11 seriali, które zakończyły się o wiele za wcześnie
Redakcja
29 listopada 2012, 21:14
"Deadwood" (3 sezony, 36 odcinków)
Daniel Nogal: Pierwsza seria "Deadwood" może tak do końca mnie nie porwała, przynajmniej nie od razu. Gdy jednak oglądałem drugi sezon, wiedziałem już, że mam do czynienia z dziełem wybitnym, z najlepszym serialowym westernem. A trzecia seria?
Trzecia była jeszcze lepsza, głównie za sprawą świetnego schwarzcharaktera, do walki z którym musieli się zjednoczyć niedawni wrogowie, na czele z Sethem Bullockiem i Alem Swearengenem. George'a Hearsta tak fajnie się nienawidziło, tak bardzo chciało się zobaczyć jego śmierć… Dla mieszkańców Deadwood bezwzględny biznesmen okazał się jednak, póki co, zbyt potężny.
Pozostała tylko nadzieja, że czas sprawiedliwości i zemsty nadejdzie w kolejnej serii. Niestety, czwartego sezonu już nie nakręcono. Miał zamiast niego powstać dwugodzinny film, ale nawet ten plan spalił na panewce. Losy bohaterów "Deadwood" pozostały więc zawieszone, wątki niedokończone, a co najgorsze – rachunki nie zostały wyrównane.
"Veronica Mars" (3 sezony, 64 odcinki)
Agnieszka Jędrzejczyk: Inteligentny serial o nastolatce rozwiązującej sprawy detektywistyczne? Odpowiedź jest tylko jedna. Tytułowa Veronica Mars (Kristen Bell) to bystra uczennica liceum z językiem ciętym jak brzytwa i instynktem rasowego detektywa, która przez dwa sezony nie ustawała najpierw w tropieniu mordercy swojej najlepszej przyjaciółki, a później w odkryciu spisku na najwyższym szczeblu kalifornijskiego miasteczka Neptune.
Jako córka zdegradowanego policjanta (w tej roli rewelacyjny Enrico Colantoni) i wyrzucona na margines szkolnego społeczeństwa outsiderka, Veronica to rzadki przykład postaci, która od samego początku jest szczera sama z sobą. Nie próbuje zmieniać niczego na siłę, ale nie ustąpi, póki sprawiedliwości nie stanie się zadość. Urok, spryt i dowcip towarzyszą jej przez cały serial, a widzom nie pozostaje nic innego, jak zagłębić się razem z nią w intrygę – i nie tylko.
Dodać do tego świetnie ukazany przekrój przez odwieczny konflikt bogacze vs cała reszta, błyskotliwy, wielowątkowy scenariusz i jedną z najlepszych ekranowych par ojciec – córka, i wychodzi serial, o którym Joss Whedon, Kevin Smith czy Stephen King mówili "najlepszy" (a dwaj pierwsi nawet wystąpili w krótkich gościnnych rolach). Fani i krytycy wyrażali jednogłośne pretensje, że "Veronica Mars" nigdy nie otrzymała żadnej nominacji do Nagrody Emmy. A powinna była.
Niestety, sukces dwóch pierwszych sezonów został zaprzepaszczony w trzecim, który zaliczył mocny spadek formy i – przede wszystkim – dotkliwą zmianę formatu. W efekcie serial został zdjęty z anteny. I nie pomogły mu już ani koncepcje na kolejny sezon, ani błagania fanów, ani pomysły o pełnometrażowym filmie. Jedną z najlepszych i najświeższych produkcji małego ekranu można już teraz tylko dobrze wspominać.
"Firefly" (1 sezon, 14 odcinków)
Michał Kolanko: Joss Whedon stworzył unikalny świat – połączenie space opery z westernem. W tym świecie działa załoga statku Firefly – i w przeciwieństwie USS Enteprise ze "Star Treka", ten statek nie jest uzbrojony. Lata nim załoga renegatów, ludzi żyjących poza prawem. Ani kapitan Mal Reynolds, ani jego załoga nie mają nic wspólnego z pełnymi ideałów oficerami Gwiezdnej Floty. To wszystko spowodowało, że serial przyciągał odmiennością wizji kosmicznej wędrówki.
