"Rycerze Gotham" to raczej spadkobiercy Arrowverse niż Batmana – recenzja serialu dostępnego na HBO Max
Mateusz Piesowicz
24 marca 2023, 10:02
"Rycerze Gotham" (Fot. CW)
Gdy serial zaczyna się od śmierci Mrocznego Rycerza, to można powiedzieć, że twórcy wysoko zawieszają sobie poprzeczkę. Czy "Rycerze Gotham" zdołali ją przeskoczyć?
Gdy serial zaczyna się od śmierci Mrocznego Rycerza, to można powiedzieć, że twórcy wysoko zawieszają sobie poprzeczkę. Czy "Rycerze Gotham" zdołali ją przeskoczyć?
Jak zainteresować widzów kolejną historią o Batmanie? "Uśmierćmy go!" – pomyśleli twórcy nowego serialu CW i choć na pierwszy rzut oka ta idea wydaje się dość oryginalna, tak naprawdę daleko jej do szczególnie odkrywczej. W końcu sama telewizja przyniosła nam w ostatnich latach kilka pomysłów na historie osadzone w świecie Mrocznego Rycerza, ale bez jego udziału, że wspomnę "Gotham", "Batwoman" czy "Titans". Czy "Rycerze Gotham" prezentują lepszy poziom od nich?
Rycerze Gotham próbują wyjść z cienia Batmana
Aby odpowiedzieć sobie na to pytanie, zacznijmy od zawiązania akcji. Tym w premierowym odcinku serialu (dostępnym na HBO Max, kolejne co tydzień) jest, jak już wspomniałem, śmierć Bruce'a Wayne'a. A właściwie to morderstwo, bo ukochany syn Gotham zginął wyrzucony przez okno ze swojego wieżowca. Jeśli w tym momencie zastanawiacie się, jak Batman mógł dać się w ten sposób zabić, to lepiej przestańcie. Twórcy zresztą najwyraźniej sami zdają sobie sprawę, że pomysł jest dość karkołomny, więc błyskawicznie przechodzą nad nim do porządku dziennego. Zginął to zginął, po co drążyć temat?
Cała sprawa ma jednak swoje dalsze konsekwencje, ponieważ tutejszy Bruce Wayne… miał syna. Adoptowanego. Sierotę, bo jakby inaczej. Niejaki Turner Hayes (Oscar Morgan) został więc osierocony po raz kolejny, a to jeszcze nie koniec, bowiem wkrótce okazuje się, że ktoś wrobił jego i trójkę innych młodych wyrzutków w morderstwo ojca. Turner staje więc przed trudnym wyzwaniem, musząc jednocześnie uciekać przed depczącym mu po piętach prokuratorem Harveyem Dentem (Misha Collins, "Supernatural"), postarać się oczyścić swoje imię, no i rzecz jasna dopaść prawdziwych sprawców. Trudne? Pewnie tak, ale w końcu po coś jest się synem Batmana, czyż nie?
Zapomnijcie więc o pogubionym dzieciaku, który miałby prawo się załamać z powodu utraty najbliższej osoby. Turner nie ma czasu na takie bzdury, gdy trzeba walczyć o Gotham. Wprawdzie uszatego stroju jeszcze nie zakłada, ale w praktyce robi już za nowego Mrocznego Rycerza, co… burzy nam koncepcję serialu. Miało wszak być bez Batmana, tymczasem gdzie się nie obejrzymy, spogląda na nas jego długi cień. To Batman jest punktem wyjścia historii, to on łączy ze sobą bohaterów, to jego tajemnice badają i w jego buty próbują wejść. Jeszcze "Rycerze Gotham" nie zdążyli nabrać swojej własnej tożsamości, a już się im ją odbiera.
Rycerze Gotham to superbohaterska opera mydlana
Chociaż może przesadzam? W końcu to nie tak, że produkcja CW kompletnie nie posiada swojego własnego "ja". Przeciwnie, można je całkiem łatwo zidentyfikować, doszukując się w niej po części tandetnego superbohaterstwa spod znaku Arrowverse, a po części schematycznej opery mydlanej o nastolatkach. Dobrze zgadujecie – to nie jest najlepsze połączenie.
Jego efektem jest serial, który od samego początku operuje całym szeregiem klisz i banałów, w szybkim tempie przeskakując od jednego do drugiego, jakby mając nadzieję, że widz nie zorientuje się, jak trefny towar mu się wciska. Niestety drodzy państwo, ale nic z tego. Wszystko przez to, że cała intryga jest szyta tak grubymi nićmi, że kupić jej zwyczajnie nie sposób, a nawiązując gdzie tylko się da do komiksowych historii, daje się tylko kolejny wyraz temu, że twórcom zabrakło jakiegokolwiek świeżego pomysłu na fabułę.
Trudno przecież za takie uznać towarzyszy Turnera – totalnie nijakie rodzeństwo uciekinierów Harper (Fallon Smythe) i Cullena Row (Tyler DiChiara), oraz córkę Jokera Duelę (Olivia Rose Keegan, "High School Musical: Serial"). Aczkolwiek ta ostatnia ma przynajmniej jakieś wyraziste, choć schematyczne cechy, otrzymując po ojcu obowiązkową buntowniczą naturę i emo vibe, a nawet scenę nawiązującą bezpośrednio do jednego z filmów z jego udziałem. Dobrze, że inwencji wystarczyło przynajmniej na tyle.
Jak na ironię, zabrakło jej natomiast kompletnie w przypadku głównego bohatera. Czemu jak na ironię? A dlatego, że o ile pozostali mają komiksowe korzenie, to Turner jest postacią w stu procentach oryginalną i stworzoną specjalnie na potrzeby serialu. Rany, serio? Można było zrobić z nim dosłownie cokolwiek, a stanęło na nudnym jak flaki z olejem bogatym chłopaczku pozbawionym grama charyzmy? To już nie jest brak umiejętności, to zakrawa na sabotaż, tym bardziej, że grający go Oscar Morgan nie ma ani jednej ciekawej kwestii dialogowej, o wplecionej tam nucie humoru czy innym przejawie życia nawet nie wspominając.
Rycerze Gotham – czy warto oglądać serial?
Skutek tego wszystkiego może być rzecz jasna tylko jeden i nie jest on dobrą wiadomością dla "Rycerzy Gotham" – serialu, który nie tyle nie wykorzystał swojego potencjału, co jak dotąd w ogóle go nie ujawnił. Na pierwszy rzut oka widoczne są z kolei jego wady, jak tendencyjna fabuła, jednowymiarowi główni bohaterowie, pozbawiony znaków szczególnych drugi plan, łopatologiczne dialogi, brzmiące niczym wygenerowane z automatu, czy sceny akcji, o których zapomina się, zanim się skończą.
Jakkolwiek bym chciał, nie potrafię więc wycisnąć z tej produkcji zalety większej, niż "wygląda na sprawnie zrealizowaną", ewentualnie dokładając mały plusik przy nazwisku Olivii Rose Keegan (z zaznaczeniem, że Duela zagrana jest w efektowny, lecz jednorodny sposób, za co winiłbym jednak bardziej scenarzystów niż aktorkę). Wątpię, by ktokolwiek miał wobec "Rycerzy Gotham" szczególne oczekiwania, ale nawet na tle innych produkcji CW wyglądają oni kiepsko, nie wyróżniając się już nawet za sprawą niby mrocznej i poważnej, a w rzeczywistości mdłej tonacji. Nadzieja na poprawę w kolejnych odcinkach? Nie odnotowałem.