"Mały demon" to bardzo nietypowa kreskówka o antychryście – recenzja serialu dostępnego na Disney+
Nikodem Pankowiak
18 stycznia 2023, 14:12
"Mały demon" (Fot. FX)
Antychrystów było już wielu, ten jednak jest wyjątkowy – ma twarz 13-letniej dziewczynki i matkę, która chce chronić ją przed złem. Czy zatem "Małego demona" należy się bać?
Antychrystów było już wielu, ten jednak jest wyjątkowy – ma twarz 13-letniej dziewczynki i matkę, która chce chronić ją przed złem. Czy zatem "Małego demona" należy się bać?
"Mały demon" to kolejna już kreskówka skierowana dla dorosłej widowni, która ma szansę wejść do mainstreamu – produkcja stacji FXX właśnie zadebiutowała w Polsce na Disney+. Serial, za który odpowiada trio Darcy Fowler, Seth Kirschner i Kieran Valla – dla całej trójki jest to debiut w roli twórców serialu – to pokręcona historia, przedstawiająca w krzywym zwierciadle trudy rodzicielstwa i skomplikowane relacje matki z córką. A przy okazji bawi się motywem Szatana, który w przeszłości inspirował przecież tak wielu twórców horrorów.
Mały demon to pokręcona kreskówka o córce Szatana
Laura (Aubrey Plaza, "Biały Lotos") to zagubiona młoda kobieta, która nie radzi sobie za bardzo w swoim życiu. W końcu jednak poznaje tego jedynego, z którym zachodzi w ciążę. Problem w tym, że ten jedyny to Szatan (Danny DeVito, "U nas w Filadelfii") we własnej osobie, a właściwie w jednym ze swoich wydań. Podczas porodu, który wygląda niczym wyjęty z koszmaru, Laura jest gotowa, by zabić małego demona, gdy ten tylko opuści jej ciało. Okazuje się jednak, że kobieta rodzi zwykłą dziewczynkę. Zwykłą tylko z pozoru – tak naprawdę to antychryst.
13 lat później Laura i jej córka Chrissy (Lucy DeVito, "Melissa & Joey") próbują wieść normalne życie. Oczywiście ciężko mówić o normalności, gdy twoja córka jest dzieckiem Szatana, dosłownie, a na dodatek zaczyna właśnie przechodzić okres buntu, co już samo w sobie może być dla rodzica prawdziwym pasmem udręki. Tu jest tym gorzej, że Laura ukrywa przed Chrissy prawdę, regularnie przeprowadzając się z jednego miasta do drugiego, byle mieć pewność, że Szatan nigdy nie odnajdzie swojej córki i nie upomni się o jej duszę.
Ale oczywiście Szatan wreszcie ją odnajduje i zaprasza na wycieczkę po zaświatach, gdzie ze wszystkich sił stara się przekonać córkę do siebie, wykorzystując jej konflikt z matką. Jego plan, by we dwójkę zaczęli panować nad światem, szybko spala na panewce, bo Laura ma swoje sposoby – bardzo niekonwencjonalne – by przeciwstawić się nawet największemu złu i zawalczyć o duszę córki. A ta jest w niebezpieczeństwie nie tylko z powodu tatusia – na Chrissy poluje także tajemniczy, nieogolony mężczyzna (Michael Shannon, "Dziewięcioro nieznajomych"), który poprzysiągł zabicie antychrysta.
Mały demon skupia się na relacji córki z rodzicami
"Mały demon" na swój pokręcony sposób będzie eksplorował zagadnienie trudnych relacji między rodzicami i dzieckiem, gdy to zaczyna buntować się przeciwko nim i całemu światu. Z tego też powodu, jeśli ktoś liczył na komedię, przy której będzie mógł śmiać się do rozpuku, może się srogo zawieść. "Mały demon" może i jest produkcją, która bawi już samym konceptem, ale w gruncie rzeczy traktuje o tematach jak najbardziej poważnych. Nie chce być jedynie głupią komedyjką, której jedynym celem jest rozbawienie widza, choć całą swoją warstwę dramatyczną podlewa gęstym sosem absurdu.