"Firefly", planowany na siedem sezonów, został brutalnie potraktowany przez FOX – odcinki wyemitowano poza kolejnością, a niektóre z nich nie pojawiły się na antenie tej sieci wcale. Mimo desperackiej kampanii fanów w jego obronie, Fox skasował "Firefly", zanim ten serial na dobre rozwinął skrzydła. Ten serial zyskał status kultowego, a fani na pocieszenie dostali m.in. film kinowy "Serenity".
"Pushing Daisies" (2 sezony, 22 odcinki)
Nikodem Pankowiak: Ned posiada niezwykły dar – za pomocą dotyku potrafi wskrzesić zmarłych. Jest jednak pewien haczyk, ponieważ każdy kolejny dotyk uśmierca tę osobę na dobre. Jeśli nie dotknie jej w przeciągu minuty, w zamian umiera ktoś inny. Problem pojawia się wtedy, gdy Ned wskrzesza swoją ukochaną z dzieciństwa. Stara miłość nie rdzewieje, jak wiadomo.
"Pushing Daisies" to serial inny niż wszystkie, niezwykle kolorowy, z postaciami rysowanymi naprawdę grubą kreską. Jego krótki, jak na standardy kanałów ogólnodostępnych, pierwszy sezon przypadł do gustu Amerykanom, dlatego też zamówiono kolejną serię. Niestety, stało się coś, co tak naprawdę trudno wytłumaczyć – widzowie po prostu przestali oglądać ten serial. Szefowie ABC musieli łapać się za głowy widząc spadające słupki oglądalności, zwłaszcza że poziom produkcji utrzymywał się na tym samym wysokim poziomie. Ostatnie trzy odcinki wyemitowano jedynie w Wielkiej Brytanii. Szkoda, bo ta urocza historia zasługiwała na dużo więcej.
"Dollhouse" (2 sezony, 26 odcinków)
Agnieszka Jędrzejczyk: Joss Whedon, po sukcesie serialu "Buffy: Postrach wampirów" i niespodziewanie skasowanego "Anioła ciemności", nie miał szczęścia do telewizji. Jego barwna i brawurowa wizja w kultowym "Firefly" nie spotkała się z przychylnością FOX-a – i to samo tyczy się niestety jego kolejnego projektu. "Dollhouse" opowiadał o technologii, dzięki której można było "wgrać" ludzkie osobowości i umiejętności w umysł tzw. Actives – czyli lalek z tytułu. Odpowiednio zaprogramowane Actives używane są do wykonywania różnorodnych zadań na zlecenie bogatych klientów. Główną bohaterką serialu jest Echo (Eliza Dushku), Active, która powoli zyskuje samoświadomość i odkrywa korporacyjny spisek na globalną skalę.
Proceduralna natura serialu była jednak tylko pretekstem do zgłębienia rozbudowanej wizji świata zniszczonego przez technologię, którą mogliśmy obejrzeć w przyspieszonej końcówce drugiego sezonu. Przyspieszonej, bo słabe (piątkowe) wyniki zdecydowały o skasowaniu, jednak Whedon dostał szansę na domknięcie fabuły. Miejscami mroczny, brudny i brutalny, "Dollhouse" podejmował tematy takie jak moralne granice kontroli, poświęcenie dla większej sprawy czy też korporacyjny reżim. To czyni go jedną z ciekawszych i oryginalniejszych telewizyjnych produkcji science fiction ostatnich lat. Choć nie dane mu było w pełni rozkwitnąć, mocnym zakończeniem Joss Whedon udowodnił, że w "Dollhouse" drzemał potencjał, któremu stacja FOX podcięła skrzydła.
"Jericho" (2 sezony, 29 odcinków)
Nikodem Pankowiak: Uwielbiam klimaty apokaliptyczne lub apokalipsie bliskie, dlatego "Jericho" z miejsca stało się wtedy jednym z moich ulubionych seriali. Nieznani sprawcy przeprowadzają masowy atak na Amerykę. Bomby atomowe wybuchają we wszystkich największych miastach USA, powodując totalny chaos. Jericho, miasteczko leżące na uboczu, nie jest bezpośrednią ofiarą tych ataków, jednakże będą miały one oczywiście niebagatelny wpływ na życie od teraz odciętych od świata mieszkańców.
