10 najlepszych seriali roku wg Nikodema Pankowiaka
Nikodem Pankowiak
29 grudnia 2012, 16:00
Prezentujemy ostatnią już w tym roku dziesiątką najlepszych seriali. Tym razem zwycięzca rankingu jest nieco inny od dotyczasowych.
Prezentujemy ostatnią już w tym roku dziesiątką najlepszych seriali. Tym razem zwycięzca rankingu jest nieco inny od dotyczasowych.
10. "House of Lies". Serial z Donem Cheadle'em w roli głównej zbierał różne recenzje, jednak ja zakochałem się w nim niemal od razu. No dobra, najbardziej zakochałem się w pięknej i ostrej jak brzytwa Kristen Bell, jednak na szczęście nie jest ona jedynym atutem tej produkcji. Zepsuty, bezduszny i cyniczny świat biznesu przedstawiony w tym serialu wciąga bez reszty i choć jak na dłoni podaje się nam wszystkie jego grzechy i wypaczenia, chcielibyśmy znaleźć się na miejscu bohaterów i zatopić się w nim choć na moment.
9. "Sons of Anarchy". Synowie powrócili z kolejnym już bardzo dobrym sezonem. Intrygi, przejmująca śmierć, romanse, spiski, pościgi, strzelaniny, bójki – w tym roku mieliśmy to wszystko i jeszcze więcej. Na szczególne wyróżnienie zasługuje Jimmy Smits brawurowo wcielający się w rolę alfonsa Nero. Klub jest słaby jak nigdy dotąd, ciągłe konflikty wewnętrzne sprawiły, że Jaxowi i spółce może być tylko coraz trudniej, zwłaszcza po tym, co stało się z Clayem. Swoją drogą, nigdy nie myślałem, że zrobi mi się żal gościa, którego wcześniej miałem ochotę udusić gołymi rękoma. "Sons of Anarchy" to w tym roku pozycja obowiązkowa, zwłaszcza dla tych, którzy oczekują od serialu porządnej fabuły wymieszanej ze sporą dawką akcji. Są tacy, którzy tego nie lubią?
8. "Modern Family". Dla mnie największe rozczarowanie w tym rankingu. Oczywiście, to wciąż świetny serial komediowy i rodzinę Dunpych/Prichettów/Tuckerów nadal darzę ogromną miłością. Problem polega na tym, że kiedyś odcinki były dobre, bardzo dobre lub genialne, teraz odcinki bardzo dobre lub genialne coraz częściej przeplatają się z tymi średnimi. Najlepiej widać to w dość nierównym 4. sezonie. Wciąż oglądam ten serial z przyjemnością, ale nic nie wskazuje na to, bym w przyszłym roku miał mu kibicować podczas rozdania nagród Emmy. Wierzę w to, że to tylko przejściowy kryzys, przecież w tej najzabawniejszej telewizyjnej rodzinie wciąż tkwi ogromny potencjał.
7. "Damages". Finałowy sezon prawniczego dramatu stacji DirecTV (niegdyś FX) wspiął się na wyżyny. Ostatnie 10 odcinków to pokaz prawdziwego kunsztu całej ekipy: reżyserów, scenarzystów i, przede wszystkim, aktorów. Jeden z czytelników Serialowej stwierdził, że Glenn Close w ostatniej scenie serialu to Mount Everest aktorstwa. Podpisuję się pod tym stwierdzeniem wszystkimi kończynami, ale zwracam także uwagę na Rose Byrne, której bohaterka w przeciągu pięć lat świetnie przeszła metamorfozę z zahukanej początkującej prawniczki do księżniczki sądowych sal. Piąty sezon przyniósł świetną, kolejny raz będącą bardzo na czasie, intrygę, dlatego z jednej strony szkoda, że to już koniec. Z drugiej, chyba każdy serial chciałby schodzić z anteny tak jak "Damages" – w glorii i chwale.
6. "Episodes". Och, jak ja uwielbiam tych nieprzystosowanych Angoli rzuconych w sam środek Hollywood! Ich poczucie humoru, ich akcent, wszystko, czym wyróżniają się na plus na tle tępawych i zapatrzonych w siebie Amerykanów… Gdy dodać do nich Matta LeBlanca, brawurowo wcielającego się w samego siebie, mamy hit murowany. Świetne dialogi i żarty sytuacyjne sprawiają, że to jedna z najlepszych komedii tego roku. Szkoda tylko, że na 2. sezon składało się zaledwie dziewięć odcinków (nawet jeśli to więcej niż rok wcześniej). Z drugiej strony można powiedzieć, że w tym roku dostaliśmy po prostu zwiększoną dawkę chwytów dobrze znanych nam z 1. serii, więc taka ilość była optymalna. No i tu pies jest pogrzebany… Tym razem przymknąłem oko na zwykłą powtórkę z rozrywki, ba!, bawiłem się przy niej wyśmienicie, ale przyszłym roku mogę już nie akceptować z taką łatwością wszystkich utartych schematów.
