Dramaty: 35 najlepszych odcinków 2012 roku
Redakcja
31 grudnia 2012, 12:01
"Last Resort" (1×01 – "Captain")
Michał Kolanko: Bywają seriale dużo lepsze od pilotów, ale zdarza się często odwrotna sytuacja. Początek "Last Resort" wciskał w fotel i przypominał do złudzenia najlepsze fragmenty "Polowania na Czerwony Październik", tyle że głównym bohaterem była załoga nie radzieckiej, a amerykańskiej łodzi podwodnej. W tym odcinku było wszystko, zarysowano ciekawe postacie, wątki i tak dalej. Była nawet eksplozja jądrowa. Niestety później było tylko gorzej. Pilot pozostanie zapewne najlepszym odcinkiem w całej krótkiej historii tego skasowanego serialu.
Nikodem Pankowiak: Właśnie tak powinny wyglądać pilotażowe odcinki! Na początek naszej przygody z "Last Resort" otrzymujemy od twórców pakiet premium: akcja nie zatrzymuje się praktycznie ani na moment. Sam pomysł na serial o zbuntowanej załodze łodzi podwodnej wydaje się tak odjechany, że serial praktycznie nie miał prawa utrzymać się w ramówce ABC, zwłaszcza w czwartki o 20:00. Szkoda, bo już po pierwszym odcinku można zorientować się, że mamy do czynienia z produkcją nietuzinkową. Oczywiście nie mamy tu do czynienia z ideałem, w końcu wszędzie tam, gdzie amerykańskie wojsko, pojawia się też charakterystyczna dla nich dawka patosu. Jeśli jednak przymkniemy na nią oko, "Last Resort" zapewni nam kawał porządnej rozrywki.
Agnieszka Jędrzejczyk: Takiego odcinka, jak premiera "Last Resort" telewizja nie widziała chyba nigdy. Umieszczenie akcji na nuklearnej łodzi podwodnej to jedno, ale stworzenie istnego thrillera w rytm "Polowania na Czerwony Październik" i "Karmazynowego przypływu" w 40 minutach wprowadziło do małego ekranu zupełnie nową jakość. Pilot serialu wciągał jak trąba powietrzna, a ilość emocjonujących wydarzeń – od ataku USA na Pakistan, przez wystrzelenie pocisku w Waszyngton, na zuchwałej groźbie kapitana – wprawiała w osłupienie. Niezależnie od tego, co później stało się z tym serialem, z "Captain" wiele nowoczesnych tytułów powinno zacząć brać przykład.
Mateusz Madejski: Zdecydowanie jeden z najlepszych pilotów ostatnich lat. Był on trochę niespełnioną obietnicą, bo kolejne odcinki "Last Resort" były zdecydowanie gorsze od pilota. Gdybym jednak był szefem jakiejś stacji telewizyjnej, to po kolaudacji tego pilota chyba bym zamówił od razu kilka sezonów "Last Resort". Było tam wszystko, czego potrzebuje serial, by odnieść spektakularny sukces. Zapowiadające się ciekawie romanse, intryga, dużo charakterystycznych bohaterów i zwykli ludzie, pozostawieni na pastwę losu przez wielką politykę. Do tego dynamiczna akcja i świetne zdjęcia.
Nie da się ukryć, że gdybym był tym telewizyjnym bossem, to bym decyzję o postawieniu na "Last Resort" opłacił zapewne dymisją. Serial oglądał się słabo i został szybko skasowany. Mimo to serialowy rok 2012 będzie mi się kojarzył głównie z pilotem "Last Resort".
"Homeland" (2×05 – "Q&A")
Michał Kolanko: Drugi sezon "Homeland" był bardzo nierówny, ale jeden odcinek – poza finałem – wyróżniał się szczególnie pozytywnie. To właśnie "Q&A", czyli przesłuchanie Brody'ego w wykonaniu Carrie. Gdy ten serial próbuje kopiować "24 godziny", wychodzą bzdury i niedorzeczności. Ale gdy jego twórcy koncentrują się na relacji dwójki głównych bohaterów, rezultaty są (zwykle) bardzo dobre. Obie strony mają w tej rozgrywce mnóstwo do stracenia, i obie strony są zaangażowane emocjonalnie. Stawką gry jest bezpieczeństwo USA, ale też ich życie, przede wszystkim prywatne. Rezultat? Nie tylko jeden z najlepszych odcinków serialu, ale także jedna z najlepszych godzin telewizji w tym roku.
Agnieszka Jędrzejczyk: Z perspektywy całego 2. sezonu "Q&A" można określić mianem ostatniego świetnego odcinka przed finałem, który nawet nie wymaga obrony. Przesłuchanie Brody'ego, czyli coś, czego spodziewaliśmy się od początku serialu, wycisnęło ze scenariusza pełnię emocji i zapewniło tegorocznym widzom jedną z najbardziej elektryzujących rozmów na małym ekranie. Claire Danes i Damian Lewis nie byli chyba lepsi od samego początku "Homeland", a batalia dwóch żelaznych woli ich postaci to motyw, w którym serial osiągnął swoje szczyty.
Nikodem Pankowiak: Paradoksalnie w tym odcinku akcji było jak na lekarstwo. Twórcy postawili na chemię między głównymi bohaterami, co było świetnym ruchem. Przesłuchanie Brody'ego to moim zdaniem najlepsze sceny w całym sezonie, a może i serialu. Szkoda tylko, że były to ostatnie momenty, zanim ta dwójka zaczęła niemiłosiernie irytować.
Marta Wawrzyn: Ostatni odcinek przed momentem, w którym wszystko zaczęło iść nie tak. "Q & A" nie zaskoczył zakończeniem, niewiele się też działo w trakcie, a jednak nie dało się oderwać od ekranu. Obserwowanie zmieniających się emocji na twarzach Danes i Lewisa było wielką frajdą, od chemii było aż gęsto i wszyscy chyba zadawaliśmy sobie pytanie, jak bardzo Carrie i Brody okłamali się nawzajem. Potem oczywiście okazało się, że scenarzyści postanowili jednak pójść w kierunku romansu – ale zawsze będziemy mieć przesłuchanie.
