"Black Mirror: Loch Henry" kpi z naszej obsesji na punkcie true crime – recenzja 2. odcinka 6. sezonu
Marta Wawrzyn
16 czerwca 2023, 19:30
"Black Mirror" (Fot. Netflix)
Obejrzeliście właśnie obsypany nagrodami dokument na Netfliksie i wydaje wam się, że jesteście lepszym gatunkiem odbiorcy popkultury niż byle zjadacz tandety? "Black Mirror" już za chwilę wyprowadzi was z błędu w odcinku "Loch Henry" z 6 sezonu. Uwaga, dalej będą spoilery.
Obejrzeliście właśnie obsypany nagrodami dokument na Netfliksie i wydaje wam się, że jesteście lepszym gatunkiem odbiorcy popkultury niż byle zjadacz tandety? "Black Mirror" już za chwilę wyprowadzi was z błędu w odcinku "Loch Henry" z 6 sezonu. Uwaga, dalej będą spoilery.
Idylliczne miasteczko w Szkocji. Przyroda dosłownie zapiera dech w piersi, mieszkańcy wyglądają na spokojnych i przyjaznych, lokalny pub z dowcipnym właścicielem tylko czeka na klientów – czemu więc jest tu tak straszliwie pusto? To pytanie głośno zadaje nieznająca historii o lokalnym mordercy Pia (Myha'la Herrold, "Branża"), dziewczyna pochodzącego z tych okolic Davisa (Samuel Blenkin, "Wiedźmin: Rodowód krwi"), młodego dokumentalisty z ambicjami, by zajmować się ważnymi społecznie tematami. Para przyjeżdża, aby nakręcić film o facecie, który chroni cenne jajka przez złodziejami, ale temat szybko się zmienia i zarówno bohaterowie, jak i widzowie zaczynają rozplątywać sprawę morderstw sprzed lat. A żeby poznać odpowiedź na pytanie, co takiego tutaj się wydarzyło, musimy oczywiście odsiedzieć swoje. W końcu "Black Mirror: Loch Henry" to parodia true crime, gatunku, w którym nie wypada się spieszyć.
Black Mirror: Loch Henry – o czym jest odcinek 6. sezonu?
Wręcz przeciwnie, żeby było ambitnie i prestiżowo, należy zrobić to dokładnie tak, jak właśnie nam pokazali Charlie Brooke, twórca i scenarzysta "Black Mirror", oraz reżyserujący odcinek Sam Miller ("Mogę cię zniszczyć"). Przed dobre pół godziny "Loch Henry" wlecze się więc niemiłosiernie, podsuwając widzom na zmianę pocztówkowe widoki z tytułowego miasteczka oraz celowo łopatologiczne sugestie, że wydarzyło się tu coś rzeczywiście niepokojącego. Widzu, chcesz dowiedzieć się, kto torturował i zamordował parę, która spędzała tu kiedyś miesiąc miodowy? Jesteś ciekaw, co nim kierowało? Czy był sadystą, psychopatą czy tylko d*pkiem? Uzbrój się w cierpliwość. Ale odpowiedzi na pewno będą tego warte, a poza – przecież oglądasz jakościowy dokument w najpopularniejszym serwisie streamingowym. Toż to prestiż przez duże P.
Gdyby oceniać samą historię, pokazaną w "Black Mirror: Loch Henry", trzeba by powiedzieć, że nie jest to nic szczególnego. Charlie Brooker bardzo sprawnie skopiował schemat dobrze znany fanom true crime. Historia Pii i Davisa, pary dokumentalistów, którzy przyjeżdżają do jego rodzinnego miasteczka, zamieszkują w domu jego mamy (Monica Dolan, "Złodziej, jego żona i kajak") i zaczynają coraz bardziej wkręcać się w sprawę miejscowego mordercy, rozwija się zgodnie z regułami gatunku, bardzo powoli i jak po sznurku. Odcinek odhacza wszystkie przystanki, które trzeba zaliczyć po drodze, w dokładnie takiej kolejności, w jakiej mają one być zaliczone. Można więc powiedzieć, że jest to straszliwie nudna historia dla tych, którzy true crime nie znoszą, i jednocześnie coś bardzo znajomego dla widzów oglądających takich seriali dziesiątki.
Od widoków "jak z broszury" i podkręcającej napięcie muzyki, poprzez sam rozwój historii lokalnego zabójcy Iaina Adaira i tropiącego jego ślady duetu filmowców, aż po użycie "starych" nagrań i zdjęć czy próby odtworzenia z aktorami zdarzeń, do których nie ma materiałów – wszystko w "Loch Henry" jest po to, by sprawić wrażenie, że oglądamy kolejną mocną historię o prawdziwej zbrodni. Totalną schematyczność tej historii i tanie sztuczki, mające podkręcać napięcie, widać na kilometr, więc szybko, obok pytania o całą prawdę o Iainie Adairze, zaczyna kiełkować drugie pytanie: co tu właściwie kombinuje Charlie Brooker? I tak oto dochodzimy do tej ciekawszej warstwy.
