"Zimowy monarcha" przekuwa legendy arturiańskie w realistyczną historię – recenzja serialu
Mateusz Piesowicz
6 października 2023, 16:02
"Zimowy monarcha" (Fot. Sony Pictures Television)
Są tu fani "Upadku królestwa"? Jeśli tak, to na pewno zainteresuje was kolejny serial na podstawie powieści Bernarda Cornwella, czyli właśnie "Zimowy monarcha". Czy warto poświęcić mu czas?
Są tu fani "Upadku królestwa"? Jeśli tak, to na pewno zainteresuje was kolejny serial na podstawie powieści Bernarda Cornwella, czyli właśnie "Zimowy monarcha". Czy warto poświęcić mu czas?
Jakie macie pierwsze skojarzenia z królem Arturem? Rycerze Okrągłego Stołu, Święty Graal, Miecz z Kamienia? Zapomnijcie o tym. Artur Pendragon to żadna postać z legend, a bohater z krwi i kości, którego droga do tronu w pogrążonej w wiekach ciemnych Brytanii była daleka od magicznej. Tak przynajmniej przedstawia to "Zimowy monarcha", w którym historia legendarnego władcy została poddana gruntownej obróbce. Z jakim skutkiem?
Zimowy monarcha – realistyczny serial o królu Arturze
Serial, którego dwa pierwsze odcinki (z dziesięciu) możecie już oglądać na HBO Max, to ekranizacja pierwszego tomu trylogii arturiańskiej autorstwa Bernarda Cornwella, a zarazem druga telewizyjna adaptacja dzieł tego pisarza po "Upadku królestwa". Porównywanie obydwu tytułów jest zatem jak najbardziej na miejscu, zwłaszcza że łączących je podobieństw jest więcej, począwszy od głównych bohaterów, a skończywszy na realiach historycznych.
Te przedstawione w "Zimowym monarsze" zabierają nas do V wieku, czyli okresu, w którym podzielone między różnymi plemionami Wyspy Brytyjskie musiały mierzyć się nie tylko z wewnętrznymi problemami, ale też zagrożeniem z zewnątrz w postaci coraz zuchwalszych najazdów saskich. W takich okolicznościach poznajemy Artura (Iain De Caestecker, "Agenci T.A.R.C.Z.Y"), bękarciego syna króla Dumnonii Uthreda (Eddie Marsan, "Ray Donovan"), o którym powiedzieć, że nie cieszy się uznaniem w oczach ojca, to nic nie powiedzieć. Zresztą szybko się o tym przekonacie, oglądając, jak upokorzony Artur zostaje skazany na wygnanie.
Jak jednak można się domyślić, jego banicja nie potrwa wiecznie. W odpowiedniej chwili chyląca się ku upadkowi kraina przypomni więc sobie o wzgardzonym synu, a ten za namową druida Merlina (Nathaniel Martello-White, "Nienawidzę Suzie") wróci do domu z misją jego uratowania. Co rzecz jasna nie będzie proste, zważywszy, że pod jego nieobecność problemy zdążyły się tylko pogłębić, a Brytania pogrążyła się w kompletnym chaosie. No ale któż inny miałby sobie z tym poradzić, jak nie legendarny król Artur?
Serial Zimowy monarcha odstawia legendy na bok
Jeśli macie wrażenie, że brzmi to wszystko dość banalnie, serial bynajmniej nie wyprowadzi was z błędu. "Zimowy monarcha" to bowiem prosta historia, której mocnych stron należy się dopatrywać raczej w innych miejscach niż w fabule. Ta rozwija się standardowo, podążając śladami Artura i kilku innych postaci mniej czy bardziej zgrabnie manewrujących w brutalnym (dosłownie i w przenośni) świecie średniowiecznych intryg, wojen i wierzeń. Czy jest w tym coś odkrywczego? Nie. Co nie znaczy, że na pewno będziecie się nudzić.
Po pierwsze dlatego, że scenariusz autorstwa Kate Brooke ("Księga czarownic") i Eda Whitmore'a ("Obława") to co prawda rzemieślnicza, ale całkiem solidna robota. Zachowując równowagę między dłuższymi dialogami a bardziej dynamicznymi scenami, zapewnia seans, którego kolejne godziny mijają zatem w miarę szybko i bezboleśnie. Po drugie i nawet istotniejsze, atrakcję samą w sobie stanowi książkowy i serialowy koncept urealnienia historii króla Artura.