"The Walking Dead" (3×04 – "Killer Within")
Michał Kolanko: Twórcy "TWD" nigdy nie mieli oporów przed pokazywaniem ze szczegółami śmierci głównych bohaterów (chociaż śmierć to w tym serialu oczywiście pojecie względne). Wystarczy przypomnieć sobie konającego w męczarniach Dale'a, którego cierpienie ostatecznie skrócił Daryl. Jednak scena z udziałem Lori w tym odcinku przejdzie zapewne do historii współczesnej telewizji. To perfekcyjne podsumowanie całej pierwszej części 3. sezonu – wstrząsającej, wielowątkowej, wciągającej.
Agnieszka Jędrzejczyk: Odcinek, który w brutalny sposób zniszczył wszystko, na co bohaterowie tak ciężko pracowali przez kilka ostatnich miesięcy pokazał, że "The Walking Dead" przestało się w końcu patyczkować. Takiego zaskoczenia i takiej odwagi, jaką w scenariuszu popisał się "Killer Within" na próżno szukać w całym dotychczasowym dorobku tego serialu. W drastycznym obrocie wydarzeń nie było ani litości dla bohaterów, ani chwili wytchnienia dla widzów. Po prostu pełnia napięcia.
Nikodem Pankowiak: Przepis na świetny odcinek wg twórców "The Walking Dead"? Zabij postacie, które są zupełnie niepotrzebne lub irytują za każdym razem, gdy tylko pojawiają się na ekranie. Na dodatek zrób to w taki sposób, aby nawet najbardziej nienawidzący ich widzowie się wzruszyli. Emocje w tym odcinku nie opuszczają widza nawet na moment, dzieje się naprawdę sporo, w czym zasługa kolejnej hordy zombiaków, z którą muszą uporać się nasi bohaterowie.
Oglądając takie odcinki można zauważyć, jak wielkim błędem było poświęcenie takiej ilości czasu na pseudointelektualne rozważania z farmą Herschela w tle. Najważniejsze, że twórcy wyciągnęli wnioski z własnych błędów i w 3 sezonie fundują nam prawdziwy rollercoaster, który maksymalną prędkość osiąga właśnie w tym odcinku.
"Gra o tron" (2×09 – "Blackwater")
Michał Kolanko: Drugi sezon tego serialu był rozczarowaniem – wystarczy spojrzeć na listy top 10 redakcji Serialowej. Ale jeden odcinek i jedna rola wyróżniały się szczególnie. To "Blackwater" i znakomity Peter Dinklage jako Tyrion Lannister. W "Blackwater" dostajemy wreszcie epicką bitwę w obronie Królewskiej Przystani. To prawdopodobnie największa bitwa tego typu w historii telewizji.
Agnieszka Jędrzejczyk: W kontraście z poprzednikiem 2. sezon "Gry o tron" wyraźnie się nie udał, ale wśród 10 średnich odcinków jest jeden wyjątek."Blackwater", czyli bitwa o Królewską Przystań, zrobił wreszcie to, czego brakowało serialowi przez cały sezon: skupił się na jednym. I to jak się skupił. Epicką bitwę przyćmił chyba tylko Peter Dinklage i jego wyszczekany Tyrion. To był odcinek, na który czekaliśmy: pełen napięcia, świetnie poprowadzonej akcji i zapamiętywalnych scen. To jedna z niewielu rzeczy, która w tym sezonie nie zawiodła.
Paweł Rybicki: Główną wadą "?Gry o tron", którą widzowie dostrzegli szczególnie w 2. sezonie, jest stosowane przez twórców obowiązkowe robicie akcji każdego odcinka na szereg epizodów. W każdym odcinku musimy więc zobaczyć, co na Murze, co u Daenerys, co u Lannisterów, co u Starków itd. Jest to zgodne z konstrukcją książki, ale niestety całkowicie się nie sprawdza w telewizji. 2. sezon "Gry o tron" oparty był na, moim zdaniem, najciekawszym tomie sagi – a tymczasem kolejne odcinki porażały nudą.
Wyjątkiem okazał się odcinek "Blackwater", którego scenariusz napisał sam G.R.R. Martin. W przedostatnim odcinku sezonu kamera nie latała jak oszalała po całym Westeros, skupiła się na ukazaniu widzom wyłącznie wydarzeń w Królewskiej Przystani. Mogliśmy się przekonać, jak emocjonujące było oryginalne "Starcie królów". Po obejrzeniu "Blackwater" zrozumiałem, że serialowa "Gra o tron" byłaby znacznie lepszą produkcją, gdyby każdy odcinek poświęcać osobnej historii.
"Mad Men" (5×06 – "Far Away Places")
Michał Kolanko: W znakomitym sezonie trudno wyróżnić jeden konkretny odcinek. Ale scena, w której Roger i Jane zażywają LSD pozwala stwierdzić, że to był najlepszy odcinek sezonu. Równolegle toczy się wątek Megan i Dona. Niewinna wycieczka samochodowa zmienia się w lekki kryzys małżeński, gdy po raz kolejny okazuje się, że Megan nie chce być w swoim małżeństwie na drugim miejscu. Odcinek rozbito na trzy wątki – trzeci dotyczy Peggy – i jest śmiałym eksperymentem formalnym, przypominającym pod tym względem nieco film "Memento" czy "Pulp Fiction". Wątki prowadzone są niezgodnie z chronologią, co w połączeniu z mroczną atmosferą i halucynacjami Rogera powodują, że nie sposób przejść obok tego odcinka obojętnie.
