będą one wywoływać frustrację wśród trzymających kciuki za powodzenie całego planu.
A plan oczywiście jest szalenie skomplikowany i ryzykowny, jak to zwykle w tego typu produkcjach bywa. Wszystkie elementy układanki muszą pasować do siebie idealnie – jeden błąd i cały plan runie. W skrócie: nie ma tu absolutnie nic odkrywczego, wszystko to już widzieliśmy w "Ocean's Eleven" i jego sequelach czy w przywoływanym wcześniej "Domu z papieru". "Kalejdoskop" powiela schematy i od strony fabularnej nie oferuje niczego, czego już byśmy nie znali. Twórcy serialu Netfliksa zapewne doskonale zdawali sobie z tego sprawę i dlatego postanowili wyróżnić go w inny sposób – zabawiając się chronologią opowiadania historii.
To "unikalne doświadczenie", które obiecuje nam Netflix, szybko rozczarowuje, bo tak naprawdę nie oferuje nic poza wymieszaniem kolejności odcinków. W oglądaniu "Kalejdoskopu" pewne jest tylko jedno – finałem serialu będzie odcinek "Biały", z akcją rozgrywającą się w dzień napadu. Cała reszta została pomieszana i co najważniejsze – każdy z użytkowników Netfliksa może na swoim profilu zobaczyć inną kolejność odcinków. No, nie każdy, ale istnieje ponad 5000 wariantów na obejrzenie tego serialu. Jak już wspominałem, dla jednych akcja zacznie się 24 lata przed napadem, dla innych – już po nim. Brzmi ciekawie, jest tylko jedno "ale".
Kalejdoskop – czy warto oglądać serial Netfliksa?
Ta zabawa chronologią odcinków nie zmienia absolutnie nic. Po pierwsze – domyślny finał całej historii jest dla każdego taki sam. Chyba że widz zdecyduje się na oglądanie całej historii chronologicznie (tutaj możecie sprawdzić "właściwą" kolejność odcinków serialu "Kalejdoskop"), odrzucając zaproponowany mu (nie)porządek. Po drugie – wcale nie daje to poczucia, odkrywamy kolejne elementy układanki, które z czasem odsłonią nam pełen obraz. Zwłaszcza jeśli odcinki z akcją po napadzie zobaczymy na początku sezonu. Jasne, twórcy będą się z nami droczyć, zostawią sporo niepewności, ale w ten sposób sami niepotrzebnie rozładowują nieco napięcie, które mogłoby nam towarzyszyć podczas oglądania finału.
Tylko z powodu wymieszanej chronologii o "Kalejdoskopie" jest głośniej (choć nie tak głośno, jak moglibyśmy się spodziewać) niż pewnie byłoby w innych okolicznościach. Szkoda, bo sam pomysł na papierze wyglądał całkiem intrygująco. Rzeczywistość pokazała jednak, że jednak łatwiej mieszać w chronologii w ramach odcinka niż całego sezonu. Naprawdę, nie ma nic niesamowitego w tym, że odcinek, który teoretycznie powinniśmy obejrzeć jako ostatni, oglądamy w środku sezonu. Wręcz przeciwnie, raczej może prowadzić to do dekoncentracji widza i pewnej irytacji, gdy np. relacje między bohaterami wyglądają zupełnie inaczej niż odcinek wcześniej.
"Kalejdoskop" to ostatecznie historia, jakich widzieliśmy już wiele, z jednym, podkreślanym na każdym kroku wyróżnikiem. To pomieszanie porządku lub jak kto woli "unikalne doświadczenie" nie jest jednak w stanie zamaskować faktu, że mamy do czynienia z kolejną podobną historią o wielkim skoku i współczesnych Robin Hoodach, którym chodzi o coś więcej niż tylko pieniądze. Walka z systemem, jaka toczy się w serialu Netfliksa (który sam jest definicją systemu w świecie seriali), nie potrafi jednak zaangażować wystarczająco, bym mógł polecić go z czystym sumieniem. Dla mnie "Kalejdoskop" to mniej serial, bardziej eksperyment i to taki z gatunku średnio udanych.