"Ripper Street" (1×01): Wiktoriański procedural
Agnieszka Jędrzejczyk
3 stycznia 2013, 21:23
Zasiadając do obejrzenia pilotowego odcinka nowego serialu BBC nie miałam żadnych oczekiwań. Po obejrzeniu mogę zaś stwierdzić jedno: nie była to dla mnie zmarnowana godzina, ale też nie czuję specjalnej ochoty spędzać w ten sposób kolejnych.
Zasiadając do obejrzenia pilotowego odcinka nowego serialu BBC nie miałam żadnych oczekiwań. Po obejrzeniu mogę zaś stwierdzić jedno: nie była to dla mnie zmarnowana godzina, ale też nie czuję specjalnej ochoty spędzać w ten sposób kolejnych.
Do "Ripper Street" przysiadłam w zasadzie wyłącznie z ciekawości, bo całkiem lubię klimat "Jeźdźca bez głowy" czy "Z piekła rodem" – dwóch najciekawszych przykładów kryminalnych thrillerów z akcją osadzoną w XIX w. – a owego klimatu serial zapowiadał niemało. Muszę przyznać, że pod tym względem wywiązał się ze swojego zadania przyzwoicie, choć szybko można się przekonać, że "Ripper Street" znacznie bardziej chce się upodobnić do ostatnich hitów z Sherlockiem Holmesem w wydaniu Guya Ritchiego. Nie tylko podobnie się zaczyna – bijatyką na pięści, nie tylko podobnie brzmi jego muzyka, ale i podobnie wygląda w sumie cały zestaw bohaterów. Problem w tym, że w przeciwieństwie do "Sherlocka Holmesa", "Ripper Street" bierze siebie całkowicie na poważnie.
Główną postacią jest inspektor Edmund Reid (Matthew Macfadyen), któremu trafia się śledztwo w sprawie zamordowanej w Whitechapel kobiety. Sprawa jest o tyle poważna, że ledwie pół roku wcześniej przycichł szum związany z krwawą działalnością Kuby Rozpruwacza i policja staje na głowie, by zapobiec rozprzestrzenieniu się kolejnej paniki. Bohater za wszelką cenę stara się więc udowodnić, że nowa zbrodnia nie jest dziełem niesławnego mordercy, a śledztwo zaprowadza go w bardzo śmiałe, jak na tamte czasy, terytorium wczesnej pornografii. W zadaniu pomaga mu twardy sierżant Drake (w tej roli Jerome Flynn, znany jako Bronn z "Gry o tron") oraz amerykański chirurg, kapitan Homer Jackson (Adam Rothenberg). Dwóch z nich skrywa mroczną tajemnicę z przeszłości, dwóch z nich razem tworzy postać na kształt Downeyowskiego Sherlocka, a trzeci jest ręką do bicia i doskonale o tym wie.
W tle przewijają się jeszcze trzy panie – smutna żona inspektora, która nie wydaje się w swoim małżeństwie szczęśliwa, żywiołowa prostytutka Rose oraz jej zwierzchniczka, wyzwolona Long Susan. Dwie ostatnie będą się chyba kłócić o pana kapitana, bo jedna z nich podoba mu się teraz, a druga podobała mu się kiedyś. Ciężko tak naprawdę stwierdzić, bo niestety, o ile w "Ripper Street" świetnie udaje się klimat – brudne alejki, ciemne zaułki, masywne urządzenia, czarno-białe fotografie, ucieczki taksów… dorożkami – o tyle kwestie relacji pomiędzy postaciami i ich historii osobistych wypadają w pilocie strasznie blado.
Nic w tym dziwnego, skoro przez 90% czasu skupia się na śledztwie, o życie osobiste i charakter bohaterów ledwie zahaczając. Z pewną dokładnością można się z pilota dowiedzieć, że inspektor Reid to człowiek głęboko wierzący w sprawiedliwość, ale choć światły i oczytany, nie wahający się użyć przemocy. Kapitan lubi z kolei proste rozrywki, ale poza własnym nosem niewiele go obchodzi. Natomiast sierżant to człowiek sympatyczny i prostolinijny – jak również będący jednym źródłem humoru – ale jak na razie bez specjalnego charakteru. Dla każdego z nich scenariusz przewidział kilka "personalnych" momentów, ale w kontekście godziny to dla mnie zdecydowanie za mało. Nie tyle nie było kiedy naprawdę się do któregoś przywiązać, ale nie było też czym, bo w ich życiu nie działo się w tym pilocie nic ciekawego.
Najlepiej udało się "Ripper Street" przelać na ekran napięcie. Zaczyna się od nieszczęsnego odkrycia, które wywołuje chaos zręcznie podkreślany przez zdjęcia i muzykę, a gdy przechodzi do śledztwa, już się od niego praktycznie nie oddala. Wątki bardzo płynnie przeskakują od jednego do drugiego, przez co ta jedna godzina, mimo kilku krótkich spowolnień po drodze, mija naprawdę szybko. Dodatkową ciekawość wzbudza na pewno sam przebieg śledztwa, w którym bohaterom nie pomagają żadne komórki, komputery i laboratoria, a także mentalność ówczesnego społeczeństwa. W końcu o pewnych rzeczach nie wypada mówić, pewnych rzeczy pokazywać, a o pewne w ogóle pytać. Jeśli więc szukacie procedurala w nietypowym środowisku, "Ripper Street" może być tytułem dla Was.
Bo tym serial właśnie jest – kryminalnym proceduralem, jakich wiele, tyle że dziejący się w brudnym wiktoriańskim Londynie. W pilocie jest to jego jedyna wyróżniająca go z tłumu cecha, a bez niej niestety nie miałby się czym specjalnie bronić. Nieszczególnie ciekawe postacie, posępny, zbyt poważny klimat i przesadne skupienie się na "sprawie tygodnia" przejdą u mnie w jednym odcinku, ale niekoniecznie zachęcą do pozostałych. Ale zobaczcie sami – może po prostu ja się do grupy docelowej nie zaliczam.