Paweł Rybicki: Matthew Weiner mówił potem o tym odcinku, że wzorował się na francuskim kinie, a zwłaszcza na tych filmach, które zawierają wiele opowieści naraz. "Far Away Places" jest jednak czymś dużo lepszym od jakiekolwiek filmu. To utopiona w wyjątkowym klimacie dekadencji opowieść o jednym dniu z życia bohaterów serialu. Spośród wszystkich historii pokazanych w tym odcinku najbardziej spodobały mi się przygody Peggy, która próbowała poczuć się jak Don Draper: piła, prowadziła dziwne rozmowy z dziwnymi ludźmi, uprawiała przypadkowy seks, a na koniec skruszona wróciła do domu.
Marta Wawrzyn: Wspaniały sezon, z którego najchętniej bym tu wyróżniła przynajmniej kilka odcinków, będących małymi dziełkami (np. "Signal 30", "At the Codfish Ball", "The Other Woman", "Lady Lazarus", "The Phantom"). Wybraliśmy "Far Away Places", bo zachwyciło nas zarówno pod względem formy, jak i treści.
Podejmująca śmiałe, acz tym razem głupie decyzje Peggy, wściekła Megan i goniący wiatr w polu Don, poszukujący Roger. Wszyscy oni mieli ciekawe historie, które skończyły się zaskakująco. Nigdy nie zapomnę "Pieśni burłaków wołżańskich", która rozbrzmiewała tylko dla naćpanego Rogera za każdym razem kiedy otwierał butelkę z wódką. Ani tej szalonej sceny, w której pan Draper goni swoją żonę po mieszkaniu jak małą dziewczynkę. A przede wszystkim nie zapomnę przejmujących słów Ginsberga, który powiedział Peggy o swoim "marsjańskim pochodzeniu".
"Continuum" (1×09 – "Family Tree")
Agnieszka Jędrzejczyk: Jedna z największych serialowych niespodzianek dla fanów science fiction swój najlepszy moment z całą pewnością miała w "Family Time", gdzie pozornie rutynowa kontrola na wsi zgrabnie – i dramatycznie – powiązała ze sobą dwa dotychczas odlegle biegnące wątki. Zmuszona do działania Kiera musiała walczyć nie tylko z młodocianymi buntownikami, ale i własną słabością, a i tak nie była w stanie całkowicie zapobiec ani tragedii, ani wyznaczonemu biegowi czasu. "Family Time" był przełomowym odcinkiem całego "Continuum", który wyraźnie udowodnił, jaką dbałość przywiązali twórcy do rzetelnego rozwinięcia swojego scenariusza.
Michał Kolanko: Rok 2012 był trudny dla miłośników seriali science fiction. Jednym z nielicznych wyjątków było kanadyjskie "Continuum" – miły powrót do klimatu lat 90. "Family Time" to jeden z najbardziej udanych odcinków w pierwszym sezonie. Kiera i Carlos udają się na farmę Aleca, by zbadać podejrzany zakup dużej ilości materiału mogącego posłużyć do produkcji bomb. Jak się okazuje, sytuacja szybko wymyka się spod kontroli, a Kiera musi użyć wszystkich swoich umiejętności, by zapobiec tragedii. "Continuum" było jedną z największych niespodzianek tego roku, a ten odcinek tylko to potwierdza.
Andrzej Mandel: "Continuum" to serial, który był jedną z najprzyjemniejszych niespodzianek 2012 roku – zapowiadał się fatalnie, a okazał się inteligentnym, emocjonującym serialem SF. "Family Time", przedostatni odcinek 1. sezonu, wprowadzał nas nie tylko w wydarzenia finału, ale i wyjaśniał wiele na temat tego co zaczęło całą historię. Zaplątana w przeszłości (naszej teraźniejszości) policjantka z przyszłości (Rachel Nichols) w tym właśnie odcinku najmocniej zderzyła się z ciągłością przyczyny i skutku w continuum czasoprzestrzennym. Na własne oczy mogła zobaczyć, że nie można zapobiec nieuniknionemu.
Wąż Uroboros pożarł w tym odcinku własny ogon, a "Continuum" zyskało dodatkowe punkty w moich (i nie tylko moich) oczach.
"Fringe" (5×02 – "In Absentia")
Agnieszka Jędrzejczyk: Pierwszy odcinek finałowego sezonu "Fringe" dał nam bombę pełną dramatycznych emocji, kto więc spodziewał się, że drugi podniesie poprzeczkę jeszcze wyżej? Ciche starcie dwóch światów – matki i córki – na tle ryzykownej gry w kotka i myszkę z bezwzględnymi Obserwatorami, a do tego powrót do starych lokacji (i momentami do starego klimatu) oraz subtelne sterowanie bohaterami tworzą zdecydowanie najlepszy odcinek "Fringe" w tym roku.
Andrzej Mandel: W "In Absentia" dostaliśmy wszystko, za co kochamy "Fringe" – był Walter w trybie szalonego naukowca, był Peter działający z precyzją, była Olivia potrafiąca wygrywać swoim spokojnym, łagodnym podejściem. Ważna była też relacja między Ettą, córką Petera i Olivii, a rodzicami. Wszystko to ułożyło się w zgrabną emocjonującą całość, której tłem był totalitarny świat rządzony przez Obserwatorów.
Kompletność relacji, drobiazgowość przedstawienia świata i jeszcze parę innych szczegółów zdecydowały o tym, że jest to najlepszy odcinek "Fringe" w 2012.