CBS miał w swoich rękach nieoszlifowany diament. Niestety, zanim serial rozkręcił się na dobre, zafundowano widzom trzymiesięczną przerwę między odcinkami, co nie najlepiej wpłynęło na jego oglądalność po powrocie. Finał widziało niecałe 8 milionów widzów. Dziś taka widownia zapewne wystarczyłaby do zamówienia 2. sezonu, wtedy jednak szefowie stacji zdecydowali się produkcję anulować.
Do gry jednak włączyli się fani, którzy poprzez dość nietypowy protest – wysyłanie orzeszków ziemnych do CBS – wymogli na stacji przywrócenie "Jericho" do życia. Niestety, oglądalność krótkiego, zaledwie 7-odcinkowego sezonu, była jeszcze słabsza, dlatego też po 29 odcinkach w sumie serial został anulowany na dobre.
"Rubicon" (1 sezon, 13 odcinków)
Michał Kolanko: Will Travers (James Badge Dale) mieszka w Nowym Jorku i jest analitykiem pracującym dla tajemniczego think tanku powiązanego z rządem amerykańskim, American Policy Institute. Codziennie walczy z terrorystami – w swoim biurze, wykorzystując swoje niezwykłe zdolności analityczne i materiały wywiadowcze. Jednocześnie powoli zaczyna zdawać sobie sprawę, że wokół niego coś jest nie tak.
To zarys fabularny "Rubicon" – serialu AMC, który zakończył się po jednym sezonie. Ten serial udowodnił, że dyskusja kilku ludzi nad mapą może trzymać bardziej w napięciu niż kilkunastominutowa strzelanina z użyciem ciężkiej broni. To był serial, którego fabuła i spiskowa intryga były przerażająco realne. Niestety, były też zbyt mozolne dla widzów. Po rozczarowujących wynikach oglądalności AMC nie odnowiło serialu na drugi sezon.
"FlashForward" (1 sezon, 22 odcinki)
Nikodem Pankowiak: Co zrobisz, gdy poznasz swoją przyszłość? Będziesz próbował oszukać przeznaczenie czy może się z nią pogodzisz? "FlashForward" zaproponował widzom niebanalną historię – wszyscy mieszkańcy globu na 2 minuty i 17 sekund tracą przytomność, widząc w tym czasie fragment tego, co przydarzy im się za pół roku. Bardzo fajny pomysł, którego widzowie ABC niestety nie kupili. Pierwsze wyniki oglądalności były bardzo obiecujące, natomiast sam finał oglądało zaledwie 5 milionów osób.
Owszem, serial miał wiele wad, na czele ze sztywnym głównym bohaterem granym przez Josepha Fiennesa. Zdarzały się luki w scenariuszu czy zwykły przerost formy nad treścią. Mimo to oglądało się go przyjemnie, choć amerykańscy widzowie najwidoczniej mają zupełnie inne zdanie na ten temat. Gdyby "FlashForward" emitowany był w którejś ze stacji kablowej, z pewnością mógłby liczyć na dłuższy żywot, a przy okazji krótszy sezon, co wyszłoby mu tylko i wyłącznie na dobre. Godzina 20:00 w czwartki do dziś pozostaje dla ABC pechowa.
"Rzym" (2 sezony, 22 odcinki)
Michał Kolanko: Egipt i narodziny chrześcijaństwa w Palestynie – to rejony, których nie zdążyli pokazać twórcy "Rome, jednego z najdroższych projektów w dziejach telewizji. Rozpisany na pięć sezonów, epicki dramat historyczny, wspólna produkcja BBC, HBO i RAI została zakończona po dwóch sezonach, głównie ze względu na gigantyczne koszty całego przedsięwzięcia.