Black Mirror: Loch Henry to kpina z formuły true crime
Gdyby "Black Mirror: Loch Henry" było wyłącznie mroczną historią o chłopaku, który odkrywa, że jego słodka, uczynna – może trochę wścibska i niezbyt dzisiejsza, no ale przecież taka miła i kochana – mama to morderczyni i sadystka, nie byłoby to nic szczególnego. Ale kiedy już orientujemy się, że tak naprawdę oglądamy satyrę na współczesne true crime i komentarz dotyczący naszych zwyczajów jako widzów, robi się całkiem ciekawie. Tak, "Loch Henry" to jeden z tych odcinków "Black Mirror" – jak "White Bear" albo "Shut up and Dance" – które uderzają widza twistem po głowie, wybierając najpotworniejsze, najobrzydliwsze i najbardziej tandetne możliwe rozwiązanie. Ale robi to w bardzo konkretnym, przewrotnym celu: aby nam walnąć między oczy całą prawdę o tych wszystkich ambitnych, nagradzanych serialach true crime, które tak chętnie oglądamy przez miliardy godzin na Streamberry Netfliksie. I raczej nie po to, by pogłębić wiedzę o systemie prawnym i stać się lepszą wersją siebie.
Pod tym względem powiedziałabym więc, że jest to zaskakująco odważny odcinek, prawdopodobnie odważniejszy niż "Joan jest okropna", bo bezpośrednio godzący w ważny dla Netfliksa content i cenną publikę, jaką są miliony fanów true crime. Którzy absolutnie nie myślą o sobie jako o zjadaczach najgorszej możliwej tandety, w końcu taki "Dahmer" to i uznany twórca, i wnikliwy wgląd w umysł mordercy, i nagroda Emmy dla odtwórcy głównej roli. No przecież to telewizja jakościowa, prawda? "Trójkąt jak z horroru", "Upiekło im się", "Zabójcza para" – rzuca najgorszymi tabloidowymi nagłówkami Charlie Brooker, śmiejąc się w twarz "wytrawnym widzom" true crime.
Black Mirror: Loch Henry sprawdza się głównie jako satyra
Patrząc na odcinek tylko i wyłącznie jako na satyrę społeczną i rodzaj metazabawy – w końcu "Loch Henry" staje się prawdziwym dokumentem Netfliksa Streamberry, którego nie będą chcieli oglądać bohaterowie odcinka "Joan jest okropna", odrzucając go jako rodzaj contentu, którym już się znudzili ("coś o morderstwach w Szkocji") – nie wypada mu wystawić innej oceny niż dobra. Może i prawdy, które wykłada nam tu Brooker – o mediach, o przyzwyczajeniach widzów, o tym, jak platformy streamingowe wychodzą im naprzeciw – nie są aż tak odkrywcze, ale jednak ich nagromadzenie i fakt, że czyni to na jednej z wyżej wymienionych platform, robi swoje. Od argumentów Pii, czemu lepiej robić dokument o morderstwach i gwałtach niż o panu pilnującym jajek chronionych ptaków, poprzez spotkania z producentką, aż po nagrody BAFTA (ach, to urocze nawiązanie do "San Junipero"!) i szampana z gratulacjami dla Davisa od Streamberry, wszystko tutaj jest brutalnie prawdziwe. Nawet koszmarny zwiastun fałszywego dokumentu zrobiony jest w stu procentach zgodnie z regułami tej gry.
To jest właśnie ten "prestiż", na który dajemy się wciąż nabierać – mówi nam Brooker, dorzucając na koniec biednego Davisa wpatrującego się z bólem w oczach w swoją statuetkę BAFTA. Skojarzenie z maską noszoną przez drogą mamusię – a obecnie też wszystkich klientów pubu przeuroczego kolegi Stuarta (Daniel Portman, "Gra o tron") – jest błyskawiczne i działa bezbłędnie, pokazując, jak świetnym scenarzystą i zarazem trollem jest Charlie Brooker. Ten odcinek to przepyszna, trafiająca w punkt kpina z naszej obsesji na punkcie "prawdziwych zbrodni", która trwa już lata i końca nie widać.
Dobrze natomiast byłoby, gdyby "Black Mirror: Loch Henry" działało też choć trochę jako swoja własna historia, czyli było w stanie zaangażować nas w losy swoich bohaterów i sprawić, że poczujemy jakieś emocje, kiedy lądują w środku istnego horroru, a Davisowi – o którym wiemy w zasadzie tyle, że jest miłym, idealistycznym chłopcem i chce chronić przyrodę – dosłownie cały świat zawala się na głowę. Tak się jednak w żadnym momencie nie dzieje: ani śmierć Pii specjalnie mnie nie poruszyła, po części ze względu na jej kuriozalność, a po części dlatego, że nie zainteresowała mnie jako postać; ani też nie obeszło mnie samobójstwo mamy Davisa. Płakać razem z Davisem też nie płakałam, mimo że Samuel Blenkin wykonuje w tym odcinku kawał dobrej roboty i liczę, że branża filmowa da mu jeszcze okazję pokazać, co potrafi.
Koniec końców powiedziałabym więc, że "Black Mirror: Loch Henry", choć ma sporo do powiedzenia, raczej nie wyląduje na liście najlepszych odcinków "Black Mirror" – ani w całym serialu, ani nawet w 6. serii. Ale trafił ze swoją diagnozą we właściwy moment.