Jak wspomniałem już na początku, nie spodziewajcie się tu żadnych fantastycznych motywów, które dobrze kojarzycie z legend. "Zimowy monarcha" jest z nich całkowicie obdarty, czasem wręcz ostentacyjnie podkreślając swoją przyziemność (przykładowo, tutejszy Excalibur jest pokrytym rdzą starym żelastwem). Z wiedzy powszechnej zostały więc imiona i niektóre relacje między postaciami, ale to wszystko. Cała reszta jest niemal w stu procentach historią z gatunku "prawdziwych", odrobinę niezwykłości zostawiając tylko dla Merlina i jego podopiecznej Nimue (Ellie James, "Mogę cię zniszczyć").
Jak odbierzecie takie podejście, zależy tak naprawdę tylko od was. Nie da się na pewno twórcom zarzucić, że pokpili sprawę i potraktowali ją po łebkach. Przyjęta przez nich interpretacja jest wszak konsekwentna i w wystarczającym stopniu logiczna, żeby ją gładko przełknąć. Inna sprawa, że podczas oglądania chodziły mi po głowie myśli, czy takie przedstawienie aby nie mija się z celem, popełniając podobny błąd, co przed laty filmowy "Król Artur" z Clive'em Owenem (swoją drogą też inspirowany powieściami Cornwella) i nie dostrzegając, że zwyczajność tej historii po prostu szkodzi.
Zimowy monarcha ma problem ze swoimi bohaterami
O ile to jest jednak kwestią sporną, o tyle bez wątpienia szkodliwe dla serialu jest co innego. Mianowicie fakt, że choć przedstawieni w realistycznym ujęciu, bohaterowie "Zimowego monarchy" tylko z rzadka przejawiają oznaki życia.
Widać to zwłaszcza w pierwszych odcinkach, które będąc w dużej mierze pozbawione Artura, skupiają się na drugim planie, jednocześnie musząc w krótkim czasie upchnąć jak najwięcej wydarzeń. Efektem jest przestawianie bohaterów niczym pionki na planszy, co pozbawia ich wszelkiej głębi, także wtedy, gdy usilnie próbuje się ich w nią zaopatrzyć, jak w przypadku aspirującego wojownika Derfela (Stuart Campbell, "Oddział dla zuchwałych", któremu oprócz drewnianego aktorstwa nie pomaga wyjątkowo paskudna blond peruka).
Później, gdy serial nieco zwalnia, odnajdując właściwe tempo, jest w tym względzie nieco lepiej. Poszczególne postaci zyskują więcej miejsca na oddech, w niektórych przypadkach nabierając nawet trochę rumieńców, jak Nimue czy wierny Arturowi Owain (Daniel Ings, "Sex Education"). Wciąż jednak trudno mocniej przejąć się ich losami, choćby najbardziej tragicznymi.
Wszystko to można by jednak przeżyć, gdyby tylko główny bohater nadrabiał swoją charyzmą za tych pomniejszych. Niestety, "Zimowy monarcha" to nie jest ten przypadek. Scenariusz czyni Artura niemal tak doskonałym władcą i człowiekiem, że zaczyna się kwestionować jego, jakże tu istotny, realizm. Zachowujący zawsze stoicki spokój, przewidujący na kilka ruchów w przód i obmyślający błyskotliwe strategie przywódca to praktycznie chodzący ideał. Tak bardzo, że szybko zaczyna przypominać bardziej pomnik niż człowieka i robi się po prostu nudny. Nadzieja w tym, że pojawiająca się później w serialu Ginewra (Jordan Alexandra) zdoła rozpalić w nim jakiś ogień.
Zimowy monarcha – czy warto oglądać serial?
A czy jest szansa, że chociaż iskrę zapału wznieci w widzach "Zimowy monarcha"? Muszę uczciwie przyznać, że nie jest to serial, który przyprawiłby mnie o szybsze bicie serca i nie mam raczej złudzeń, że kiedykolwiek nim zostanie. Zarazem nie odbieram mu tego, że konwenanse gatunkowe realizuje stosunkowo sprawnie, a gdy zdarza mu się osiąść na mieliźnie, nie zostaje tam długo. Najprościej byłoby więc powiedzieć, że jeśli lubicie takie klimaty, to i ta produkcja powinna się wam spodobać.
Warto to jednak nieco rozwinąć, bo i sam serial rozwija się na przestrzeni sezonu, zyskując zwłaszcza po tym, jak przebrniecie już przez dwa pierwsze odcinki. Wtedy dopiero okazuje się, że jest w tej fabule miejsce na niuanse, bardziej wyrafinowane polityczne gierki, konflikty na tle religijnym, nawet na jakieś emocje, a brutalna przemoc, choć jej tu nie brakuje, nie stanowi celu samego w sobie. Nie jest to co prawda poziom "Upadku królestwa", ale wydaje się, że dobrze poprowadzony może "Zimowy monarcha" za jakiś czas do niego aspirować. Tylko przydałoby się, żeby Artur był odrobinę bardziej realistyczny.