Serial opowiada o losach dwóch zwykłych żołnierzy, Lucjusza Veronusa i Tytusa Pullo, którzy zetknęli się z najważniejszymi postaciami epoki. "Rome" opisujący zmianę republiki rzymskiej w Cesarstwo, był realistyczny, brutalny, wulgarny w pokazywaniu erotyki – ale też niezwykle wciągający, dobrze oceniony przez krytyków.
"Awake" (1 sezon, 13 odcinków)
Andrzej Mandel: Znakomicie przyjęty przez krytykę serial o policjancie żyjącym po wypadku równocześnie w dwóch odmiennych rzeczywistościach nie przyjął się wśród widzów. Nie pomogli świetni aktorzy, szczególnie Jason Isaacs jako główny bohater i Laura Innes jako jego przełożona. A szkoda, bo serial zapowiadał się ciekawie i miał duże możliwości rozwoju.
Na pewno nie pomogły "Awake" problemy, jakie miał jeszcze przed emisją. Do końca nie było nawet pewne, czy serial w ogóle trafi na antenę. Ostatecznie, 16 lutego 2012 pilot pojawił się na Hulu, a 1 marca na antenie NBC.
Największym problemem i równocześnie najmocniejszą stroną "Awake" była sama koncepcja serialu, którego akcja toczyła się w dwóch równoległych rzeczywistościach połączonych osobą głównego bohatera świadomego tego co przeżył w każdej z nich. Zagrany przez Jasona Isaacsa Michael Britten wykorzystywał wiedzę z jednej rzeczywistości w drugiej i w każdej spierał się z psychoterapeutą. Rzeczywistości różniły się tym, który członek jego rodziny przeżył wypadek – w "ciepłej" była to żona, w "zimnej" syn.
Interesujący pomysł na serial, wzmocniony prostymi zabiegami formalnymi (odróżnianie rzeczywistości za pomocą filtrów – czerwonego i niebieskiego) nie spotkał się z dobrym przyjęciem masowej publiczności. Oglądalność serialu spadała z odcinka na odcinek. Jakby w ramach rekompensaty wytworzyła się silna społeczność fanów, która nawet próbowała ratować serial.
"Boss" (2 sezony, 18 odcinków)
Mateusz Madejski: Produkcja stacji Starz być może nie była dziełem sztuki. Nie była też tak dobra, jak się wydawało na początku pierwszego sezonu. Można też zarzucić twórcom, że nie wykorzystali do końca potencjału aktorów, którzy zagrali w "Bossie".
Mimo wszystko, zawsze będzie brakować ambitnych politycznych dramatów. A "Boss" się do takich zaliczał. Scenariusz o burmistrzu Chicago zmagającym się z postępującą chorobą był niezwykle ciekawy. Pojawiały się wielokrotnie głosy, że cieniem na ciekawą fabułę rzucały się przesadnie brutalne sceny.
Z tymi zarzutami ciężko się nie zgodzić, ale i tak mam wrażenie, że mało która produkcja tak ciekawie pokazała świat polityki. Nie mieliśmy tu idealistów czy cyników nawróconych na idealistów. Ten serial niewiele miał wspólnego z hollywwoodzkimi opowieściami o politykach, którzy nawet jeśli czasem się pogubią, to koniec końców są dobrymi ludźmi. W serialu Starz oglądaliśmy po prostu walkę o władzę, bez zbędnych ozdobników. Mieliśmy więc fikcyjne małżeństwa, ambitną polityczną "młodzież", goniących za sensacją dziennikarzy… Przede wszystkim uderzała jednak w "Bossie" samotność ludzi władzy. To właśnie właśnie ukazanie potężnego burmistrza, który w kryzysowym momencie życie jest zupełnie sam ze sobą, było największą zaletą serialu.
Pamiętam, iż po obejrzeniu pierwszego odcinka miałem wrażenie, że ta historia bardziej nadaje się na pełnometrażowy film, niż na serial. Teraz okazuje się, że na bazie "Bossa" może właśnie powstać film, który zamknie całą historię. Ja jednak będę nieco tęsknił za bezwzględnym światem politycznego Chicago, nawet jak za jakiś czas burmistrza będę mógł zobaczyć na dużym ekranie.