5. "The Walking Dead". Mimo moich narzekań na otwarcie 3. sezonu, nad jego dalszą częścią mógłbym tylko się rozpływać. Problem w tym, że 2012 rok to dla "The Walking Dead" także druga połowa niezbyt udanej, mówiąc dyplomatycznie, 2 serii. Dlatego "zaledwie" 5. miejsce. Skupmy się jednak na pozytywach, a tych jesienią było od groma. Od pozbycia się irytujących lub zupełnie zbędnych postaci po dodanie nowych, dużo bardziej wyrazistych. Do tego odcinki trzymające w napięciu niemal zawsze od początku do końca. No i miejsce akcji… Chyba nikt nie ma wątpliwości, że opanowane przez zombiaki więzienie jest dużo lepsze od znajdującej się pośrodku niczego farmy. Nic nie wskazuje na to, by w lutym miało być gorzej, wręcz przeciwnie, wierzę, że będzie jeszcze lepiej.
4. "Parks and Recreation". Właściwie wszystko o tym serialu w swoim podsumowaniu napisała już Marta. Coraz poważniejszy romans z polityką wyszedł mu na dobre, jeszcze lepiej wyszedł romans Leslie i pewnego pana. Nadal jest bardzo zabawnie i właściwie ciężko się do czegokolwiek przyczepić. Dopóki Ron Swanson jest jednym z bohaterów, możemy być pewni, że w każdym odcinku zdarzy nam się zaśmiać kilka razy. Obsada właściwie nie ma słabych punktów, wszystko i wszyscy są na swoim miejscu, dzięki czemu "Parki" to obecnie jedna z najlepiej ocenianych komedii w amerykańskiej telewizji. Słusznie.
3. "The Killing". W 2. sezonie atmosfera staje się tak gęsta, że można ją kroić nożem, jest coraz bardziej posępnie i coraz bardziej ponuro. Prowadzący śledztwo główni bohaterowie stąpają po naprawdę kruchym lodzie. W tym roku było jeszcze lepiej, niestety wszyscy amerykańscy zaczęli wieszać psy na serialu, ponieważ liczyli na ujawnienie tożsamości mordercy po jednej serii. Ich zbiorowe oburzenie w konsekwencji spowodowało spadek liczby widzów, przez co los serialu nadal pozostaje nieznany. Szkoda, ponieważ okazało się, że scenarzystom nie zabrakło pomysłów i fabuła nadal trzymała się kupy. Przez kolejnych 13 dni emocjonującego śledztwa coraz więcej dowiadujemy się także o Linden i Holderze. Jak w jednym z wywiadów powiedział Joel Kinnaman ta dwójka dopiero się rozkręca. Byłaby szkoda, gdyby teraz ich zatrzymano.
2. "Girls". 26-letnia Lena Dunham stworzyła serial, o którym dziś mówi się, że to głos pokolenia. Pokolenia młodych ludzi, którzy kończą studia tylko po to, by uświadomić sobie, że swoje marzenia i ambicje muszą odłożyć na bok i wziąć się za byle jaką pracę pozwalającą spłacać kredyt zaciągnięty, by w przyszłości realizować marzenia. Problem z pracą, pieniędzmi, facetami, wymagającymi rodzicami… Ciężki jest żywot młodych ludzi rzuconych na głęboką wodę. Właściwie to ciężko wrzucić ten serial do worka z komediami, przedstawiony nam obraz powinien raczej zasmucać, zamiast bawić. No ale kurcze, Lena i jej niewyparzony język, ciągłe rozterki, kłopoty… Naprawdę trudno na nią patrzeć, słuchać jej wywodów i nie zaśmiać się, przynajmniej w duchu. Co prawda żadna z jej koleżanek nie może się z nią równać, jednak wszystkie panie są wielkim plusem tego serialu. Rewelacja!
1. "Fringe". W moim wypadku nie mogło być inaczej. Trudno mi uwierzyć, że to już (prawie) koniec. Świetna końcówka średnio zapowiadającego się 4. sezonu, no i majstersztyk, jakim był sezon piąty. To niesamowite, jaką drogę przeszedł ten serial – od zwykłego procedurala do epickiej opowieści z niezwykle zagmatwaną fabułą. Finałowe starcie z Obserwatorami przynosi jeszcze więcej emocji niż kiedykolwiek wcześniej, na czele z Walterem, odkrywają przed nami swoje nieznane do tej pory oblicze. Historia bohaterów po 5 niesamowitych sezonach dobiega końca i raczej nie powinniśmy spodziewać się happy endu. byłoby to zbyt oklepane, takie rozwiązanie nie pasuje do serialu wymykającemu się wszelkim schematom. Jednego możemy być pewni – w styczniu emocji nie zabraknie.