"Dziewczyna i kosmonauta" to romans w kosmicznej otoczce – recenzja polskiego serialu Netfliksa
Nikodem Pankowiak
17 lutego 2023, 09:43
"Dziewczyna i kosmonauta" (Fot. Netflix)
Na Netfliksie debiutuje dziś "Dziewczyna i kosmonauta", kolejny już polski serial platformy. Czy warto oglądać romans z kosmiczną historią w tle?
Na Netfliksie debiutuje dziś "Dziewczyna i kosmonauta", kolejny już polski serial platformy. Czy warto oglądać romans z kosmiczną historią w tle?
"Dziewczyna i kosmonauta" to pierwszy polski serial science fiction Netliksa, a właściwie połączenie science fiction i romansu. Jego scenarzystką jest Agata Malesińska ("W głębi lasu"), a reżyserem Bartosz Prokopowicz ("Narzeczony na niby"), którzy wspólnie wzięli się za gatunek, po jaki polscy filmowcy sięgają wyjątkowo rzadko, zwykle z najprostszej możliwej przyczyny – braku budżetu. Czy podróż w kosmos, jaką ta dwójka chce zapewnić widzom, spełni oczekiwania oglądających?
Dziewczyna i kosmonauta – o czym jest serial Netfliksa?
Jest rok 2022. Nikodem (Jędrzej Hycnar, "Brokat") i Bogdan (Jakub Sasak, "W głębi lasu") to piloci F-16, a prywatnie także najlepsi przyjaciele. Ich przyjaźń zostanie jednak wystawiona na ciężką próbę, gdy poznają Martę (Vanessa Aleksander, "The Office PL") oraz zaczną rywalizować o to, który z nich poleci w kosmos w ramach jednego z rosyjskich testów. Rywalizację – i o serce dziewczyny, i o lot poza orbitę – wygra Nikodem, co przyniesie nieoczekiwane skutki dla całej trójki. Wskutek awarii bohater zaginie bowiem w kosmosie.
Odnajdzie się dopiero 30 lat później – w 2052 roku, co oczywiście wywoła wielką sensację na całym świecie. Tym większą, że przez te 30 lat Nikodem, a właściwie Niko (pewnie, po co używać pełnej formy tak pięknego imienia) nie postarzał się nawet o dzień. Jak to jest możliwe? Wszystko spowija mgła tajemnicy, ale zdaje się, że będzie ona dla niego mniej istotna niż możliwość ponownego spotkania z Martą (w starszej wersji Magdalena Cielecka, "Chyłka"), która po zaginięciu ukochanego ułożyła sobie życie u boku Bogdana (w starszej wersji Andrzej Chyra, "Krakowskie potwory").
Wątek romansowy i odpowiedź na pytanie, czy miłość ma datę ważności, będzie tutaj wybijał się na pierwszy plan. Podróż w kosmos i tajemniczy powrót Nikodema są tak naprawdę jedynie pretekstem do zaprezentowania historii miłosnego trójkąta, w którym znaleźli się główni bohaterowie. Ich miłosne rozterki będziemy obserwować na dwóch płaszczyznach czasowych, bo pojawienie się Niko w życiu Marty po raz drugi będzie miało jeszcze większy wpływ na jej świat niż za pierwszym razem.
Dziewczyna i kosmonauta to bardziej romans niż sci-fi
Dlatego też jeśli liczyliście na prawdziwe sci-fi, możecie się zawieść. "Dziewczyna i kosmonauta" to bowiem serial, w którym od kosmosu ważniejsza jest miłość. I trochę szkoda, bo mam wrażenie, że wątek tajemniczego zaginięcia Niko i jego równie tajemniczego powrotu na Ziemię miał w sobie znacznie większy potencjał, którego tak naprawdę nie wykorzystano, spychając go do roli tła dla romantycznej historii, jaką przygotowali twórcy. Tym samym tak naprawdę największe science fiction, z jakim mamy tutaj do czynienia, to fakt, że w 2022 roku Rosjanie pozwolili Polakowi zasiąść za sterami ich rakiety.