"American Horror Story: Asylum" (odc. 5 – "I Am Anne Frank, Part 2")
Paweł Rybicki: Motyw szaleńca, którzy może jednak nie być taki szalony, jest wykorzystywany w popkulturze od dekad. Twórcy "AHS" przetworzyli ten ograny pomysł na swój sposób, tworząc postać kobiety podającej się za Annę Frank. W pierwszej części podwójnego odcinka widz jest intensywnie przekonywany, że nowa pacjentka ponurego szpitala to faktycznie cudem ocalała Żydówka. Lecz w drugiej odsłonie autorzy serialu równie sprawnie odbierają rzekomej Annie Frank wiarygodność. I nawet w ostatniej scenie nie możemy już mieć pewności – to prawdziwa Frank czy wariatka, która jakimś cudem odkryła prawdę? Za to nie mamy wątpliwości, co widzimy, gdy poznajemy tożsamość Krwawej Twarzy. Sceny w jego piwnicy to jedne z najbardziej przerażających scen w historii "AHS", a przecież ten serial z zasady ma budzić grozę…
Agnieszka Jędrzejczyk: 2. sezon "AHS" od początku zachwycał znacznym skokiem jakościowym w stosunku do pierwszegpo. Ale w drugiej części "I Am Anne Frank" pokazał, jak rewelacyjnie potrafi dawkować napięcie i bawić się z widzem. Dostaliśmy tu kilka przełomów naraz: ujawnienie (?) tożsamości dr. Ardena, aresztowanie Kita, ucieczkę Lany i wreszcie szokujące odkrycie, kim naprawdę jest Bloody Face, a do tego przybierającą coraz tragiczniejszy obraz historię siostry Jude. Wszystko wyłożone w taki sposób, że włos potrafił się zjeżyć – i to wcale nie na widok makabrycznych ciał. 2. sezon "American Horror Story" to naprawdę dobry sezon, a "I Am Anne Frank" to naprawdę świetny odcinek.
"The Killing" (2×10 – "72 Hours")
Michał Kolanko: Drugi sezon "The Killing" przyniósł wiele niezapomnianych i szokujących scen. Ale żadna z nich nie może równać się z pokazaną w tym odcinku sytuacją, w której Linden trafia do zakładu psychiatrycznego. Linden nigdy nie była osoba, która łatwo się poddaje, co szczególnie widać w tym odcinku. Jest to jeden z najbardziej ponurych epizodów w całym, i tak bardzo depresyjnym, serialu. Linden musi po raz kolejny zmierzyć się z własną przeszłością, by uwolnić się z upokarzającej dla niej sytuacji. Gdy mówi do Holdera "Nie zostawiaj mnie tu", to czujemy, jak bardzo chce się wydostać. Ten odcinek to "The Killing" w swoim najlepszym momencie – trudny, skomplikowany, ale bardzo satysfakcjonujący.
Marta Wawrzyn: Pewna osoba, którą uważam za rozsądną, powiedziała mi kiedyś, że nie lubi w "The Killing" odcinków niezwiązanych bezpośrednio ze śledztwem. Podobno to nic nie wnoszące zapychacze, na które w historii kryminalnej nie powinno być miejsca. Tylko czemu to właśnie te "zapychacze" wychodzą najlepiej? W "72 Hours" wiele się nie wydarzyło, a jednak był to odcinek fascynujący, odsłaniający trudną prawdę o Linden i pokazujący siłę jej przyjaźni z Holderem.
Na tę dwójkę mogę patrzeć i patrzeć. Nie muszą nawet rozwiązywać zbrodni, wystarczy, że są, rozmawiają, prostymi sztuczkami kontrolują unoszącą się w powietrzu chemię. Za ten odcinek Mireille Enos powinna dostać wszelkie nagrody, jakie tylko ma szansę zdobyć aktor serialowy. Ale nie dostanie, bo skoro nie dowiedzieliśmy się w 1. serii, kto zabił, to serial zły, oj, zły. I jak tu nie sądzić, że Amerykanie to idioci?
"Breaking Bad" (5×05 – "Dead Freight")
Paweł Rybicki: Nie można zajmować się bezkarnie przestępczą działalnością. Nawet jeśli policja cię nie złapie, a sąd nie skaże, to i tak ponosisz konsekwencje. Takie jest przesłanie całego serialu, lecz szczególnie mocno ukazano je w odcinku opowiadającym o skoku na pociąg. Ta przygotowana z westernowym rozmachem akcja cały czas balansowała na ostrzu noża. Widzowie co chwila spodziewali się wsypy i w efekcie krwawej łaźni – ale nic takiego nie następowało. I kiedy już wydawało się, że nasi bohaterowie odnieśli sukces… Ciekawe, ilu widzów pamiętało o dziwnym początku odcinka? Zapewne niewielu. I na tym właśnie polega mistrzostwo twórców "Breaking Bad": mylą tropy, zwodzą widzów, ale cały czas kontrolują sytuację.
Marta Wawrzyn: Tegoroczna część 5. serii "Breaking Bad" była bardzo równa. Nie potrafię wymienić odcinka, który byłby znacznie słabszy od pozostałych, ale też nie potrafię wymienić żadnego, który rzeczywiście wcisnąłby mnie w fotel i byłby dla mnie wielkim zaskoczeniem od początku do końca. Oczywiście w porównaniu ze starszymi odcinkami "Breaking Bad" – bo jeśli porównać tę produkcję z innymi, to większość z nich dzielą od "BB" lata świetlne.
Jeżeli jednak mam wybierać, wybieram z tegorocznej ósemki "Dead Freight", czyli odcinek, w którym panowie zabrali się za realizację genialnego planu kradzieży metyloaminy z pociągu zatrzymanego na pustkowiu. Wszystko idzie jak z płatka, widz czuje, że coś się stanie, a jednak daje się porwać akcji i zapomina o chłopcu na motocyklu, którego pokazali na początku odcinka. I bum. I Jesse. I koniec wszystkiego.
"Awake" (1×01 – "Pilot")
Nikodem Pankowiak: Dobry pilot świetnie zapowiadającego się serialu. Niestety, jak wielu z nas się obawiało, mniej czasu zajęło władzom NBC zdecydowanie o jego skasowaniu, niż decyzja o czasie emisji. Szkoda, bo zapowiadało się coś naprawdę godnego uwagi. 40 minut mija jak z bicza strzelił, mimo że tak naprawdę nie dzieje się w nim zbyt wiele. Brawo dla Jasona Issacsa wcielającego się w rolę głównego bohatera. Podążanie cały czas za jednym bohaterem łatwo może widza zanudzić, w tym wypadku nic takiego się nie dzieje.
