"Małe wielkie historie" pokazują, że skromne seriale są teraz najlepsze – recenzja nowości z Kathryn Hahn
Marta Wawrzyn
7 kwietnia 2023, 11:03
"Małe wielkie historie" (Fot. Hulu)
Osiem półgodzinnych odcinków, najzwyklejsze ludzkie sprawy i emocje w centrum uwagi, a do tego wspaniała Kathryn Hahn w roli głównej. "Małe wielkie historie" pokazują, że przepis na świetny serial może być prosty.
Osiem półgodzinnych odcinków, najzwyklejsze ludzkie sprawy i emocje w centrum uwagi, a do tego wspaniała Kathryn Hahn w roli głównej. "Małe wielkie historie" pokazują, że przepis na świetny serial może być prosty.
Clare Pierce (Kathryn Hahn, "Transparent", "WandaVision") ma 49 lat i coraz silniejsze poczucie, że zaraz uderzy w życiowe dno. Jej małżeństwo praktycznie się rozpada, nastoletnia córka jej nienawidzi, do tego traci dach nad głową, a w końcu i pracę w domu opieki, daleką od tego, o czym kiedyś marzyła. I kiedy wydaje się, że gorzej już być nie może, pojawia się światełko w tunelu: znajomy jej proponuje, aby przejęła prowadzenie poradnikowej rubryki "Dear Sugar". Nic specjalnego? A jednak "Małe wielkie historie", serial Hulu, dostępny w całości na Disney+ Polska zamienia te dość standardowe składniki w słodko-gorzką, pełną emocji opowieść o życiu i całej reszcie.
Małe wielkie historie – o czym jest serial Disney+?
"Małe wielkie historie" to rzadki przypadek, kiedy polski tytuł różni się od oryginalnego ("Tiny Beautiful Things"), a jednak oba znakomicie pasują i oddają esencję serialu. To też jeden z nielicznych przypadków, kiedy opierając się na książce, serial znacząco ją rozszerza i robi to naprawdę dobrze. Składająca się z ośmiu krótkich odcinków produkcja Hulu (widziałam przedpremierowo całość), stworzona przez showrunnerkę Liz Tigelaar ("Małe ogniska"), wychodzi od książki Cheryl Strayed, w Polsce wydanej jako "Małe cuda. Rady. jak kochać i żyć". Jest to zbiór esejów z poradami, faktycznie publikowanymi przez Strayed w magazynie "The Rumpus" ponad dekadę temu.
Tigelaar robi fantastyczną rzecz, nie adaptując samych esejów, a tworząc fikcyjną wersję życia ich autorki, w jakimś stopniu opartą na życiu samej Strayed, którą możecie kojarzyć także dzięki "Dzikiej drodze". Film z Reese Witherspoon opiera się na jej książce "Dzika droga. Jak odnalazłam siebie", a ta jest zapisem faktycznych doświadczeń Strayed. Nie jest to też przypadek, że za produkcję "Małych wielkich historii" odpowiada należąca do Witherspoon firma Hello Sunshine, a ona sama jest w gronie producentów. Jeśli znacie "Dziką drogę", oglądaliście "Małe ogniska" i "Wielkie kłamstewka", mniej więcej wiecie, czego się spodziewać: historii o kobiecie na życiowym zakręcie, która za chwilę będzie musiała podjąć pewne istotne decyzje.
Śmiem jednak stwierdzić, że przy całej swojej niepozornej, pozbawionej jakichkolwiek fajerwerków i efekciarstwa formule, "Małe wielkie historie" wypadają zdecydowanie najlepiej ze wszystkich wymienionych tytułów. Choć pewnie nigdy nie dorównają popularnością "Wielkim kłamstewkom", ani nie mając takich gwiazd w obsadzie, ani nie kusząc widzów fabułą z morderstwem i tysiącem sekretów, są serialem rewelacyjnie napisanym, bez mała genialnie zagranym zwłaszcza przez Hahn – która potrafi sprawić, że widz dosłownie śmieje się przez łzy – i rzeczywiście poruszającym.