Wyzłośliwiam się, ale tylko trochę, bo ostatecznie "Dziewczyna i kosmonauta" to całkiem udana produkcja, jeden z lepszych polskich seriali Netfliksa, a tych przecież było już sporo. Nawet jeśli kogoś nieszczególnie nęci myśl o śledzeniu wątku miłosnego, wciąż może czerpać przyjemność z serialu. A wszystko dlatego, że przedstawiony tutaj świat jest naprawdę dopracowany. Oczywiście, w 2052 roku nie brakuje hologramów i mówiących komputerów, bo to w końcu ulubione futurystyczne elementy twórców wszystkich tych produkcji, które nie mają przesadnie wysokiego budżetu. Mimo to czuć, że twórcy mieli przemyślaną wizję świata za 30 lat, którą wcielili w życie przy na pewno ograniczonych środkach finansowych.
Z tego powodu tym bardziej doceniam to, jak stylowym serialem jest "Dziewczyna i kosmonauta". Nieważne, czy jesteśmy akurat w roku 2022 czy 2052, serial Netfliksa wygląda po prostu dobrze – duża w tym zasługa zdjęć, ale także scenografii oraz właśnie skromnych, jednak wciąż dopracowanych efektów specjalnych. Nieważne, czy jesteśmy akurat w mieszkaniu Nikodema, obserwujemy go przetrzymywanego w tajnym laboratorium czy lecimy z nim myśliwcem – na ten serial po prostu chce się patrzeć.
Dziewczyna i kosmonauta – czy warto oglądać serial?
Dlatego szkoda, że obok naprawdę intrygującego fabularnego twistu w stylu science fiction – choć przecież motywów tajemniczych powrotów po latach też mieliśmy w serialach już trochę – serial Netfliksa korzysta z taki wielu oklepanych rozwiązań, które widzieliśmy już przecież milion razy. Przyjaźń zmieniająca się powoli w rywalizację, gdy na horyzoncie pojawi się kobieta? Tak. Pilot myśliwca, który niczym Tom Cruise w "Top Gun" zakłada skórę i jeździ motorem? Ależ oczywiście. Ten sam pilot będący beztroskim bawidamkiem, dopóki nie spotka tej jedynej? Wymieniać mógłbym jeszcze długo, bo to właśnie warstwa romansowa zawodzi w tym serialu najbardziej.
Ale nawet z tych oklepanych rozwiązań dałoby się wyciągnąć trochę więcej, ale i twórcom zdarza się popełnić błędy. Przede wszystkim, zbyt długo czekamy byśmy zaczęli odczuwać efekty powrotu Niko na Ziemię. Bohater po 30 latach wraca na naszą planetę jeszcze w pierwszym odcinku, ale na to, by zaczęło to nieść za sobą jakiekolwiek większe konsekwencje, trochę sobie poczekamy. Za to później momentami akcja będzie gnała wręcz na złamanie karku – zwłaszcza w finale, który będzie przypominał nieco wykreślanie punktów obowiązkowych z listy. Znalezienie odpowiedniego tempa opowiadania historii chyba przerosło twórców.
"Dziewczyna i kosmonauta" to serial, który nie do końca wykorzystał własny potencjał. Odważniejsze eksplorowanie wątku science fiction z pewnością przyniosłoby mu więcej korzyści. Być może byłaby na to szansa w ewentualnym 2. sezonie. Bo choć twórcy tak poprowadzili całą historię, że mogłaby ona równie dobrze zamknąć się w tych 6 odcinkach, to równocześnie sami przyznają ustami Marty, że to dopiero początek. Moim zdaniem wciąż jest tu sporo do opowiedzenia i mam nadzieję, że Netflix będzie na tyle zadowolony z oglądalności, iż zamówi kolejne odcinki. Pomimo częstego kręcenia nosem podczas oglądania 1. sezonu widzę tu wystarczająco wiele jasnych punktów, by chcieć zobaczyć więcej.