Andrzej Mandel: "Awake" to jeden z najciekawszych seriali 2012 roku. Interesująca, skomplikowana fabuła pełna mylnych tropów (i, jak okazało się na koniec, o szkatułkowej konstrukcji) wsparta była ciekawymi zabiegami formalnymi i sporą ilością niezłych dialogów. Siłą serialu był też grający główną rolę Jason Isaacs, który w pilocie był praktycznie jedyną postacią.
Pilot wprowadził nas w świat Michaela Brittena, który po wypadku samochodowym żyje w dwóch równoległych rzeczywistościach – w jednej przeżyła jego żona, a w drugiej syn. Łączenie tych rzeczywistości, sposób radzenia sobie z nimi przez głównego bohatera oraz wzajemne przenikanie się ich w zagadkach kryminalnych sprawiło, że "Awake" przykuło pilotem uwagę i nie odpuściło aż do końca.
"Awake" miało, moim zdaniem, parę lepszych odcinków niż pilot, ale jeżeli ktoś jeszcze nie oglądał tego serialu, to opisanie innego odcinka niż pierwszy mogłoby mu odebrać zbyt wiele przyjemności oglądania. Poza tym, zdania są tak podzielone, że wybór pilota jest dobrze uzasadniony…
"Downton Abbey" (3×05)
Agnieszka Jędrzejczyk: W 3. sezonie "Downton Abbey" z odcinka na odcinek traciło w moich oczach, ale nagle pojawił się odcinek piąty i choćbym chciałam, nie byłam w stanie nie rozkruszyć się ze smutku. Dużo można narzekać na wyraźną manipulację widzami i przewidywalny przebieg wypadków, ale nie zmieni to faktu, że śmierć Sybil i przytłaczająca świadomość kolei losu w latach 20. (podkreślona przez ten ciężki, zmęczony chód Maggie Smith) była ciosem, który trafił dokładnie tam, gdzie zabolało najbardziej. I aż chce się krzyknąć: wreszcie!
Marta Wawrzyn: Ja również należę do rozczarowanych 3. sezonem "Downton Abbey" i zachwyconych smutnym odcinkiem, w którym zabrano nam najsympatyczniejszą bohaterkę serialu. Żałoba, która zapanowała zarówno na górze jak i na dole, była czymś strasznym, przejmującym. Płaczący Thomas, wstrząśnięta Violet, wściekła Cora. Ten koszmar wydawał się naprawdę namacalny.
"Suits" (2×07 – "Sucker Punch")
Michał Kolanko: Pojawienie się Daniela Hardmana (David Costabile) w firmie prawniczej, w której pracują Mike i Harvey od samego zwiastowało kłopoty. To właśnie udowodnił ten znakomity odcinek, w którym Hardman wreszcie pokazał, na co go stać – i za pomocą błyskotliwego manewru rozpoczął grę o całkowitą władzę w firmie. W tym odcinku ostatecznie przekonujemy się także, że Harvey nie jest takim superprawnikiem, za jakiego się uważa. "Suits" w tym sezonie jest bardziej mroczne, bardziej dojrzałe i po prostu lepsze niż w pierwszym, zachowując przy tym swój styl.
Mateusz Madejski: Prawnicy, wielkie pieniądze, walka o władzę i Nowy Jork. Widzieliśmy to już na małym i dużym ekranie miliony razy i ciągle się dziwię, że "Suits" okazał się tak świeżym i wciągającym serialem. Moim zdaniem w zasadzie większość odcinków 2. sezonu nadawałoby się do zestawienia najlepszych odcinków 2012, ale jeśli miałbym wybrać najlepszy z najlepszych to byłby nim właśnie "Sucker Punch".
Zobaczyliśmy bardzo ciekawy "wewnętrzny proces" w kancelarii i świetne sceny z Donną i Louisem. Kariera Harveya zaczęła się sypać i nawet Mike mu zagroził odejściem. Jednym słowem – poznaliśmy drugie oblicza większości bohaterów. Poza tym, odcinek świetnie pokazał atmosferę "gotującej się" firmy. Właśnie dlatego uważam, że to najlepszy odcinek 2. sezonu "Suits" i jeden z najlepszych odcinków serialowych A. D. 2012.
"Dexter" (7×11 – "Do You See What I See?")
Nikodem Pankowiak: Choć sam 7. sezon mógł rozczarować nawet największych fanów, ten odcinek podniósł napięcie tuż przed samym finałem. Wewnętrzna walka Dextera, który miota się pomiędzy miłością do siostry, a miłością do Hannah znajduje wreszcie swój finał, poprzedzony masą podejrzeń i niedopowiedzeń. Dodatkowo główny bohater nie czuje, jak na jego szyi coraz bardziej zaciska się pętla. Pułapka zastawiona na niego przez LaGuertę to chyba najlepszy zwroty akcji w całym sezonie
Agnieszka Jędrzejczyk: 7. sezon "Dextera" miał być lepszy od szóstego, ale wyszedł wyjątkowo nierówny i miejscami zwyczajnie nudny. Z wyjątkiem ostatniego odcinka przed finałem. Wypadek Debry, świąteczna kolacja przepełniona podejrzeniami Dextera wobec Hannah, pułapka LaGuerty i wreszcie wydanie ukochanej wymiarowi sprawiedliwości złożyły się w pełną napięcia i wreszcie ciekawą, nieprzewidywalną całość – w której i tak nie mogliśmy być do końca pewni, co się tak naprawdę wydarzyło.
Dawkowanie informacji oraz świetne zgrane ze sobą zdjęcia i montaż były w tym odcinku na najwyższym telewizyjnym poziomie, który przywrócił mi wiarę w ten serial.
