"Ty" w 4. sezonie jest jak "Sherlock" w świecie "Plotkary" – recenzja pierwszej części nowej serii
Agata Jarzębowska
9 lutego 2023, 09:01
"Ty" (Fot. Netflix)
Joe Goldberg to niebezpieczny i hipnotyzujący bohater. Tylko czy po trzech sezonach serial "Ty" może nam pokazać jeszcze coś nowego i interesującego? Okazuje się, że tak. I robi to w doskonałym stylu.
Joe Goldberg to niebezpieczny i hipnotyzujący bohater. Tylko czy po trzech sezonach serial "Ty" może nam pokazać jeszcze coś nowego i interesującego? Okazuje się, że tak. I robi to w doskonałym stylu.
Twórcy serialu "Ty", showrunnerka Sera Gamble i producent Greg Berlanti, nie mieli łatwego zadania. Po trzech sezonach znamy już Joego Goldberga (Penn Badgley), wiemy, że nagle się zakocha, a gdy ukochana nie spełni jego oczekiwań, sprawy zaczną wymykać się spod kontroli. Nie nabieramy się już na to, że Joe szuka nowej miłości, rozumiemy, że szuka nowego projektu, którym może się zająć, zagadki do rozwiązania, tego dreszczyku emocji, jaki daje mu podglądanie i prześladowanie, aż w końcu zabijanie – choć cały czas powtarza, że zabijanie go odstręcza. I trudno się temu dziwić, bo Joe uważa siebie za dobrego człowieka, a dobry człowiek nie może lubić zabijania.
Czy w tym całym schemacie, który rozegrano już na kilka różnych sposobów, naprawdę da się dodać coś nowego? Okazuje się, że tak. Trzeba tylko zmienić w życiu bohatera absolutnie wszystko, co tylko można. I dokładnie to robi 4. sezon serialu "Ty" (pierwszą część sezonu widziałam już w całości przedpremierowo).
Ty sezon 4A – Joe rozpoczyna nowy rozdział w Londynie
Joe z jednej strony uciekł do Europy, by zniknąć ze Stanów Zjednoczonych po tym, jak sfingował własną śmierć, z drugiej strony wybrał Stary Kontynent nie przez przypadek (mógł przecież uciec do kraju, gdzie nie ma ekstradycji) – podążył tropem Marienne (Tati Gabrielle). Nie mógł jednak przecież żyć i funkcjonować jako Joe Goldberg, dlatego też widzimy go w jego nowym alter ego – to profesor literatury w Londynie, Jonathan Moore. I jedno trzeba mu przyznać, przykrywkę znalazł sobie idealną i kto wie, może w innym życiu, byłby właśnie cenionym wykładowcą akademickim.
Jednak to, czego Joe nie planował, to że niespodziewanie wciągnie go świat rozkapryszonych bogaczy, głównie angielskich arystokratów (choć jest też Adam, amerykański "złoty chłopiec", sponsorowany przez tatusia i grany przez Lukasa Gage'a z "Białego Lotosu"), którzy gdy już parają się pracą, to tylko po to, by zabić nudę. Jest to towarzystwo zdecydowanie Goldbergowi obce i z pewnością uciekłby od niego daleko, gdyby nie fakt, że tylko tak może zbliżyć się do chłodnej, bezczelnej i bezpośredniej aż do przesady Kate (Charlotte Ritchie, "Feel Good", brytyjskie "Ghosts"). A gdy okazuje się, że Joe nie jest jedynym mordercą grasującym po Londynie i ktoś ewidentnie wziął sobie na cel towarzystwo, w którym się obraca, zaczyna on odczuwać nieodpartą potrzebę ochrony nieprzyzwoicie bogatych znajomych, oczywiście szczególnie Kate.
I chyba po raz pierwszy faktycznie jego "wybrance" może grozić niebezpieczeństwo. Wkręcenie się do bogatego towarzystwa zdecydowanie ułatwia mu Lady Phoebe (Tilly Keeper, "EastEnders"), która z niezrozumiałego powodu zarówno dla Joego, jak i widzów jest nim zachwycona i zawsze chce go mieć przy sobie.
I jeżeli odejmiemy mordercze zapędy Joego, to brzmi to niemal identycznie jak fabuła "Plotkary". Oto inteligentny i oczytany outsider wkręca się w towarzystwo obłędnie bogatych ludzi, od których mocno odstaje i których traktuje w myślach bardzo złośliwie. Ale wśród nich jest dziewczyna z jego marzeń, więc jest to warte. I pomimo ogromnych podziałów, jakimś cudem do siebie pasują. A gdy dodamy do tego, że to Penn Badgley grał Dana Humphreya, trudno się nie uśmiechnąć, widząc Joego w tej samej sytuacji, z Kate zamiast Sereny (Blake Lively) i brytyjskimi arystokratami w miejsce elit z Manhattanu. A to tylko część świeżości, jaką wprowadza 4. sezon.
