"Terapia bez trzymanki" to przyjemna komedia, którą już widzieliście – recenzja serialu Apple TV+
Mateusz Piesowicz
27 stycznia 2023, 16:33
"Terapia bez trzymanki" (Fot. Apple TV+)
Terapeuta sam potrzebujący terapii nie jest najbardziej oryginalnym motywem na świecie. W serialu Apple TV+ wypada jednak całkiem nieźle, a twórcy "Teda Lasso" i obsada zajmują się resztą.
Terapeuta sam potrzebujący terapii nie jest najbardziej oryginalnym motywem na świecie. W serialu Apple TV+ wypada jednak całkiem nieźle, a twórcy "Teda Lasso" i obsada zajmują się resztą.
Poznajcie Jimmy'ego (Jason Segel, "Jak poznałem waszą matkę"). Jimmy jest facetem w średnim wieku, ma nastoletnią córkę, z którą stracił kontakt, przyjaciół, od których się oddalił i pracę, z którą sobie nie radzi. Podobnie zresztą jak z żałobą po żonie, która zmarła rok temu w wypadku samochodowym. Na pierwszy rzut oka widać, że Jimmy bardzo potrzebuje pomocy. Gorzej, że to on jest osobą, od której inni tej pomocy oczekują.
Terapia bez trzymanki to nowy serial twórców Teda Lasso
Jimmy, czyli główny bohater serialu "Shrinking", którego tytuł z jakichś powodów postanowiono przetłumaczyć jako "Terapia bez trzymanki", to postać, którą widzieliście już na ekranie w setkach różnych wariacji. Rozbici emocjonalnie i nieporadnie starający się pozbierać w całość ludzie są wszak tematem wdzięcznym, a gdy w grę wchodzi dodatkowo rozkładanie ich psychiki na czynniki pierwsze – w formie terapii czy jakiejkolwiek innej – to już w ogóle robi się gotowy przepis na serial. Dodajmy jeszcze do tego sporo ciepłego humoru i odrobinę szczerości w stylu "Teda Lasso" (pracujący nad nim Bill Lawrence i Brett Goldstein są obok Segela współtwórcami "Terapii bez trzymanki"), a otrzymamy… hit?
Raczej wątpię, by nowa produkcja Apple TV+ (dwa pierwsze odcinki są już dostępne na platformie) miała powtórzyć ogromny sukces swojego poprzednika, ale zyskanie licznego grona fanów jest już całkiem prawdopodobne. I to nie tylko dlatego, że "Terapia bez trzymanki" trzyma się sprawdzonego schematu, bo twórcy co nieco do niego dopisali, obdarzając Jimmy'ego duszą buntownika, który zaczyna mówić swoim pacjentom dokładnie to, co myśli. Choć w tym przypadku to wyraz nie tyle buntu, co prędzej zmęczenia i rezygnacji. Tak czy inaczej, efekt okazuje się zaskakująco udany – zarówno dla pacjentów, jak i samego terapeuty.
Terapia bez trzymanki, czyli lekarzu, nie lecz się sam
Oto bowiem Jimmy, którego problemy prywatne prowadzą do całonocnych imprez z prostytutkami i prochami (spokojnie, brzmi to znacznie gorzej, niż w rzeczywistości jest), dochodzi do tego punktu w swoim życiu, w którym ma już serdecznie dość zawodowej etyki. Postanawia więc wytknąć swoim pacjentom ich problemy prosto w twarz, doradzając jednocześnie najprostsze rozwiązania. Masz okropnego męża? Rzuć go! Irytują cię inni ludzie? Może to z tobą jest problem? Praktyczne, skuteczne i banalne. Ale jakie skuteczne!
Szczególnie że jak się szybko orientujemy, ten rodzaj psychoterapii, albo jak nazywają to współpracownicy Jimmy'ego "samozwańcze stróżowanie psyche", działa także na niego samego. My tymczasem otrzymujemy historię człowieka, który wykonując drastyczne kroki, wkracza na ścieżkę do własnego uzdrowienia. Na pozór wyboistą, ale przecież wiemy, jaki to rodzaj opowieści. Każdą przeszkodę da się zatem szybko i zgrabnie ominąć. Naiwne? I to jak! Rzecz jednak w tym, że naprawdę nieźle działa.