"Sherlock" (2×01 – "A Scandal in Belgravia")
Agnieszka Jędrzejczyk: Wszystkie odcinki "Sherlocka" stoją na wysokim poziomie (z wyjątkiem może jednego konkretnego przykładu), ale w odcinku wprowadzającym na scenę Irene Adler aż dymiło od emocji. Ciągłe potyczki pomiędzy nią a nim stanowiły idealny pretekst do pokazania zamkniętego i poukładanego światka w głowie bohatera, a sytuacje komiczne i dramatyczne przeplatały się w takim tempie, że scenariusz wydawał się ledwo za nimi nadążać. Lara Pulver w roli Irene doskonale wpasowała się w wysoki poziom kreacji w serialu, a jej dominatrix z pewnością na stałe zapisze się w pamięci fanów "Sherlocka".
Paweł Rybicki: Pierwszy sezon "Sherlocka" w ogóle mi się nie podobał. Uznałem, że serial jest przereklamowany, odcinki są za długie i ogólnie cała produkcja to przykład przerostu formy nad treścią. Za drugi sezon zabrałem się niemal z przymusu. Tym większe było więc moje zaskoczenie, że tym razem "Sherlocka" dało się oglądać! "A Scandal in Belgravia" zyskuje przede wszystkim na pojawieniu się postaci Ireny Adler i wprowadzanym przez nią napięciu w życiu Holmesa. Kluczowe znaczenie ma też dużo lepiej zbudowany scenariusz, który trzyma w napięciu przez cały odcinek. A zakończenie, niby happy end, pozostaje jednak pewną tajemnicą: Czy faktycznie Sherlock uratował swoją panią, czy może ostatnia scena rozgrywa się tylko w jego głowie?
"Sons of Anarchy" (5×13 – "J'ai Obtenu Cette")
Nikodem Pankowiak: Synowie godnie pożegnali się z widzami, wydaje mi się, że tym razem uniknięto rozczarowania, jak to miało miejsce rok wcześniej. Do góry nogami wywraca się niemal całe życie Jaxa, Clay otrzymuje to, na co zasługiwał od dawna (ale jakoś mnie to nie cieszy), a Gemma robi wszystko, by zaznać szczęścia, nawet kosztem innych. Kilka naprawdę świetnych scen, jak chociażby ta z udziałem Tiga i Pope'a, sprawiło, że poziom adrenaliny u widza niemal przez cały odcinek mógł utrzymać się na najwyższym poziomie.
"Chuck" (5×12 i 5×13 – "Chuck Versus Sarah" i "Chuck Versus The Goodbye")
Andrzej Mandel: Finału "Chucka" nie da się rozpatrywać oddzielnie, stąd dwa odcinki muszą być prezentowane jako jeden. To nie tylko jedne z najlepszych odcinków całego serialu, ale i jedne z najlepiej przeze mnie zapamiętanych odcinków seriali, które w tym roku oglądałem (i wcale nie dlatego, że to był finał "Chucka"). Trzymający w napięciu, pełny humoru, ale też nie dający prostych zakończeń finał "Chucka" udowodnił, że lekki serial potrafi zakończyć się w sposób, z którego zadowolony będzie nie tylko fan, ale i ktoś, kto na co dzień ogląda bardziej ambitne filmy czy seriale. Twórcy postanowili bowiem nie iść na łatwiznę i nie serwować nam oczywistego happy endu.
Ale nim to nastąpiło, mieliśmy naprawdę dużo dobrej zabawy, do której "Chuck" nas przyzwyczaił przez lata. Czy można było chcieć czegoś więcej?
"The Good Wife" (3×22 – "The Dream Team")
Marta Wawrzyn: 3. sezon "The Good Wife" miał rewelacyjną końcówkę, co w dużej mierze było zasługą Matthew Perry'ego w nietypowej jak na niego roli okropnego prawnika. Ale nie on jeden sprawił, że miło wspominam ostatnie odcinki 3. serii "TGW". W "The Dream Team" zachwycający byli Michael J. Fox i Martha Plimpton jako Canning i Patti, sprzymierzeni ze sobą, by zniszczyć firmę Diane i Willa. Oglądanie ich razem było czystą przyjemnością.
3. sezon zostawił też widzów na długie miesiące z fantastycznymi cliffhangerami, wśród których najmocniejszy był ten z Kalindą oczekującą swojego męża w ciemnym pokoju. I nieważne, że kiedy już tego męża zobaczyliśmy, poczuliśmy się zrobieni w konia. Ten cliffhanger był po prostu najlepszy.
"Bunheads" (1×10 – "A Nutcracker in Paradise")
Marta Wawrzyn: "Bunheads" to moja ukochana nowość lata 2012. I choć dziesięć odcinków, które przygotowała Amy Sherman-Palladino, było bardzo różnej jakości, w zasadzie wszystkie obejrzałam jednym tchem. A finał był prawdziwie niesamowity! Fatalna w skutkach pomyłka Michelle doprowadziła do dramatycznych wydarzeń. I kiedy wydawało się, że tylko cud może ją już uratować, stało się coś wspaniałego. Dziewczyny wskoczyły na krzesła i zawołały zgodnie: "O Captain! My Captain!".
Twórczyni "Gilmore Girls" po raz kolejny pokazała, że w mistrzowski sposób potrafi łączyć komedię z dramatem i nieobce jej są inteligentne gierki z widzem. Już się nie mogę doczekać kolejnych odcinków "Bunheads" i mam cichą nadzieję, że oglądalność w styczniu wzrośnie. Serial jest naprawdę tego wart.
"Spartacus: Vengeance" (odc. 5 – "Libertus")
Michał Kolanko: Albo ktoś lubi styl "Spartakusa" – dużo krwi, seksu, patosu w sztucznych, komputerowych dekoracjach – albo nie. Dla lubiących ten styl odcinek "Libertus" to prawdziwa uczta (jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało) i zapowiedź rozmachu, charakterystycznego dla tego sezonu. To mógłby nawet być finał sezonu, ale "Libertus" przygotowuje tylko grunt pod większe rzeczy. No i powrócił Gannicus. Czy trzeba czegoś więcej?
