"Dlaczego nie Evans?" z wdziękiem odpowiada na tytułowe pytanie – recenzja adaptacji kryminału Agathy Christie
Kamila Czaja
10 stycznia 2023, 16:33
"Dlaczego nie Evans?" (Fot. BritBox)
"Dlaczego nie Evans?" to kolejna ekranizacja powieści Agathy Christie, niebudząca jednak aż takich oczekiwań jak miniseriale Sarah Phelps na BBC. Tymczasem Hugh Laurie naprawdę wie, co robi.
"Dlaczego nie Evans?" to kolejna ekranizacja powieści Agathy Christie, niebudząca jednak aż takich oczekiwań jak miniseriale Sarah Phelps na BBC. Tymczasem Hugh Laurie naprawdę wie, co robi.
Przedpandemiczne lata przyzwyczaiły nas do w miarę regularnych premier miniseriali na podstawie powieści Agathy Christie. Mam tu na myśli zaledwie najnowsze odsłony tego typu ekranizacji, a nie całą długą telewizyjną tradycję, z "Poirotem" granym przez Davida Sucheta na czele. Serialowe "Śledztwo na cztery ręce" (2015) wprawdzie skasowano po jednym sezonie, ale zainteresowanie adaptacjami wzrosło, gdy Sarah Phelps napisała dla BBC scenariusz hitowego "I nie było już nikogo" (2015), a następnie "Świadka oskarżenia" (2016), "Próby niewinności" (2018 zamiast 2017, przez skandal z Edem Westwickiem), "A.B.C." (2018) i "Tajemnicy Bladego Konia" (2020).
Kilka pierwszych można uznać za świetne lub co najmniej bardzo dobre, a i nową wersję śledztwa Herkulesa Poirota da się docenić, jeśli tylko widz oswoi się z Johnem Malkovichem w roli słynnego detektywa. Równocześnie jednak zachwytów nad "I nie było już nikogo" nie udało się przebić żadnej kolejnej miniserii, a "Tajemnica Bladego Konia", wypadła, nomen omen, blado i przeszła prawie bez echa. Pandemia zakłóciła telewizyjny rytm, Sarah Phelps zajęła się opartymi na faktach tytułami, czyli "Skandalem w brytyjskim stylu" i, będącym podobno w postprodukcji, "The Sixth Commandment", a adaptowane przez Gwyneth Hughes "Zakończeniem jest śmierć" zapowiedziano już w 2018 roku i… nic.
Dlaczego nie Evans to wierna adaptacja Agathy Christie
Zauważalny spadek jakości, zawirowania światowe i produkcyjne, zapewne także powstające w ostatnich latach wersje kinowe Kennetha Branagha – to wszystko sprawiło, że nie czeka się już tak na telewizyjną "nową Christie". I prawdopodobnie "Dlaczego nie Evans?" mogłoby w ogóle nie trafić na mój radar premier, zwłaszcza że oryginalnie miniserial emitowała mało znana w Polsce platforma BritBox. Jednak po pierwsze za sterami, scenariuszowo i reżysersko, stanął tu Hugh Laurie ("Dr House", "Nocny recepcjonista"), a po drugie tytuł z kilkumiesięcznym opóźnieniem kupił CANAL+. Uznałam więc, że na fali tego typu detektywistycznych klimatów, po filmowych seansach "Glass Onion" i "Patrz, jak kręcą", ten miniserial może być nie najgorszym pomysłem na spędzenie czasu.
Ku mojemu zaskoczeniu okazał się pomysłem bardzo dobrym. Może to kwestia okołoświątecznego nastroju, do którego zbrodnie w wydaniu Christie dobrze pasują (poza jej powieściami o bożonarodzeniowych morderstwach wydano nawet wybór opowiadań z różnych tomów zatytułowany "Zimowe zbrodnie"). Ta produkcja podobała mi się jednak naprawdę powyżej oczekiwań, chociaż to w gruncie rzeczy historia, której daleko do najlepszych pomysłów królowej brytyjskich kryminałów, a realizacja nie wykracza poza standard w kwestii adaptowania Christie na mały ekran. Z czego więc, poza subiektywną sympatią dla takich klimatów, może wynikać moja wysoka ocena?
W jakimś sensie – pewnie właśnie z niezbyt wysokich oczekiwań "Dlaczego nie Evans?" to jedna z tych mniej popularnych powieści Christie. Z lektury sprzed lat pamiętałam niewiele, ale miałam świadomość, że do wielkiej historii kryminału nie przeszła, w przeciwieństwie do choćby "Zabójstwa Rogera Ackroyda", "Morderstwa w Orient Expressie" czy "I nie było już nikogo". Na niewielkie oczekiwania złożyło się też to, że – w przeciwieństwie do serii o Poirocie czy o pannie Marple – takie adaptacje nie wywołują tylu emocji i chęci porównywania z innymi odtwórcami i odtwórczyniami kultowych ról. "Dlaczego nie Evans?" doczekało się wprawdzie filmu telewizyjnego w 1980 roku, a w 2009 roku podpięto tę historię pod serialowe losy panny Marple, ale trudno mówić o bardzo wysoko postawionej poprzeczce.
