"Nasza bandera znaczy śmierć" w 2. sezonie stawia na romans i znakomicie na tym wychodzi – recenzja
Marta Wawrzyn
5 października 2023, 16:14
"Nasza bandera znaczy śmierć" (Fot. HBO Max)
"Nasza bandera znaczy śmierć" zdobyła rzesze wiernych fanów, kiedy okazała się czymś więcej niż tylko absurdalną komedią o piratach i skręciła w kierunku nietypowego romansu. 2. sezon z sukcesem kontynuuje ten kurs.
"Nasza bandera znaczy śmierć" zdobyła rzesze wiernych fanów, kiedy okazała się czymś więcej niż tylko absurdalną komedią o piratach i skręciła w kierunku nietypowego romansu. 2. sezon z sukcesem kontynuuje ten kurs.
Pomysłowych komedii ostatnimi czasy nie brakuje, ale nawet na tle silnej konkurencji "Nasz bandera znaczy śmierć" była i pozostaje perełką. Nie dlatego, że ma tak świetnie napisane żarty albo tak wkręcającą fabułę – nie, tu chodzi o coś zupełnie innego. O odważny, bezczelny, kompletnie szalony pomysł na romans, który postawił na głowie wiele rzeczy, począwszy od gatunku, jakim są seriale o piratach, a skończywszy na wzorcach męskości w telewizji. David Jenkins, Taika Waititi i spółka w najbardziej uroczy sposób pod słońcem zakpili z naszego stereotypowego myślenia o queerowych relacjach, przedstawiając parę, której nie da się uprzeć. A reszta to już tylko dodatek.
Nasza bandera znaczy śmierć – 2. sezon stawia na romans
Oczywiście, nie da się zaprzeczyć, że "Nasza bandera znaczy śmierć" to pierwsza liga, jeśli chodzi o absurdalne komedie. Świetnie napisane dialogi niosły i niosą serial – a o to, żeby działały na ekranie, dba znakomita obsada, złożona w dużym stopniu z doświadczonych aktorów komediowych. To jeden z tych seriali, gdzie na pięć minut jednego odcinka potrafi wpaść ktoś z ekipy "Saturday Night Live" albo czołowych sitcomów, a na drugim planie są takie nazwiska, jak Kristian Nairn, Hodor z "Gry o tron", w 2. sezonie mający kilka fantastycznych momentów w przebraniu queerowej syrenki.
Nie da się nie podziwiać pomysłowości twórców i nieskończonych możliwości komediowych obsady. Ale… ta zabawa byłaby dość pusta w środku, gdyby nie emocje związane z kibicowaniem Stede'owi (Rhys Darby) i Czarnobrodemu (Taika Waititi) w ich niecodziennym romansie. To dla nich tu jesteśmy, to oni są tym magnesem, bez którego "Nasza bandera znaczy śmierć" pewnie nawet nie dostałaby 2. sezonu.
I jak wielką fanką absurdu w stylu SNL bym nie była, nie będę nawet próbowała ukrywać, że pierwsze trzy odcinki – już dostępne na HBO Max – spędziłam, wyczekując momentu, kiedy panowie wreszcie spotkają się i zejdą ponownie. Tak, ich miłosne rozterki – listy w butelce, "nie rzucił mnie, mamy przerwę!", akcja z figurkami z tortu weselnego itd. – są przezabawne, ale serial staje się naprawdę wielki dopiero, kiedy mamy ich razem na ekranie i zwariowana komedia zamienia się w emocjonalną bombę, brawurowo odgrywaną przez obu głównych aktorów w całym tym szaleństwie.
W pokręcony sposób Stede i Ed są zwierciadłem, w którym odbijają się współczesne związki. W 2. sezonie produkcji HBO Max – widziałam przedpremierowo siedem odcinków, całość ma liczyć osiem – nie ma już tej euforii "miesiąca miodowego", jest wspólne przezwyciężanie problemów w związku, różne odsłony terapii i powracające pytanie, czy aby na pewno nie jest to toksyczna relacja. Bo wiecie, kiedy ktoś wpadaniem w morderczy szał zagłusza złamane serce, to być może coś z nim jest nie tak. A może wcale nie z nim, tylko… Sami zobaczycie, jak daleko "Nasza bandera znaczy śmierć" potrafi zajść w analogiach do dzisiejszych związków i jak mądrze potrafi pokazać problemy, o których dopiero niedawno zaczęliśmy otwarcie mówić, przez pryzmat dwóch nietypowych piratów. Co więcej, ten sezon to jeszcze więcej romansów i jeszcze więcej rozmów o komunikacji w parach, niezależnie od orientacji seksualnej.
Ale relacje LGBTQ+ oczywiście w tej historii dominują i nie raz, nie dwa serial śmieje się w twarz wyznawcom "tradycyjnych" wzorców męskości. Co więcej, w 2. sezonie nie brakuje też mniej typowych odsłon kobiecości, bo niby czemu brutalne przygody na morzu miałyby być wyłącznie męską domeną, skoro historia zna prawdziwe piratki.