W serialu stacji FXX nie brakuje oczywiście kreskówkowej, absurdalnej przemocy – kończy latają na lewo i prawo już od pierwszego odcinka, męskie narządy płciowe są odstrzeliwane, a kurczakom odpadają głowy. I tu akurat jest się do czego przyczepić, bo zbyt często można odnieść wrażenie, że jest to wyłącznie przemoc dla przemocy, która absolutnie nic nie wnosi do serialu, a ma jedynie sprawić, by w oczach widzów był bardziej wyrazisty. To dość tania zagrywka, na którą twórcy zdecydowanie nie powinni stawiać – także dlatego, że w kwestiach obrazowania przemocy nawet serialom animowanym trudno jest już zaskoczyć widzów.
Od strony technicznej zaś jest to po prostu kolejna amerykańska kreskówka – nie wyróżnia jej ani styl, ani nawet gwiazdorska obsada. Audrey Plaza i Danny DeVito tworzą ciekawy duet, ale też ich występ w żaden sposób nie zapada w pamięć na dłużej. Nie są to role na miarę tych z np. "BoJacka Horsemana", gdzie dziś trudno wyobrazić sobie jakikolwiek inny aktorów podkładających głos głównym postaciom. Wrażenie, ale przede wszystkim na papierze, może robić obsada gościnna, w której znajdują się m.in. Pamela Adlon ("Lepsze życie"), Dave Bautista ("Strażnicy Galaktyki") czy sam Arnold Schwarzenegger (były gubernator Kalifornii). Większość tych występów dosłownie przemyka przez ekran, czasem wręcz niezauważenie.
Mały demon – czy warto oglądać kreskówkę Disney+?
"Mały demon" lepszy jest wtedy, gdy bardziej skupia się na dramacie niż na komedii. Odstawanie od rówieśników w szkole, trudy dorastania czy rodzice walczący ze sobą tak zaciekle, że nie zauważają znajdującego się w samym centrum konfliktu dziecka. Warstwa emocjonalna tych wątków jest całkiem spora i bardzo szybko to ich rozwój zacznie interesować nas bardziej niż kolejne odjechane pomysły twórców serialu. Przez 10 odcinków 1. sezonu widzimy, jak powoli zmieniają się relacje między Laurą i Chrissy oraz jak w roli ojca zaczyna odnajdować się sam Szatan, ale w tych wątkach wciąż jeszcze jest dużo do opowiedzenia. Jeśli zostanie zamówiony 2. sezon, co do tej pory jeszcze się nie wydarzyło.
Serial FXX nie jest tak ostry, za jaki pewnie chciałby uchodzić. Jeśli chodzi o formę, nie ma tu praktycznie nic, czego byśmy nie widzieli, a przy okazji zbyt często przykrywa ona znacznie lepszą treść. Między formą a treścią brakuje tutaj swego rodzaju synergii, którą widać chociażby w "Ricku i Mortym", gdzie szaleństwo dla samego szaleństwa zdarza się niezwykle rzadko. To element, nad którym twórcy zdecydowanie musieliby popracować – dobrych pomysłów naprawdę im nie brakuje, warto jednak, by umieli je sensownie przenieść na ekran.
"Mały demon" może i nie sprawdza się na każdym poziomie, ale ostatecznie jest na tyle udaną produkcją, że warto dać mu szansę. To kolejny dowód na to, że formuła serialu animowanego daje wręcz nieskończone pole możliwości jego twórcom. Wyobraźmy sobie aktorski serial o córce Lucyfera – brzmi jak tani sitcom ze śmiechem z taśmy, który zostałby anulowany po kilku odcinkach. Tymczasem otrzymaliśmy kreskówkę, która nie boi się niczego i idzie własną drogą. W ciągu 10 odcinków oczywiście zdarzają się jej gorsze momenty, ale w ogólnym rozrachunku warto jej dać szansę choćby po to, by przekonać się, że telewizyjni twórcy wciąż jeszcze mają w głowach świeże pomysły.