Serial Ty w 4. sezonie zapomina o grzechach Joego
Serial "Ty" ma jeszcze jednego asa w rękawie, bowiem najciekawsza w tym wszystkim okazuje się dynamika między Goldbergiem a tajemniczym mordercą. Bo po raz pierwszy to Joe ma poczucie, że jest śledzony, to nie on rozdaje karty. I tak oto znany z wysublimowanego gustu czytelniczego Joe zaczyna interesować się kryminałami i systematycznie rozplątywać kolejne zagadki niczym sam Sherlock Holmes. Seryjny morderca ani myśli się ujawnić, a chichot losu jest coraz głośniejszy. Choć sam Joe nie widzi zupełnie, że tajemniczy nieznajomy zachowuje się dokładnie tak, jak on sam zachowywał się wiele razy. Tajemniczy Bogaczożerca staje się nową obsesją Joego, jego nowym projektem i choć bohater nadal myśli o Kate, to widać, że zajęty kimś innym (to do mordercy zwraca się przez "ty"), traktuje ją inaczej niż swoje wcześniejsze wybranki.
I o ile ogląda się to wszystko fantastycznie, a odwrócenie sytuacji działa doskonale i czyni historię bardzo wciągającą, to równocześnie staje się to pewnego rodzaju (jak na razie jedyną) wadą 4. sezonu. Już we wcześniejszych sezonach, choć Joe robił rzeczy okropne, podłe i obrzydliwe, serial niejako zmuszał nas, byśmy stali po jego stronie, a nawet go lubili, a część widzów wręcz polubiła Goldberga dużo bardziej, niż na to zasługiwał.
Oglądając pierwszych pięć odcinków 4. sezonu, łatwo zapomnieć, że Joe nie jest dobrym człowiekiem. Nawet abstrahując od grasującego mordercy i faktu, że Joe niejako został postawiony w roli osaczonej ofiary, bohatera otaczają skrajnie niemili ludzie. Widzowie dosłownie mogą wybierać, kto jest gorszy i bardziej rozwydrzony, choć od pewnego momentu króluje Gemma (Eve Austin, "The Athena") i jej absolutny brak szacunku do każdego, kto nie jest tak bogaty jak ona. I to brak szacunku najgorszego sortu, ponieważ Gemma uwielbia poniżać innych. A wcale nie lepszy jest chociażby Simon (Aidan Cheng, "Diabelska gra", "Milczący świadek"), który nie jest w stanie zniżyć się nawet do zwykłego "cześć", kiedy po raz pierwszy spotyka Joego.
Nie znaczy to jednak, że Joe nie zaskarbia sobie sympatii przynajmniej części z towarzystwa. Bardzo szybko łapie kontakt ze wspomnianą już Lady Phoebe, a także z pisarzem i politykiem Rhysem (Ed Speleers, "Downton Abbey"), który niczym Truman Capote odnalazł się w światku elit, choć jego pochodzenie powinno mu to uniemożliwić. I dokładnie tak jak Capote, z jednej strony mocno się na ich temat wyzłośliwia i wydaje się mieć więcej wspólnego z Joem niż z kimkolwiek z nich, a z drugiej, wygodnie sobie żyje, otaczając się śmietanką towarzyską.
Na tym tle wyróżnia się upatrzona przez Joego Kate, która równocześnie jest skrajnie inna od wszystkich poprzednich jego wybranek. Nie tylko wie, czego chce i dąży do celu, ale jest tak bardzo bezpośrednia, że wręcz można uznać ją za gburowatą i chamską. Z czasem jej zachowanie staje się zrozumiałe, a wręcz uzasadnione, ale choć Kate na tle tego całego towarzystwa wydaje się jedyną, która twardo stąpa po ziemi, to momentami swoim charakterem wcale nie odstaje od swoich znajomych.
A Joe, jak to Joe, oczywiście wszystko dla nas komentuje, co stawia pozostałych bohaterów w jeszcze gorszym świetle. Naprawdę, jeszcze w żadnym poprzednim sezonie nie dało się tak łatwo zapomnieć, że Joe to toksyczny i niebezpieczny facet.
Ty – podział 4. sezonu serialu jest dobrze przemyślany
Jednak tym razem nie jest nam dane zobaczyć wszystkiego od razu. Netflix bowiem podzielił serial na równe dwie części i z dziesięciu odcinków otrzymaliśmy dopiero pierwsze pięć (kolejne dostaniemy 9 marca). Muszę pochwalić twórców za bardzo przemyślane poprowadzenie historii tak, by ten podział miał sens.
W 5. odcinku dostaliśmy bowiem klasyczny midseason finale, który na część pytań odpowiedział, dając nam poczucie satysfakcji na tyle duże, że równocześnie mógłby to być po prostu finał 4. sezonu ze zwrotem akcji. Bardzo mnie to ucieszyło, bo obawiałam się, że dostaniemy przerwany w połowie serial i zamiast radosnego niedosytu poczuję rozczarowanie.
Serial "Ty" w sezonie 4A sprytnie wymyśla siebie na nowo, choć przecież to, co robi, wcale nie jest odkrywcze i unikatowe. Ale w połączeniu z bohaterem, którego w pewien szalony sposób lubimy śledzić, całość nie sprawia wrażenia sztampowej, choć niektóre postacie czy wątki bywają przerysowane w ten charakterystyczny dla serialu "Ty" sposób. Zdecydowanie warto było czekać. I teraz pozostaje tylko jedno pytanie: czy to wrażenie utrzyma się w drugiej połowie sezonu?