"Black Mirror: Demon 79" to mordercza zabawa w klimacie grindhouse – recenzja 5. odcinka 6. sezonu
Mateusz Piesowicz
17 czerwca 2023, 16:28
"Black Mirror" (Fot. Netflix)
Mieliśmy już komedię, true crime czy rodzinny dramat – teraz w 6. sezonie "Black Mirror" pora na pełnokrwisty horror. "Demon 79" wymyka się jednak prostym schematom. Uwaga na spoilery.
Mieliśmy już komedię, true crime czy rodzinny dramat – teraz w 6. sezonie "Black Mirror" pora na pełnokrwisty horror. "Demon 79" wymyka się jednak prostym schematom. Uwaga na spoilery.
Lubicie kino klasy B? W takim razie w ostatnim odcinku 6. sezonu "Black Mirror" czekała na was miła niespodzianka – historia czerpiąca garściami z tandetnych produkcji kojarzących się z czasami największej popularności amerykańskiego kina samochodowego. W tym przypadku nie dostaliśmy jednak tylko zwyczajnej kopii. Charlie Brooker i spółka zafundowali nam o wiele lepszą zabawę, dodając do opowieści z dreszczykiem brytyjski charakter, oraz doprawiając całość dużą ilością absurdu. Efekt? Absolutnie cudowny.
Black Mirror: Demon 79 – o czym jest odcinek 6. sezonu?
Jak zostajemy już na wstępie poinformowani, "Black Mirror: Demon 79" nie jest zwyczajnym dla tej serii odcinkiem. To nie historia osadzona w tej samej, alternatywnej rzeczywistości co reszta, a raczej swego rodzaju film w ramach serialu. Złowieszcza muzyka i krwistoczerwona czcionka, w jakiej pojawiają się napisy początkowe wraz z tytułem, mówią wszystko. "Red Mirror" zaprasza do krainy horroru. Zabawa gwarantowana.
Napisana przez Charliego Brookera i Bishę K. Ali (scenarzystka m.in. "Ms. Marvel" i "Lokiego") historia zabiera nas do angielskiego miasteczka, gdzie w 1979 roku miały miejsce straszne wydarzenia. W samym ich centrum znalazła się Nida (Anjana Vasan, "Obsesja Eve"), niepozorna sprzedawczyni butów, która za sprawą swojego hinduskiego pochodzenia wyróżnia się w mało zróżnicowanym społeczeństwie bardziej, niż by sobie tego życzyła. Zwłaszcza że wokół narastają antyimigranckie nastroje. Nida jakoś to jednak znosi, starając się po prostu przetrwać każdy kolejny dzień, żeby wieczorem móc odpocząć przy rybie z frytkami i telewizji. Do czasu.
Wszystko ulega zmianie, gdy nasza bohaterka trafia na tajemniczy talizman, którego przypadkowe naznaczenie krwią okazuje się mieć poważne konsekwencje. Nidę odwiedza demon – Gaap (Paapa Essiedu, "Mogę cię zniszczyć") – który oznajmia jej, że musi w ciągu trzech dni zabić trójkę dowolnie wybranych ludzi. W przeciwnym razie świat czeka apokalipsa. Przerażające? No właśnie nie do końca i to nie tylko dlatego, że wykonując swoje zadanie Nida będzie mniej mordercza niż drabina.
Black Mirror: Demon 79 miesza horror z absurdem
Po ujawnieniu się Gaapa historia skręca bowiem z obranej wcześniej poważnej ścieżki, przybierając mocno karykaturalne oblicze. Dość powiedzieć, że po początkowym ukazaniu się w swojej prawdziwej postaci, demon przybiera ludzką formę, inspirację odnajdując w fantazjach Nidy. A musicie przyznać, że jednym jest przyjmowanie morderczych zleceń od rogatego potwora, a czymś zupełnie innym od wystrojonego w cekiny i białe futro faceta wyglądającego jak Bobby Farrell z Boney M.
"Demon 79" nie porzuca jednak całkowicie swojego charakteru, co to to nie. Misja Nidy pozostaje więc w mocy, zmuszając przerażoną i tracącą zmysły kobietę do działania. Bo wbrew pozorom, nasza bohaterka ma w sobie coś, co sprawiło, że klątwa spadła właśnie na nią. Przypomnijcie sobie tylko brutalne fantazje na temat współpracowników i klientów, jakie przydarzały jej się wcześniej. Może ta cicha dziewczyna skrywa mroczne wnętrze, a może nawet w jakimś stopniu satysfakcjonuje ją otwierająca się niespodziewanie okazja do popełnienia zbrodni?
