"Ahsoka" spodoba się nie tylko wiernym fanom "Gwiezdnych wojen" – recenzja serialu Disney+
Mateusz Piesowicz
22 sierpnia 2023, 18:01
"Ahsoka" (Fot. Disney+)
Kolejne "Gwiezdne wojny" przedstawiają nam jednocześnie starą, jak i całkiem nową bohaterkę. Co trzeba o niej wiedzieć i jak wypada "Ahsoka"? Oceniamy pierwsze dwa odcinki bez spoilerów.
Kolejne "Gwiezdne wojny" przedstawiają nam jednocześnie starą, jak i całkiem nową bohaterkę. Co trzeba o niej wiedzieć i jak wypada "Ahsoka"? Oceniamy pierwsze dwa odcinki bez spoilerów.
Podczas gdy miłośnicy "Gwiezdnych wojen" czekają na kolejny film w ramach uniwersum i doczekać się nie mogą, serialowa część kosmicznej sagi hula w najlepsze. W dużej mierze odpowiedzialni są za to Dave Filoni i Jon Favreau, których produkcje wyrastają jak grzyby po deszczu, tworząc już swój własny, rozległy zakątek fikcyjnego wszechświata. Kolejną z nich jest "Ahsoka", kontynuująca historie znane z innych seriali, a zarazem otwierająca wśród nich zupełnie nowy rozdział.
Ahsoka – jak wypadły nowe serialowe Gwiezdne wojny?
Pytanie, czy będzie to rozdział udany? Po przedpremierowym seansie dwóch pierwszych odcinków mogę już powiedzieć, że zapowiedzi nie kłamały. "Ahsoka" jest po pierwsze bardzo widowiskowa, a po drugie stanowi ucztę dla tych, którzy wiernie śledzą uniwersum i od dawna wyczekują pojawienia się na ekranie aktorskich wersji znanych postaci. Oczywiście za wcześnie na wyciąganie daleko idących wniosków, zwłaszcza że serialowe "Gwiezdne wojny" miewały już różne momenty, ale póki co możecie odetchnąć z ulgą – "Ahsoce" bliżej poziomem do "The Mandalorian" i "Andora" niż do "Księgi Boby Fetta" czy "Obi-Wana Kenobiego".
A skoro już przy innych tytułach jesteśmy, to przy nich zostańmy. W końcu dla samej tytułowej bohaterki jej własny serial bynajmniej nie stanowi ekranowego debiutu. Do tego (w wersji animowanej) doszło lata temu w filmie "Gwiezdne wojny: Wojny klonów", gdzie nastoletnią Ahsokę przedstawiono nam jako padawankę Anakina Skywalkera. Następnie były m.in. serialowe "Wojny klonów", "Star Wars: Rebelianci" i wreszcie gościnny występ w "The Mandalorian", gdzie po raz pierwszy w rolę wówczas już dorosłej byłej Jedi wcieliła się Rosario Dawson.
Wspominam o tym wszystkim nie bez przyczyny. "Ahsoka" nie egzystuje bowiem w próżni, będąc zarówno spin-offem "The Mandalorian", jak i kontynuacją "Rebeliantów", co widzów nieobeznanych w zawiłościach uniwersum może początkowo wprawić w konfuzję.
Star Wars: Ahsoka – o co dokładnie chodzi w serialu?
Nie zdradzając z fabuły niczego, czego nie pokazano w zapowiedziach, akcja serialu zaczyna się po wydarzeniach przedstawionych w 5. odcinku 2. serii przygód Mandalorianina ("Chapter 13: The Jedi"). Uzyskawszy informację mogące naprowadzić ją na trop zagrażającego pokojowi w galaktyce spadkobiercy Imperium – Wielkiego Admirała Thrawna – Ahsoka Tano wyrusza w misję mającą na celu jego odnalezienie i zapobieżenie kolejnej wojnie. W tym będzie jednak bohaterce potrzebna pomoc starych przyjaciół.
Tu na scenie pojawiają się znane z "Rebeliantów" Hera Syndulla (Mary Elizabeth Winstead, "Fargo") oraz Sabine Wren (Natasha Liu Bordizzo, "The Society"), dawna padawanka Ahsoki, której szkolenie ta porzuciła. Nietrudno się domyślić, że ścieżki tych dwóch znów się zetkną, tym bardziej że Sabine ma osobisty cel w misji, pragnąc odnaleźć swojego przyjaciela Ezrę Bridgera, który zaginął, pociągając za sobą Thrawna w nieznane rejony galaktyki. Dodajmy jeszcze do tego podążających śladem naszych bohaterek dawnego Jedi, a obecnie najemnika Baylana Skolla (Ray Stevenson w swojej ostatniej roli) i jego uczennicę Shin Hati (Ivanna Sakhno, "High Fidelity"), a otrzymamy pełen obraz sytuacji.
Ahsoka – czy można oglądać serial, nie znając animacji?
Przyznaję, że brzmi to wszystko dość skomplikowanie, co wziąwszy pod uwagę moją ograniczoną wiedzę w zakresie uniwersum "Gwiezdnych wojen" (szczególnie jeśli chodzi o animacje), napawało mnie przed seansem pewnym niepokojem. Okazało się, że zupełnie niepotrzebnie. Bo co prawda twórcy w ogóle nie bawią się w wyjaśnianie fabularnych zawiłości, ale całość jest poprowadzona w taki sposób, by każdy widz mógł gładko zatopić się w historii. Innymi słowy – bez obaw. Nawet jeśli nie wszystko będzie dla was od razu jasne, zrozumienie ogólnego zarysu opowieści nie przysporzy nikomu problemów, z kolei szczegóły łatwo wyczytacie z kontekstu.
