"Co robimy w ukryciu" nie spoczywa na laurach w 5. sezonie – recenzja pierwszych odcinków
Mateusz Piesowicz
18 lipca 2023, 17:03
"Co robimy w ukryciu" (Fot. FX)
Gdy wydaje się, że to już musi być moment, w którym ze znanej formuły nie da się wycisnąć ani kropli niczego nowego, wampiry z "Co robimy w ukryciu" wciąż to robią. Nadal ze świetnym skutkiem.
Gdy wydaje się, że to już musi być moment, w którym ze znanej formuły nie da się wycisnąć ani kropli niczego nowego, wampiry z "Co robimy w ukryciu" wciąż to robią. Nadal ze świetnym skutkiem.
Po słodko-gorzkim zakończeniu 4. serii, w którym bohaterowie "Co robimy w ukryciu" zatoczyli koło, można było się zastanawiać, co czeka serial dalej. Czy w dwóch kolejnych, już zamówionych sezonach twórcom zostanie tylko odcinanie kuponów od wcześniejszych sukcesów, a nam obserwowanie, jak jedna z naszych ulubionych komedii zjada swój własny ogon? Po obejrzeniu premierowych odcinków najnowszej odsłony serialu mogę was uspokoić – jest nadal tak samo dobrze, jeśli nie lepiej niż poprzednio.
Co robimy w ukryciu zmienia się i pozostaje bez zmian
Co zatem słychać u mrocznego towarzystwa ze Staten Island? Choć w 5. sezonie formuła serialu ani trochę się nie zmienia (nie żeby musiała), fabularnie czyni on duży krok naprzód. Wszystko to oczywiście za sprawą Gizma Guillerma (Harvey Guillén), którego decyzja podjęta pod koniec poprzedniego sezonu niesie ze sobą poważne konsekwencje, co z pewnością zdąży jeszcze wybrzmieć z pełną mocą później. Póki co wystarczy nam fakt, że rozkojarzenie chowańca nie umknęło uwadze jego panów, szczególnie interesując bardzo podejrzliwego Laszla (Matt Berry). A że nie wszystko poszło po myśli Guillerma, należy się spodziewać, że czeka nas długi, zapewne całosezonowy wątek.
I jest to zdecydowanie dobra wiadomość, bo jeśli do tej pory zdarzało mi się na coś w przypadku "Co robimy w ukryciu" narzekać, to były to właśnie nierówne historie, które towarzyszyły nam przez dłuższy czas. Tym razem sytuacja nie powinna się powtórzyć, bo przemiana Guillerma w wampira miała dla fabuły absolutnie fundamentalne znaczenie właściwie od początku serialu i już nie mogę się doczekać, co twórcy zrobią z nią dalej. Zwłaszcza że po wprowadzeniu dodatkowych okoliczności dotyczących Nandora (Kayvan Novak), stawka od razu poszła w górę.
To jednak tyczy się nowości, które przyniósł ten sezon. A co ze stałymi elementami, za które tak uwielbiamy "Co robimy w ukryciu"? W tym wypadku nie ma ani żadnej rewolucji, ani nagłego spadku poziomu – sytuacje, w które pakują się wampiry, są nadal tak samo cudownie idiotyczne jak zawsze, a twórczy humor nie obniżył lotów, dzięki czemu już w pierwszych dwóch odcinkach dostaliśmy cały zestaw absurdalnych gagów. Od Nadji (Natasia Demetriou) i jej nawiedzonej lalki począwszy, przez samorozwój Nandora i nowe zajęcie Colina Robinsona (Mark Proksch), aż po pijackie wampirze przygody.
Co robimy w ukryciu sezon 5 – światła na Guillerma
Kluczowa pozostaje jednak sytuacja Guillerma, bo w przeciwieństwie do pozostałych, w tym przypadku mamy do czynienia z czymś, co ma potencjał, by wywrócić cały serialowy świat do góry nogami. Możliwość to z jednej strony kusząca, ale z drugiej niebezpieczna – w końcu skoro dotychczas wszystko działało jak w zegarku, nagłe zaburzenie sprawnego ekosystemu może mieć niekoniecznie dobre skutki. Gdyby więc w gruncie rzeczy twórcy zdecydowali się zachować status quo, nikt nie mógłby mieć do nich większych pretensji.
Tym sprytniejsze wydaje się rozwiązanie, które ostatecznie zastosowali, tylko częściowo zmieniając w ten sposób układ serialowych sił. Może ma to wyłącznie na celu danie sobie więcej czasu, lecz mam wrażenie, że musi za tym stać jakiś konkretny plan. Na ten moment trudno powiedzieć jaki i dokąd zaprowadzi to naszego biednego, wiecznie niezaspokojonego Guillerma. Nie da się jednak ukryć, że w tym sezonie "Co robimy w ukryciu" stało się ciekawsze niż zwykle, dając nam bardzo istotny powód, żeby wracać tu już nie tylko po kolejną porcję pokręconego humoru.
Co robimy w ukryciu – stawki rosną w 5. sezonie
Jeśli więc mieliście wrażenie, że serial za mocno okopał się na wygodnej pozycji i okazuje za mało ambicji, 5. sezon wydaje się odpowiedzią na wasze pragnienia. Nie da się oczywiście wykluczyć, że zwodzącą i prędzej czy później sprawy wrócą do znanego porządku, ale wypada się cieszyć tym, co mamy teraz. A całkiem dosłownie tkwiący pomiędzy dwoma światami Guillermo to motyw zarówno pomysłowy, jak i otwierający mnóstwo możliwości. Jeśli natomiast dodatkowo towarzyszyć mu będzie niezastąpiony Matt Berry, który zdążył już pokazać zaskakująco ludzkie oblicze Laszla, to tym lepiej.
Nieco bardziej mglista jest w tej chwili najbliższa przyszłość dla reszty bohaterów, choć i tu bez wątpienia mamy na co czekać. Interesująco wygląda choćby wątek Nadji, która w poszukiwaniu sposobu na odwrócenie ciążącego na sobie uroku, niespodziewanie odnajduje własne korzenie rzut beretem od domu. Sporo sobie po tej historii obiecuję, zwłaszcza że wampirzyca nie miała do tej pory wielkiego szczęścia do osobistych wątków, które albo zmierzały donikąd, albo nie okazywały się tak znaczące dla naszego postrzegania postaci jak w przypadku Nandora czy Laszla.
Po dużej roli w poprzedniej odsłonie serialu wygląda na to, że znów bardziej na bocznym torze znajdzie się z kolei Colin Robinson, chwilowo delektujący się zażenowaniem ze strony klientów w roli najgorszego kelnera świata. Z zapowiedzi wiemy jednak, że czeka go próba sił w polityce, a musicie przyznać, że trudno wyobrazić sobie lepsze miejsce dla wampira energetycznego. No i nie ma cienia wątpliwości, że wciąż ma on większe szanse na wygranie jakichkolwiek wyborów niż Przewodniczka (awansowana w tym sezonie do głównej obsady Kristen Schaal) na wkupienie się w łaski wampirzej ekipy.
Zbierając to wszystko razem, okaże się, że "Co robimy w ukryciu" mimo rosnącej liczby sezonów na karku bynajmniej nie odczuwa skutków zmęczenia materiału, niezmiennie ciesząc tymi samymi zaletami co zawsze, a jednocześnie dokładając do nich nowe atrakcje. Jasne, nieraz mieliśmy już do czynienia z serialami, które potrafiły w szybkim tempie osunąć się ze szczytów w depresje – nic jednak nie wskazuje, aby miał to być ten przypadek.