"Justified" (3×13 – "Slaughterhouse")
Marta Wawrzyn: Idealnie rozpisany scenariusz, mnóstwo przeuroczych gierek słownych ("They said I 'disarmed' him"!), dużo akcji i emocjonalna bomba dotycząca Raylana i jego ojca rzucona pod koniec odcinka. "Slaughterhouse" był doskonałym zwieńczeniem bardzo dobrego 3. sezonu "Justified". Po takim finale czekanie na dalszy ciąg jest prawdziwą torturą. Która na szczęście już dobiega końca.
"Boardwalk Empire" (3×11 – "Two Imposters")
Marta Wawrzyn: W 2011 roku jeden z trójki moich najulubieńszych seriali, w 2012 roku wielki rozczarowanie. "Boardwalk Empire" okrutnie mnie w tym sezonie zawiodło, ale to nie znaczy, że nie było odcinków perełek. W "Two Imposters" zobaczyliśmy Nucky'ego na dnie, z desperacją próbującego przeżyć i uratować swojego wiernego sługę. Ta jego panika, to ratowanie resztek świata, który już nie jest jego, ta troska o Eddiego – to wszystko było napisane i zagrane wspaniale. A końcówka, w której pojawia się zaskakujący sojusznik, to po prostu cudeńko!
"Person of Interest" (1×20 – "Matsya Nyaya")
Michał Kolanko: Kim jest Reese? Co i kto kryją się za Maszyną? Nawet w połowie 2. sezonu nie wiemy zbyt wiele, ale ten odcinek 1. sezonu wyjaśnia kilka zagadek. Dowiadujemy się wiele rzeczy przeszłości Reese'a, Kary Stanton i Snowa, a także o ich misji do Chin. "Person of Interest" działa najlepiej, gdy rozwój bohaterów idzie w parze z rozwijaniem wątku głównego serialu i tak dzieje się tutaj. Również "liczba tygodnia" i zadanie, przed którym stoi Reese, nie są tak rutynowe, jak mogłoby się to wydawać. Ten odcinek pokazuje wszystkie najlepsze strony całego serialu.
"Damages" (5×10 – "But You Don't Do That Anymore")
Nikodem Pankowiak: Naprawdę mocne i zaskakujące zakończenie tego bardzo dobrego prawniczego dramatu. Było tu wszystko: krew, pot, łzy i przede wszystkim duża dawka emocji i zaskakujących zwrotów akcji. Scenarzyści oszukali nas wszystkich, kolejny raz udowadniając, że to, co mamy przed oczami, wcale nie musi być takie, jak nam się wydaje. Finałowe starcie pomiędzy Ellen i Patty mogło zaskoczyć, chyba nikt nie spodziewał się takiego rozwiązania. Kto je wygrał? O tym musi zdecydować każdy z nas sam.
"Smash" (1×01 – pilot)
Marta Wawrzyn: Prawdziwy, dorosły, zrobiony z całkiem porządnym rozmachem musical w telewizji? I to jeszcze z Nowym Jorkiem w tle? Z Angeliką Houston, mnóstwem świetnie śpiewających aktorów i twórcami, którzy pracowali na Broadwayu? Nie da się ukryć, że czekałam na to od dawna. I pilot oczywiście mnie nie zawiódł. Był cukiereczkiem, lukrowanym ciasteczkiem, cudowną obietnicą. Szkoda tylko, że nie do końca spełnioną.
Ale nawet jeśli 1. sezon "Smash" uważam w najlepszym razie za nierówny, pilot wciąż jest dla mnie jednym z najlepszych odcinków roku. Twórcy serialu zaprezentowali niezwykle atrakcyjny świat, pełen musicalowego blichtru, z wyrazistymi, utalentowanymi wokalnie bohater(k)ami. Wydawało się, że jest wszystko co trzeba, żeby to był kolejny wielki serial.
"The Hour" (2×06)
Marta Wawrzyn: 2. sezon "The Hour" był jeszcze lepszy niż pierwszy: mroczny, dojrzały, stylowy, koncertowo zagrany. Najsłabiej moim zdaniem wypadła intryga z połączonymi skandalami seksualnym i nuklearnym, której finał był przewidywalny. Nie zawiodły za to wątki prywatne głównych bohaterów. Iskry pomiędzy Bel i Freddiem, smutek Lix i szał Randalla, pojednanie Marnie z mężem i oczywiście ten dreszczowiec na końcu – to wszystko było po prostu super.
"NCIS" (9×14 – "Life Before His Eyes")
Bartosz Wieremiej: Odcinek nr 200 najpopularniejszego dramatu w US – nietypowy i eksperymentalny. Osnuty wokół wspomnień – rozmaitych wariantów przeszłości, a na dodatek pełen gościnnych występów i powrotów zza grobu.
Pojawiają się więc przyjaciele, wrogowie… – bohaterowie, za którymi tęskniliśmy i ci, których nie chcieliśmy już więcej widzieć. Pełno jest wspaniałych detali, jak trwający w tle pojedynek szachowy pomiędzy Arim (Rudolf Martin) i Leonem (Rocky Carroll) czy świetna scena przesłuchania Zivy (Cote de Pablo) przez Tony'ego (Michael Weatherly). Dobrze, że "NCIS" wciąż potrafi zaskakiwać.
"Castle" (4×23 – "Always")
Andrzej Mandel: Finał 4. sezonu "Castle" trzymał w napięciu od początku do końca. Dodatkowo, pogłębił charakterystykę psychologiczną bohaterów, ukazując ich w naprawdę skrajnych sytuacjach i wiele wyjaśnił w wątku morderstwa matki Beckett. Dla wielu fanów najważniejsze było jednak co innego – magiczne słowa wypowiedziane przez oboje głównych bohaterów. Choć to była tylko wisienka na torcie, jakim był nie tylko ten odcinek, ale i cały 4. sezon.
W "Always" mieliśmy wszystko to, za co kochamy "Castle", ale z jednym, drobnym wyjątkiem – w tym odcinku było wyjątkowo mało humoru, za to wyjątkowo dużo dramatycznego napięcia. Już to, samo w sobie, mocno wyróżnia "Always" i czyni z niego najlepszy odcinek "Castle" w 2012.
