"Szczęściarz Hank", czyli Bob Odenkirk w starciu z kryzysem wieku średniego – recenzja serialu
Mateusz Piesowicz
11 czerwca 2023, 10:44
"Szczęściarz Hank" (Fot. AMC)
"Szczęściarz Hank" potrzebuje kilku odcinków, żeby rozgryźć, czym naprawdę chce być. Gdy już to jednak robi, efekt okazuje się lepszy, niż można było początkowo zakładać.
"Szczęściarz Hank" potrzebuje kilku odcinków, żeby rozgryźć, czym naprawdę chce być. Gdy już to jednak robi, efekt okazuje się lepszy, niż można było początkowo zakładać.
Zobaczywszy po raz pierwszy Hanka Devereaux, Jr. (Bob Odenkirk, "Better Call Saul") w otwierającej scenie jego serialu, łatwo dojść do oczywistych wniosków. Lekka łysinka, broda, okulary, tweedowa marynarka, przewieszona przez ramię torba – bohater wygląda jak stereotypowy akademik i to raczej taki już wypalony, niż ciągle żyjący marzeniami o wielkiej karierze. I rzeczywiście, Hank idealnie się w ten stereotyp wpisuje, już w następnej scenie pozbawiając złudzeń swoich jeszcze pełnych ambicji studentów. Nic z tego, drodzy państwo, czeka was tylko przeciętność.
Szczęściarz Hank – o czym jest serial? Czy warto oglądać?
Takie słowa z ust głowy wydziału literatury to zdecydowanie nie jest coś, co chciałoby się usłyszeć, więc nic dziwnego, że sprawa wywołuje spore poruszenie na fikcyjnym uniwersytecie Railton w Pensylwanii. To jednak dopiero początek kłopotów bohatera, który na przestrzeni ośmiu odcinków serialu (całość jest już dostępna na HBO Max) będzie musiał stawić czoła szeregowi wyzwań zarówno pod względem zawodowym, jak i prywatnym. A będzie o to tym trudniej, że wbrew tytułowi, szczęście to nie jest cecha, którą Hank sobie samemu przypisuje.
"Szczęściarz Hank" ("Lucky Hank") to adaptacja powieści "Prawy człowiek" autorstwa Richarda Russo, w której śledzimy losy typowego everymana, gdy wszystko w jego życiu zmierza pod górkę. W pracy trzeba zmierzyć się z cięciami etatów wprowadzonymi przez dziekana (gościnnie Kyle MacLachlan, "Miasteczko Twin Peaks"). W domu spróbować wykrzesać z siebie chociaż odrobinę entuzjazmu w małżeństwie z niezmiennie nim epatującą Lily (Mireille Enos, "The Killing"). Do tego dochodzą problemy w relacjach z dorosłą córką, Julie (Olivia Scott Welch, "Panic"), i przywołująca trudne wspomnienia wiadomość o przejściu na emeryturę ojca, znanego krytyka literackiego, z którym Hank od lat nie miał kontaktu. Idealne warunki na kryzys wieku średniego.
Krótko mówiąc, choć na pozór nie ma wielkich powodów do narzekań, Hank jest daleki od zadowolenia z własnej codzienności, samemu wpisując się w rolę chodzącej skamieliny i zrzędzącego na wszystko mizantropa. O dziwo, da się go mimo tego podejścia lubić, nawet jeśli niekiedy wymaga to sporych pokładów cierpliwości. Ta zresztą przyda się również wobec serialu, który w pierwszych odcinkach szuka jeszcze własnej drogi, dopiero od mniej więcej połowy sezonu nabierając wyraźniejszego kształtu. Czy warto jednak na to czekać?
Szczęściarz Hank, czyli szara codzienność mizantropa
Na pewno sprawę ułatwia fakt, że Hank od początku otrzymuje tu odpowiednią przeciwwagę, nie przytłaczając całego serialu swoją pochmurną osobowością, którą twórcy (Paul Lieberstein, "The Office" i Aaron Zelman, "Damages") z różnych stron kontrują. W dużej mierze za sprawą Lily, której umiejętność rozwiązywania konfliktów i promienny uśmiech przydają się nie tylko w pracy wicedyrektorki lokalnego liceum, ale też współpracowników i przyjaciół Hanka (w tych rolach m.in. Suzanne Cryer, "Dolina Krzemowa" i Diedrich Bader, "Veep") – towarzystwa mocno ekscentrycznego, ale nie popadającego w karykaturę.