Nasza bandera znaczy śmierć – więcej kobiet w 2. sezonie
"Nasza bandera znaczy śmierć" w nowych odcinkach zostawia za sobą część bohaterów z 1. serii – w tym zdradzoną małżonkę Stede'a (Claudia O'Doherty) – by zrobić miejsce dla innych. Czyli przede wszystkim właśnie dla postaci kobiecych. Swój fantastyczny odcinek mają Minnie Driver ("Wiedźmin: Rodowód krwi") i Rachel House ("Fundacja"), wcielające się w kompletnie dysfunkcyjną i totalnie ognistą parę piratek – Anne Bonny i Mary Read. Każda scena z nimi to czyste złoto, a ich poplątana relacja bawi do łez, jednocześnie dając do myślenia naszym głównym bohaterom.
Znacznie większy wątek, niż wydawałoby się po skromnych zapowiedziach, ma Ruibo Qian ("Jessica Jones"), wcielająca się w Susan, właścicielkę stoiska z zupą w Republice Piratów. To taka postać, że szkoda zdradzać na jej temat cokolwiek, aby nie psuć niespodzianki – powiedzmy więc tylko, że nie będziecie bawić się najgorzej w jej towarzystwie. A i feministyczny dodatek wydaje się do tej historii bardzo pasować.
Oczywiście można by zapytać, czy "Nasza bandera znaczy śmierć", skoro już mnoży metapoziomy i bawi się we współczesne podejście do swoich XVIII-wiecznych bohaterów, nie mogłaby też pamiętać o takich drobiazgach, jak rasizm, kolonializm czy niewolnictwo. Tych tematów właściwie w serialu nie ma, jest urocza tęczowa utopia, w której prowadzi się wielopiętrowe rozmowy o emocjach i poddaje się bohaterów terapii na miarę XXI wieku. Dodajmy, że wszystko to odbywa się w iście bajkowych okolicznościach przyrody, ponieważ Republikę Piratów zagrała Nowa Zelandia. Gdyby chcieć spojrzeć na temat całościowo, zdecydowanie można uznać za pewien brak.
Nasza bandera znaczy śmierć – terapia w 2. sezonie serialu
Ale też prawda jest taka, że tworząc coś tak niekonwencjonalnego jak "Nasza bandera znaczy śmierć", twórcy nie są związani żadnymi regułami. W przebraniu kostiumowej komedii mogą sprzedać wszystko, co tylko chcą – bez jakichkolwiek ograniczeń. I dokładnie to czynią w 2. sezonie, stawiając bardzo mocno na relację Eda ze Stede'em i pokazując najróżniejsze jej oblicza. Są długie spojrzenia, pocałunki, romantyczne sceny na statku i w plenerze, ale i wiele trudnych rozmów. A ponieważ obaj panowie pełnią rolę szefów na swoich okrętach, obok terapii "małżeńskiej" dostajemy rozmowy o toksycznym zachowaniu w miejscu pracy. Czarnobrody przechodzi długą drogę ku uleczeniu swojej duszy, podczas gdy Stede… Stede'a czeka zupełnie inna podróż.
Pośród całego tego absurdu, jakim wciąż jest serial HBO Max, można wyczuć mroczniejszy i poważniejszy ton. Sytuacje, które w poprzednim sezonie, byłyby tematem do mocniejszego żartu i niczym więcej, teraz są analizowane w zupełnie poważny sposób i tym samym odzierane ze swojego komizmu. To nie tylko zabawa w dużych chłopców, to prawdziwe życie, prawdziwe emocje, prawdziwe krzywdy – zdają się nam mówić twórcy gdzieś w środku całego tego szaleństwa. Ich największym zwycięstwem jest prawdopodobnie to, że im wierzymy i nie patrzymy na te postacie jak na przebierańców z bardzo długiego skeczu – a trochę tak było na samym początku – tylko jak na prawdziwych ludzi z prawdziwymi uczuciami. I odczuwamy ich ból serca niemal tak jak, jakby byli naszymi dobrymi przyjaciółmi, którzy naprawdę cierpią.
Trudno powiedzieć, czy w obecnym klimacie – mówię o strajkach i cięciach w biznesie streamingowym, nie o polityce – "Nasza bandera znaczy śmierć" ma szansę na 3. sezon. Faktem jest, że widownia zaczęła rosnąć, kiedy serial odsłonił swoje karty w połowie 1. serii, i biorąc pod uwagę kierunek fabularny, jaki obrali twórcy, teraz nie powinno się to zmienić. Czy to wystarczy, nie wiem, ale dobrze by było, aby niepewność co do przyszłości serialu nie powstrzymała was przed jego oglądaniem. Nawet jeśli ciągu dalszego już nie będzie, dzięki 2. sezonowi to wciąż bardziej satysfakcjonująca, pełniejsza historia. A poza tym pamiętajcie, że aby kontynuacja serialu w ogóle mogła powstać, jego oglądalność nie może spaść. Dalszy los romansu Stede'a i Eda jest więc w waszych rękach, a zagłosować, żeby z nami zostali, możecie tylko w jeden sposób.