A co jest tej skuteczności głównym powodem? W dużej mierze trzeba oczywiście wskazać Jimmy'ego, którego problemy są niczym otwarta księga, a dobrze znana Segelowa ekspresja okazuje się ich świetnym nośnikiem. Na nim się jednak nie kończy, bo "Terapia bez trzymanki" może się pochwalić bogatym i barwnym drugim planem. Poczynając od córki Jimmy'ego Alice (Lukita Maxwell, "Pokolenie"), która zostałaby sama ze swoim bólem, gdyby nie pomoc zastępującej jej i matkę, i ojca sąsiadki Liz (Christa Miller, "Scrubs"), przez zmagającego się z niekontrolowaną agresją pacjenta Seana (Luke Tennie, "Deadly Class"), aż po współpracowników – zrzędliwego Paula (Harrison Ford) i znacznie bardziej entuzjastyczną Gabby (Jessica Williams, "Love Life").
Cały ten zestaw służy tutaj z jednej strony za oparcie dla Jimmy'ego w jego staraniach powrotu do dobrej formy psychicznej, ale z drugiej sam pomocy potrzebuje, o czym przekonujemy się, stopniowo wszystkich tu poznając. Nie, to nie tak, że serial pozwala nam zajrzeć głęboko w ich dusze, odkrywając schowane pod powierzchnią rysy. Praktycznie każdego można tu rozczytać raz-dwa, co jednak nie czyni bohaterów zbędnymi. Są raczej jak lubiane klisze, których dobrze się spodziewamy, a mimo to i tak przyjmujemy je z radością.
Terapia bez trzymanki – czy warto oglądać serial?
Podobnie zresztą można powiedzieć o całym serialu, który sobie znanym sposobem potrafi przekuć banał w coś na tyle autentycznego, że seans staje się odpowiednikiem otulenia ciepłym kocem z gorącą herbatą pod ręką. Jimmy nagina swoje zawodowe zasady tak mocno, że jego postępowanie trzeba nazwać nieetycznym, a jednak trudno mu w tych próbach nie kibicować, gdy wiadomo, że szczerze leży mu na sercu dobro pacjentów, a jednocześnie pomaga w ten sposób sam sobie. Pytanie, czy serial nie zabrnie w tym podejściu aż za daleko, należy póki co odłożyć na później. Pamiętając jednak, że nawet "Ted Lasso" potrafił w końcu wyznaczyć granice empatii, myślę, że możemy być o to w miarę spokojni.
A dokądkolwiek nas "Terapia bez trzymanki" zaprowadzi, jeszcze bardziej spokojny będę o to, że czas przy niej upłynie w naprawdę znakomitym towarzystwie. Chwalić tu można bowiem nie tylko Segela, który znakomicie przekłada melancholię, żal i apatię na komizm, ale każdego z obsady z osobna. Ze szczególnym uwzględnieniem Harrisona Forda, który komediowe możliwości ma ogromne i liczę na to, że w kolejnych odcinkach zostaną one w znacznym stopniu wykorzystane. Szorstka przyjaźń Paula i Jimmy'ego z pewnością daje ku temu wyśmienitą okazję, ale już teraz widać, że plan twórców na doświadczonego terapeutę wykracza poza gderliwe porady.
A czy plan na "Terapię bez trzymanki" zakłada coś więcej niż atakowanie widzów empatią i współczuciem wyrażonym w działaniu? Początek serialu na to nie wskazuje, jednak zachowanie przynajmniej pozorów balansu między komedią a dramatem pozwala sądzić, że dostaniemy nie tylko ekranowy odpowiednik przytulanki i jeszcze zgłębimy choćby wątpliwe etycznie podejście Jimmy'ego do pacjentów. A jeśli nie? Wtedy zawsze zostanie nam gburowaty Harrison Ford jako wujek dobra rada.