"Nolly" pokazuje prawdziwą twarz legendy telewizji – recenzja miniserialu z Heleną Bonham Carter
Mateusz Piesowicz
9 lipca 2023, 10:42
"Nolly" (Fot. ITVX)
Kojarzycie Noele Gordon? Nie musicie, wystarczy wiedza, że swego czasu tę gwiazdę opery mydlanej "Crossroads" znała cała Wielka Brytania. "Nolly" opowiada jej głośną historię w pigułce.
Kojarzycie Noele Gordon? Nie musicie, wystarczy wiedza, że swego czasu tę gwiazdę opery mydlanej "Crossroads" znała cała Wielka Brytania. "Nolly" opowiada jej głośną historię w pigułce.
Gwiazda opery mydlanej. To nie brzmi dumnie, ale tylko poczekajcie. Gwarantuję, że po obejrzeniu "Nolly" zmienicie zdanie, nie tylko żałując, że nie mieliście okazji podziwiać prawdziwej Noele Gordon, ale też nabierając szacunku do kobiety kryjącej się za wizerunkiem gwiazdy. Tak, nawet jeśli podobnie jak autor tego tekstu uważacie reprezentowany przez nią typ telewizyjnej rozrywki za coś absolutnie poniżej waszej godności.
Nolly to historia telewizyjnej gwiazdy Noele Gordon
To wbrew pozorom nie ma żadnego znaczenia dla historii, którą w zwięzłej, 3-odcinkowej formie przedstawił nam znany brytyjski producent i scenarzysta telewizyjny Russel T Davies (już po sukcesie "Bo to grzech", ale jeszcze przed kolejnym wcieleniem "Doktora Who"). "Nolly" to opowieść o Noele Gordon (Helena Bonham Carter, "The Crown") – starszemu pokoleniu Brytyjczyków znanej jako Meg Mortimer, czyli główna bohaterka emitowanej od 1964 roku opery mydlanej "Crossroads". W serialu poznajemy ją jednak już znacznie później, bo w 1981 roku, gdy wciąż będąc u szczytu popularności, musiała zmierzyć się z szokiem, jakim nie tylko dla niej, ale i dla całego narodu było jej nagłe zwolnienie.
Co się stało? Kto za to odpowiada? I co najważniejsze – dlaczego? Te pytania będą wracać jak bumerang podczas seansu, przy którym będziecie mieli okazję poznać bliżej tytułową bohaterkę i zobaczyć jej zwyczaje na planie, ale także ujrzeć bardziej osobiste, choć pozornie wcale nie tak odległe od zawodowego oblicze. No właśnie, pozornie, bo jak się sami przekonacie, publiczny i prywatny obraz Nolly (jak zwracali się do Gordon znajomi i fani) nie są bynajmniej swoimi lustrzanymi odbiciami. Serial pokaże to z całą dobitnością, przedstawiając nam zarówno królową małego ekranu, jak też rysując znacznie skromniejszy i cieplejszy portret kobiety kryjącej się za medialnymi nagłówkami.
Nolly, czyli wielka gwiazda przemijającej epoki
Doświadczenie to, choć nie aż tak emocjonalne, jak u Daviesa nieraz bywało, różni się od standardowej ekranowej biografii. Przede wszystkim tym, że twórcy szczególnie nie interesuje przedstawianie kolejnych faktów z życia swojej bohaterki. Te pojawiają się mimochodem (jak choćby wspomnienie o byciu pierwszą w historii kobietą w kolorowej telewizji), nie są jednak kluczowe dla przedstawionej tu historii. Dla niej większe znaczenie mają na pierwszy rzut oka nieznaczące sytuacje, relacje Nolly z przyjaciółmi i współpracownikami, czy uchwycone przez reżysera Petera Hoara (który ma w swojej filmografii m.in. ten odcinek "The Last of Us") zachowania i grymasy na twarzy bohaterki.
Z tych drobnych elementów powstaje złożona postać kobiety, która z jednej strony jest już reliktem przeszłości, coraz mniej przystającym do zmieniającej się, nie tylko telewizyjnej rzeczywistości, ale z drugiej wciąż pozostaje jej ostentacyjnym centrum. Wystarczy popatrzeć, jak traktuje ją obsada "Crossroads" i jak ona traktuje ich, czasem matkując jak własnym dzieciom, a czasem surowo pouczając i nie oszczędzając przy tym nikogo, nawet producenta Jacka Bartona (Con O'Neill, "Nasza bandera znaczy śmierć").
Jednocześnie jest jednak ten wizerunek "matki" skutecznie przełamywany, najczęściej za sprawą przyjacielskiej relacji z kolegą z planu, Tonym Adamsem (Augustus Prew, "The Morning Show"). Wspólne sceny tych dwojga to absolutne złoto, zwłaszcza że widać w nich inną twarz Nolly – kobiety nadal pełnej życia i cieszącej się nim mimo wszystkich przeciwności losu. I mimo tego, że świat show-biznesu oraz rządzący nim mężczyźni próbowali ją wypchnąć na margines.
Nolly to popis w wykonaniu Heleny Bonham Carter
Oczywiście nie jest tak, że Nolly pozostaje w stu procentach odporna na wszystko, co dzieje się wokół niej. O nie, serial potrafi uderzyć w gorzkie nuty, pokazując swoją bohaterkę tak w pełni chwały, jak w chwilach słabości. Właśnie to czyni ją jednak tak ludzką, a jej historię poruszającą, pomimo wpisanej w nią pewnej dozy patosu. I choćby na pierwszy rzut oka wydawała się ona od nas totalnie odległa.
W mistrzowskim ujęciu Heleny Bonham Carter Nolly potrafi być prawdziwą diwą, od której nie można oderwać wzroku i chce się tylko wznosić kolejne zachwyty. Ale potrafi też być bardzo wrażliwą, okrutnie skrzywdzoną osobą, której poczucie własnej wartości w jednej chwili znalazło się na dnie, a jego odbudowanie wydaje się misją z rodzaju niemożliwych do wykonania. Bo gdzie takiej delikatnej istocie do starcia z telewizyjnymi rekinami, którzy uzbrojeni w seksizm i ageizm połykają takie jak ona w całości.
Patrząc z tej perspektywy, jest więc "Nolly" historią smutną, może wręcz pozbawioną nadziei na szczęśliwe zakończenie, jak główna bohaterka zdradzona ostatecznie przez środowisko, które pokochała, którego częścią była przez większość swojego życia i które traktowała jak rodzinę. Twórcy odmawiają jednak takiego postawienia sprawy, oddając bohaterce zabraną jej godność, nadając prestiżu godnego najjaśniej lśniącej gwieździe ekranu i ponownie przywołując jej postać do masowej wyobraźni. Widząc to, trudno się nie uśmiechnąć. Nawet jeśli o "Crossroads" i Noele Gordon usłyszeliście po raz pierwszy przed chwilą.