Małe wielkie historie to piękny serial o zwykłym życiu
W "Małych wielkich historiach" mniej liczą się same eseje Clare/Sugar/Cheryl Strayed – które służą za komentarz do wydarzeń z odcinków, trochę na tej zasadzie, co felietony Carrie Bradshaw z "Seksu w wielkim mieście" – a bardziej osoba ich autorki i ścieżka życiowa, jaką przeszła, by znaleźć się w tym miejscu. Wyznacza ją tragedia z przeszłości, czyli śmierć jej matki, Frankie (Merritt Wever), "Niewiarygodne"), która uderzyła Clare na ostatnim roku studiów, wywracając wszystko do góry nogami i sprawiając, że zapomniała o sobie i swoich marzeniach, a zaczęła dryfować przez życie, by prawie 30 lat później znaleźć się w miejscu, gdzie ją odnajdujemy na początku serialu.
Choć serial w większości dzieje się współcześnie, prezentując totalny bałagan, jakim stało się życie Clare, kluczowe znacznie mają retrospekcje z jej młodszą wersją (również znakomita Sarah Pidgeon, "Dzicz"), jak również matką, pokazywaną w bardzo wyidealizowany sposób, jako uosobienie ciepła, siły i anielskiej wręcz cierpliwości. Jest w tej historii sporo sentymentalizmu i melodramatu, ale w żadnym momencie nie zostaje przekroczona granica, za którą byłaby tandeta. To cztery godziny pogłębionego dramatu, skupiającego się na zwykłych sprawach, poszukującego w codzienności tytułowych "pięknych małych rzeczy" i prezentującego własne spojrzenie na wielkie tematy, jak żałoba, miłość, małżeństwo, macierzyństwo, życiowe marzenia i kryzysy.
Bez większej przesady można powiedzieć, że całe życie Clare zostało naznaczone przez śmierć matki, a my ją spotykamy w punkcie zwrotnym, kiedy sprawy wydają się zmierzać w jeszcze gorszym kierunku. Jej mąż, Danny (Quentin Plair, "Witamy w Chippendales") praktycznie wyrzuca ją z domu, po tym jak bez pytania oddała bratu całe oszczędności przeznaczone na studia córki. Córka, Rae (Tanzyn Crawford, "Servant"), jest na nią wiecznie wściekła, eksperymentuje z seksem i kocha się w dziewczynie zdecydowanie niewartej jej uczuć. Terapeutka, która ma pomóc Pierce'om, wydaje się absurdalnie wręcz niekompetentna. Nawet kierowca Ubera znajduje sposób, żeby stać się kolejną przeszkodą dla Clare. A i jej długoletnia przyjaciółka, Amy (Michaela Watkins, "Casual"), ją dobija, przychodząc z wiadomością, że udało jej się znaleźć wydawcę dla swojej książki. Tymczasem Clare, która przecież sama potrafi świetnie pisać, do dziś niczego nie wydała. Ile jeszcze frustracji może znieść?
Małe wielkie historie – czy warto obejrzeć serial?
Mimo że w "Małych wielkich historiach" nie ma niczego, czego nie widzielibyśmy gdzie indziej, doskonały scenariusz, napisany z dbałością o drobiazgi, oraz zniuansowane występy – pochwalić należy nie tylko wybitną Hahn, która jest specjalistką od małych wielkich ról, ale też Wever i Pidgeon – sprawiają, że otrzymujemy serial znacznie ciekawszy, niż da się to oddać w krótkim opisie. Pełną empatii, ciepłą, poruszającą historię o sprawach, które w jakimś stopniu prędzej czy później dotyczą większości z nas. Historię, w której piękne, magiczne momenty przeplatają się z sytuacjami, kiedy bohaterowie muszą zejść na ziemię i zmierzyć się z tym, co życie na nich rzuca.
Serial bardzo przemyślany, zrealizowany w duchu najlepszych filmów indie i wciągający tak po prostu, bez uciekania się do zaskakujących zwrotów akcji i innych fabularnych fajerwerków. To samo życie – tylko tyle i aż tyle. A jednak będziecie odpalać odcinek za odcinkiem, życząc Clare, aby była w stanie pokonać nagromadzone traumy, odnaleźć siebie i wykorzystać całą swoją mądrość, by pomóc sobie samej, a nie tylko swoim czytelnikom. Ale czy "Małe wielkie historie" rzeczywiście zmierzają do słodkiego zakończenia, w którym wszyscy spełniają swoje marzenia, przezwyciężają kryzysy i wreszcie zaczynają żyć życiem, na jakie zasługują? Przekonajcie się sami. Warto.