Tak daleko "Demon 79" się wprawdzie nie posuwa, ale instynktowne zachowania Nidy mogą dowodzić tego, że coś jest na rzeczy. Inna sprawa, że przeczą temu dręczące bohaterkę myśli, w których nie pomagają słowa pocieszenia serwowane przez Gaapa, zapewniającego ją, że to wszystko wbrew pozorom dobrze o niej świadczy (jesteś morderczynią, ale nie zwariowaną!). Otrzymujemy zatem swoiste studium charakteru z przymrużeniem oka, tym lepsze, że para wykonawców szybko łapie ze sobą chemię, a oglądanie ich, jak razem wybierają potencjalne ofiary to czysta przyjemność.
Taką jest też zresztą cały odcinek, który pomimo swojej długości upływa błyskawicznie, gdy obserwujemy, jak chcąc nie chcąc, Nida stara się wypełnić swoje makabryczne zadanie, choć na jej drodze pojawiają się kolejne przeszkody. Sympatia widza jest zdecydowanie po stronie bohaterki, który z jednej strony jej współczując, z drugiej sam z upływem czasu coraz mocniej nakręca się na kolejne zabójstwa. Tak jak w grindhousie, twórcy sięgają po najbardziej wstydliwe, ale też pierwotne pragnienia łaknącego krwi odbiorcy i z premedytacją je zaspokajają.
Black Mirror: Demon 79 – z zabawy w powagę
Jak już jednak wspominałem, "Demon 79" unika wpadania w proste schematy, mając do zaoferowania więcej niż tylko żądzę krwi. Są więc moralne dylematy, są niejednoznaczne postaci, jest też wnoszony do historii przez wspaniałego Paapę Essiedu urok. A dodać do tej wyliczanki trzeba również możliwość, że cała opowieść może być kolejną wielopiętrową Brookerową kpiną. W dodatku bardziej znaczącą, niż można by na początku podejrzewać.
Do takiego myślenia skłania ostatni akt odcinka, w którym Nida upatruje sobie jako finałową ofiarę aspirującego polityka Michaela Smarta (David Shields, "The Crown"). A raczej, jak wyjaśnia jej Gaap, prawdziwego diabła w ludzkiej skórze, który nie chwaląc się swoimi poglądami, zdobywa polityczny kapitał, pewnego dnia mający mu umożliwić zamianę Wielkiej Brytanii w faszystowską krainę.
Zdobycie tej wiedzy jest niczym przełącznik uaktywniający w naszej bohaterce to, czego wcześniej nie chciała wypuścić na zewnątrz. W jednej chwili znikają wszelkie dręczące ją wątpliwości, a strach zastępują chłodna pewność siebie i rosnąca wściekłość (Anjana Vasan nie tylko świetnie wygląda w nieprzypadkowo czerwonej skórzanej kurtce, ale i kapitalnie ukazuje tę nagłą przemianę). Tak jakby Smart ucieleśniał wszystko, co parszywe w jej życiu – każdą złośliwą uwagę, każde pogardliwe spojrzenie i każdą chwilę niepewności, czy kolejne wyjście na ulicę nie skończy się dla niej fatalnie. Po prostu cały ten syf, który wylewa się na ludzi za sprawą ksenofobicznych i rasistowskich d*pków.
Zakończyć to kilkoma uderzeniami młotka, a do tego przy okazji zapobiec końcowi świata – czy to nie brzmi kusząco? Z całą pewnością tak, więc trudno dziwić się Nidzie, że doprowadzona na skraj, łatwo tej pokusie ulega. W ten właśnie sposób odcinek, w którym zło miało wręcz kreskówkowy charakter, staje się niespodziewanie historią o walce z całkiem realnym zagrożeniem o zwyczajnym, ludzkim obliczu. I jak tu rozstrzygnąć, kto właściwie jest tytułowym demonem?
Trzeba przyznać, że jest to ruch nie do końca w stylu "Black Mirror", które bardziej kojarzy się z odwrotny działaniem. Zwykle kpina miała przewrotny charakter, albo stawiając całe odcinki na głowie, albo pogrążając je w mroku. W tym przypadku twórcy przeszli drogę od stylizowanego na horror żartu, przez powagę, aż po na swój sposób optymistyczne zakończenie.
Jak to rozumieć? Jak chcecie. W stu procentach dosłownie lub doszukując się w fabule logiki (w takim wypadku Gaap byłby tylko wytworem wyobraźni Nidy usprawiedliwiającym jej morderczy szał). W gruncie rzeczy nie ma to żadnego znaczenia. Ważne, że na koniec jest poczucie satysfakcji i dobrze spędzonego czasu. Nie wiem jak wy, ale ja liczę, że szyld "Red Mirror" zostanie z nami na dłużej.