Dobrze bawić się przy "Ahsoce" można zatem, wcale nie będąc wyjątkowo obeznanym w "Gwiezdnych wojnach", o czym zresztą wspominał sam Filoni. Serial, choć bardziej złożony i opowiadający spójną historię, jest pod tym względem podobny do "The Mandalorian", fabułę czyniąc ważnym, ale niekoniecznie najważniejszym elementem show. Twórcy doskonale wiedzą, że do zaspokojenia mają wiele gustów i być może nauczeni już na przeszłych błędach, tym razem wydają się znajdować złoty środek między zaspokajaniem fanowskich oczekiwań, płynnym prowadzeniem historii i czystym funem. Przynajmniej na początku.
Ahsoka, czyli Jedi mimo wielu wątpliwości
No właśnie, na początku, bo obejrzawszy dwa z ośmiu odcinków, nie mogę jeszcze powiedzieć za dużo na temat tego, jak wypada "Ahsoka" w wielu istotnych kwestiach. Ot, choćby konstrukcji głównej bohaterki, która najwyraźniej ma się opierać na dwóch fundamentach. Z jednej strony na poczuciu obowiązku, z drugiej na ambiwalentnym podejściu do Jedi jako zakonu, który Ahsoka świadomie porzuciła. Podstawa wygląda zatem dość solidnie, problem w tym, że na razie została ledwie zaznaczona.
Można się więc tylko domyślać, jak duże znaczenie dla rozwoju bohaterki będą miały jej relacje z pełną entuzjazmu, ale i naznaczoną pewnego rodzaju smutkiem i rozczarowaniem Sabine, czy pozornie podobnym do niej, lecz podążającym zupełnie inną drogą Skollem. Zadanie jest na pierwszy rzut oka ułatwione, ponieważ Tano nie jest nową postacią w uniwersum, dzięki czemu twórcy mają masę materiału, na którym mogą pracować. Biorąc jednak pod uwagę podejście zakładające przystępność serialu dla nowych widzów, pojawia się problem. Bo jak przekazać im niezbędną wiedzę, jednocześnie się nie powtarzając?
Oczywiście jest to możliwe i już widać podejmowane w tym celu kroki, że wspomnę tylko stosunki Ahsoki z Herą i Sabine, czy nawet drobne, acz znaczące potyczki słowne z wiernym droidem Huyangiem (któremu głosu użycza David Tennant). Realną ocenę będzie jednak można wystawić, dopiero opierając się na większej próbce, gdy serial pewniej stanie na nogach, pozwalając pokazać pełnię możliwości już bardzo dobrej Rosario Dawson i wprowadzając do historii wszystkie istotne postaci (w tym samego Thrawna, w którego podobnie jak w "Rebeliantach" wcieli się Lars Mikkelsen). Bo na ten moment, mimo że premierowe odcinki trwają łącznie powyżej półtorej godziny, zwyczajnie nie było czasu, żeby mocniej skupić się na głównej bohaterce.
Ahsoka to Gwiezdne wojny w atrakcyjnym wydaniu
A na co był? Na akcję rzecz jasna! Tej absolutnie w serialu nie brakuje, a że przy tym prezentuje się ona naprawdę okazale, to i od pierwszych chwil jest na czym oko zawiesić. Jasne, zdarzają się momenty, gdy CGI nieco zawodzi, ale w większości nie ma się do czego przyczepić (zresztą dotyczy to nie tylko efektów komputerowych, bo warto docenić też m.in. świetną charakteryzację). Gdy natomiast do akcji wchodzą miecze świetlne, całość wskakuje na jeszcze wyższy poziom.
Choreografia walk i one same są mocnym, jeśli nie najmocniejszym, punktem serialu, co w sumie nie może dziwić nikogo, kto widział popisy Ahsoki w "The Mandalorian". Tu jest równie spektakularnie i przede wszystkim pomysłowo, co sprawia, że serial unika popadania w tym aspekcie w nudną powtarzalność (chociaż znów należy podkreślić – przynajmniej na razie).
To z kolei kluczowe o tyle, że nieważne ile czasu poświęcilibyśmy na rozgryzanie miejsca "Ahsoki" w uniwersum, jej znaczenia dla niego i mniej czy bardziej oczywistych powiązań z jego innymi częściami, na końcu zostaje pytanie: czy dobrze się bawiliście? Mimo pewnych zastrzeżeń, odpowiedź z mojej strony jest zdecydowanie pozytywna.
Pewnie, można by wypomnieć serialowi, że brakuje mu dojrzałości, którą epatował "Andor" lub uroku, który do "The Mandalorian" wprowadzał Grogu (choć są w tym kierunku czynione próby). Można zarzucić braki w motywacji postaci, czy niekiedy fabularną płytkość. Akurat w przypadku tego serialu są to jednak szczegóły, które nie powinny wpływać na całościowy odbiór produkcji, wyraźnie stawiającej na pierwszym miejscu na zapewnienie widzowi jak najlepszej zabawy. I dobrze.