"Misfits" (4×03)
Marta Wawrzyn: W tym roku w "Mistifs" nieco spadł poziom emocji, ale był odcinek, który mnie nie zawiódł. To ten, w którym Rudy nr 3 zbliża się do Jess. Ich nietypowy taniec na weselu, którego nie było, dręczące widza przez cały odcinek pytanie, kto ukradł tort, a także przygody Finna z seksowną macochą ("stepmother sucker"!) uczyniły ten odcinek najlepszym w 4. sezonie. Nie zaszkodziło mu też na pewno obudowanie akcji wokół postaci Rudy'ego, który po tej serii jest moim ulubionym bohaterem "Misfits".
"Mentalista" (4×24 – "The Crimson Hat")
Andrzej Mandel: Finał 4. sezonu "Mentalisty" przybliżył nas nieco do Red Johna, a przede wszystkim przypomniał, jak bardzo zdeterminowany potrafi być Patrick w dążeniu do celu. Najważniejsze jednak, że przeniósł też na wyższy poziom rozgrywkę między Red Johnem a Patrickiem – zaczyna ona przypominać partię szachów (albo raczej go) między dwoma równorzędnymi partnerami, z których jednak tylko jeden widzi całą szachownicę.
Emocje wzrosły też wraz z wprowadzeniem postaci Lorelei – "prezentu" od Red Johna dla Patricka, prezentu, którego Patrick nie zawahał się bezwzględnie wykorzystać. Dobre zamknięcie 4. sezonu otworzyło też ładnie 5. sezon – nowe wątki pozwalają twórcom ożywiać serial, który chwilami, niestety, robi się nudny. Ale nie można tego powiedzieć o "The Crimson Hat" – ten odcinek trzymał w napięciu od pierwszej do ostatniej sekundy.
"Hart of Dixie" (2×07 – "Baby, Don't Get Hooked On Me")
Agnieszka Jędrzejczyk: W całym 2012 roku "Hart of Dixie" miało prawie same dobre odcinki, a wśród tych najbardziej dobrych bez wątpienia wyróżnia się rewelacyjne "Baby, Don't Get Hooked On Me". Wszystko było tutaj na swoim miejscu, ze szczególnym wyróżnieniem świrującej Zoe i jej późniejszym popisem błyskotliwości. No i kto spodziewał się flash moba w samym środku serialu? Świetnie poprowadzone postacie, cudne dialogi (wojenka pomiędzy Lemon a Annabeth zmiotła konkurencję) i przeuroczy gest od Wade'a bez dwóch zdań udowadniają, że pomimo swoich niewielkich ambicji "Hart of Dixie" to serial, który potrafi zręcznie żonglować swoim scenariuszem.
"Dr House" (8×19 – "The C-Word")
Nikodem Pankowiak: Choć cały 8. sezon może pozostawiać wiele do życzenia, to jego końcówka przypomniała nam, za co go kiedyś pokochaliśmy ten serial. House pokazuje, że mimo całej swojej niechęci do gatunku ludzkiego, dla swoich najbliższych jest w stanie zrobić wiele. O ile do tej pory przyjaźń między nim a Wilsonem nas bawiła, teraz zaczyna autentycznie wzruszać. Kontrast między pewnością siebie głównego bohatera oraz obawami jego przyjaciela jest ogromny, widzowie również zaczynają zastanawiać się, co dalej. I tylko House w tej beznadziejnej sytuacji potrafi odnaleźć pozytywy (patrz: ostatnia scena).
"Boss" (2×09 – "Clinch")
Michał Kolanko: "Boss" nie był dużym sukcesem pod względem oglądalności. Ale mroczna wizja polityki w Chicago znalazła wielu miłośników. Przedostatni odcinek 2. sezonu to tryumf burmistrza Kane'a, który pokonał wszystkich swoich wrogów i wygrał ze wszystkimi przeciwnościami losu. Tryumf – jak to w tym serialu – bardzo gorzki, bo osiągnięty za ogromną cenę. Wszystkie dobre rzeczy, które chciał zrobić Kane dla biednych mieszkańców Chicago, zostały zaprzepaszczone. "Clinch" ładnie oddaje wszystko to, co tak bardzo fascynuje w tym serialu.
"Hell on Wheels" (2×10 – "Blood Moon Rising")
Agnieszka Jędrzejczyk: Dramatyczny finał 2. sezonu zapewnił widzom "Hell on Wheels" ciężkie i brutalne podsumowanie starań Cullena Bohannona o znalezenie swojego miejsca na ziemi. Zagubionemu mścicielowi nie było pisane zaznać ani spokoju u boku ukochanej, ani zemścić się na człowieku, który zniszczył mu z takim trudem odnaleziony spokój. Krew i zniszczenie dosięgło wszystkiego, zostawiając nas z widokiem spalonego obozu i wiszącym bez odpowiedzi pytaniem, co dalej. Finałem 2. sezonu serial – tak jak i bohater – zatoczył pełne koło, a tak świetnie podsumowanych finałów się nie zapomina.
"Tron: Uprising" (1×09-10 "Scars part 1&2")
Bartosz Wieremiej: Niezwykła, dwuodcinkowa historia splatająca "Uprising", z ważnymi wydarzeniami z "Tron: Evolution" i "Tron: Legacy". Pełna ciekawych konfliktów między poszczególnymi bohaterami opowieść o zemście i bliznach pozostających na całe życie.
W "Scars" Beck przekonuje się, jak niewiele wie o przeszłości swojego mistrza, a Tron momentami przypomina, znaną z "Legacy", zniewoloną wersję samego siebie – jest brutalny i bezwzględny. Na dodatek wyjątkowość tych odcinków podkreślono nie tylko pokazaniem Tron City w ostatnich chwilach świetności, ale i obecnością na ekranie samego Kevina Flynna.