Co jednak istotne, główny bohater nie wypada na tym tle blado ani nie ginie w tłumie. Jego szarość i przeciętność są tu wręcz wyróżnikiem, do którego sam przyznaje się bez wahania, swoje dwadzieścia procent poziomu osiągniętego szczęścia traktując jako normalność, której cała reszta się wypiera. To on, Hank, jako jedyny potrafi spojrzeć rzeczywistości prosto w oczy, dostrzega swoją pospolitość i nie boi się głośno o tym mówić.
Efekt tego zderzenia odmiennych sposobów postrzegania otaczającego świata często bywa w serialu zabawny, ale też nieraz skłania do refleksji. Na temat kariery, pozostawionego po sobie dziedzictwa, związków, samospełnienia i wielu innych, mniej czy bardziej przyziemnych spraw, które dla Hanka są najczęściej powodem do rozczarowania, ale wzięte w szerszą perspektywę, przedstawiają zupełnie inny obraz. My jesteśmy w stanie go dostrzec, oglądając serialową rzeczywistość z innych punktów widzenia (najczęściej Lily, ale nie tylko) – pytanie, czy Hank również?
Odpowiedzi przychodzą oczywiście z konsekwencjami dla bohatera, którego zmagania prowadzą czasem w nieoczywiste rejony i do jeszcze mniej oczywistych starć (choćby z pewną gęsią). Kruszenie otaczającego go muru jest zadaniem trudnym, wyglądającym momentami na wręcz bezcelowe, ale im dalej w fabułę, tym przynoszącym coraz więcej satysfakcji. Szczególnie wtedy, gdy bezpieczna bańka, jaką Hank wokół siebie wytworzył, pęka pod naporem czynników zewnętrznych, co raz owocuje pamiętnymi momentami, a kiedy indziej całymi świetnymi odcinkami (pamiętajcie, że domowe przyjęcia nigdy nie idą tak, jak zaplanowano).
Szczęściarz Hank to serial, któremu warto dać szansę
Jest zatem "Szczęściarz Hank" po części przedstawieniem świata z perspektywy głównego bohatera, a po części konfrontacją z nim samym, która bywa dla niego bolesna i nie daje wcale pewności, że dojdzie do otrzeźwienia. Warto go jednak wyglądać, bo perypetie Hanka, choć na pierwszy rzut oka mało ekscytujące, z czasem nabierają coraz większego znaczenia, gdy i on wyrasta ponad swoje sarkastyczne komentarze, pozwalając dostrzec kryjącego się głęboko pod nimi człowieka.
Podróż do tego momentu na pewno nie spodoba się każdemu, zwłaszcza jeśli oczekujemy po niej atrakcji i postaci równie barwnych, jak oferował "Better Call Saul" (zresztą również produkcja AMC), przychodzący do głowy naturalnie z powodu jak zawsze znakomitego Boba Odenkirka. "Szczęściarz Hank" to jednak zupełnie inny typ historii, choć podobnie jak w tamtym przypadku oparty na ludziach i ich bardzo autentycznych emocjach. Ostatecznie to one napędzają tę fabułę, czyniąc z niej coś więcej niż jeszcze jedną opowieść o kryzysie egzystencjalnym.
Opierając się na wypróbowanych fundamentach, twórcy uzyskują więc oryginalną całość, opowiadając bardzo życiową, słodko-gorzką historię. Wykorzystując humor, ale i przełamując zabawną konwencję, żeby zanurzyć się głęboko w trapiące bohaterów traumy i wątpliwości, serial jest w stanie stworzyć im wiarygodne środowisko do rozwoju, którego obserwowanie to czysta przyjemność, nawet jeśli czasem widok nie należy do najbardziej komfortowych. Oby na jednym sezonie się nie skończyło, bo takich bohaterów jak Hank Devereaux (bez Jr.) w telewizji nigdy za dużo.