Dlaczego nie Evans – kryminał z uroczymi bohaterami
Poza tym w historii Bobby'ego (Will Poulter, "Lekomania"), syna pastora, byłego żołnierza dorabiającego sobie na polu golfowym i przy innych okazjach, który na walijskiej prowincji znajduje umierającego mężczyznę, a ten przed śmiercią wypowiada tytułowe pytanie, ma w wersji Lauriego dużo lekkości. Owszem, dzieje się sporo złego. Ale równocześnie przebija przez to, także czarny, humor, dialogi brzmią miejscami bardziej jak Oscar Wilde niż Agatha Christie, a chemia między Bobbym a Frankie (Lucy Boynton, "Wybory Paytona Hobarta"), arystokratką, która włączy się w wyjaśnianie coraz to nowych tajemnic, jest fantastyczna. Nawet jeśli trudno nie zauważyć, że to w dużej mierze para podobna do Tommy'ego i Tuppence Beresfordów z innych książek Christie.
Poulter i Boynton są razem świetni, idealnie wpasowują się w historię osadzoną w latach 30. XX wieku. Doskonale bawią się przekraczaniem klasowej przepaści między Bobbym a Frankie. Wypadają przekonująco i w uroczym flircie, i w amatorskim śledztwie. Na ich postaciach opiera się sukces adaptacji – bardzo łatwo tę parę polubić, łatwo kibicować jej w prywatnych i detektywistycznych zamiarach. Do tego dochodzi udany drugi czy nawet trzeci plan – ojca Bobby'ego gra znany z "Sex Education" Alistair Petrie, wśród podejrzanych przewija się Roger Bassington-ffrench (koniecznie dwa małe ff!), niebezpiecznie ujmujący w wersji, jaką proponuje Daniel Ings ("Lovesick"). Kilkoro innych odtwórców i odtwórczyń ról lepiej pozostawić sobie jako świetną niespodziankę, bo pojawia się tu parę naprawdę znanych twarzy,
Fabuły nie ma co streszczać, szkoda zabierać komuś kryminalny aspekt zabawy. Wystarczy stwierdzić, że chociaż nie jest może wybitna, zawiera wystarczająco wiele zwrotów akcji, zmieniających się scenerii wydarzeń, zestawów podejrzanych, by stanowić niezłą rozrywkę i wciągnąć. Poza tym ze względu na wspomniane już przywiązanie do głównej pary faktycznie można się przejąć, gdy Bobby'emu i Frankie grozi niebezpieczeństwo, co ma tu miejsce bardzo często i przybiera zróżnicowane formy. Poza tym przy całej lekkości kryminału spod znaku Christie sporo tu głębszych problemów – od uzależnień przez co najmniej kontrowersyjne terapie zaburzeń po dramat rodzinny, w który zamieszana zostaje w pewnym momencie Frankie.
Czy warto oglądać serial Dlaczego nie Evans?
W kwestii urozmaicających tradycyjną opowieść chwytów, poza mocnym akcentem na inteligentne konwersacje i wyeksponowaniem sympatycznych postaci, sięga Laurie po ciekawe rozwiązania przy planowaniu kolejnych ruchów przez samozwańczych detektywów. Postacie snują scenariusze i obserwujemy ich wizje rozgrywające się na ekranie, aż ktoś zgłasza problem i trzeba myśleć po nowemu. To metoda trochę jak z nowoczesnych produkcji o napadach na bank. Sprawdza się, nadając "Dlaczego nie Evans?" dodatkowej lekkości i stylowego dystansu do sprawy.
Jeśli natomiast miałabym na coś narzekać, to na zbyt często korzystanie ze wspomnień i snów dla objaśnienia przeżyć Bobby'ego. Czasem przeszkadzał mi też nadmiar objaśnień, przypominania widzom, kto jest kim i co wydarzyło się wcześniej. Być może to dobre wyjście dla oglądających miniserial z przerwami, natomiast przy hurtowym seansie nieco razi.
"Dlaczego nie Evans?" nie jest arcydziełem, o którym będziemy rozmawiać cały rok. Możliwe, że całkiem szybko o tym miniserialu zapomnimy. Jednak wtedy, kiedy się go ogląda, nie ma się poczucia zmarnowanego czasu. Takich adaptacji Christie nam trzeba: mrocznych w temacie, ale równocześnie stylowych, lekkich i uroczych, podobnie jak ich powieściowe pierwowzory.