"Dallas" (2×01-02): Rodzinne patologie
Nikodem Pankowiak
2 lutego 2013, 19:07
Do 2. sezonu "Dallas" podchodziłem bez żadnych większych oczekiwań. Po emisji dwóch premierowych odcinków muszę przyznać, że jest naprawdę nieźle.
Do 2. sezonu "Dallas" podchodziłem bez żadnych większych oczekiwań. Po emisji dwóch premierowych odcinków muszę przyznać, że jest naprawdę nieźle.
W zeszłym roku narzekałem trochę, że w "Dallas" wszystkiego jest za dużo. Twórcy próbowali zasypać nas tysiącem intryg i spisków. Każdy z bohater miał coś za uszami i nikt nikomu nie mógł ufać. Wydaje się, że tym razem zrezygnowano z tej formuły i choć nadal nie brakuje knowań i działań za plecami, to jest w tym wszystkim więcej sensu.
Od wydarzeń z 1. sezonu nie minęło wiele czasu. Rodzinna firma Ewingów zaczyna świetnie prosperować, ale dawne urazy nie mogły oczywiście odejść w zapomnienie. John Ross nie zamierza być jednym z wielu ojców sukcesu, jego zdaniem na szczycie jest miejsce tylko dla jednej osoby i oczywiście jest to on sam. Jak łatwo się domyślić, Christopher i Elena niezbyt wierzą we wszystkie jego zapewnienia. Urocza rodzinka, w której nikt nikomu nie może ufać.
Choć John Ross nadal szuka sposobu na wbicie swojemu kuzynowi noża w plecy, jego ojciec stał się nieco bardziej potulny. J.R., przynajmniej na początku tego sezonu, nie prowadzi wojen na kilku frontach, wszystkie swoje siły skupia na pomocy Sue Ellen w wybrnięciu z tarapatów. W sumie to całkiem miłe, zobaczyć tego mistrza intryg w roli mężczyzny całkowicie oddanego komuś bliskiemu.
Drugi sezon, dłuższy od poprzedniego aż o pięć odcinków, daje więcej możliwości bohaterkom serialu. Do tej pory w większości pełniły one funkcje dekoracyjne, gdy ich mężczyźni wytaczali przeciwko sobie najcięższe działa. Teraz, na całe szczęście, coś się ruszyło. Rebecca, a właściwie Pamela, nie jest już tą samą zahukaną dziewczynką wykonującą cudze polecanie, wreszcie pokazuje całkiem długie i ostre pazury. Sue Ellen już za chwilę znajdzie się z pewnością w centrum rozgrywki między jej synem a Christopherem, co z pewnością odbije się na całej rodzinie.
Natomiast Ann odnajduje swoją córkę, porwaną jako niemowlę. Co ciekawe, odnaleziona po latach Emma wcale nie raduje się na widok matki, wręcz przeciwnie. Szczerze mówiąc, to właśnie motyw cudownego powrotu dziecka i roli Harrisa w całym przedsięwzięciu wydaje mi się póki co najbardziej interesujący. Wnosi on trochę świeżości do całego serialu i pozwala choć na chwilę odsapnąć do wszystkich rodzinnych sporów i niesnasek.
Bo trzeba przyznać, że rodzina Ewingów ma spore zadatki na to, by nazwać ją rodziną patologiczną. Miłości w niej niewiele, za to sporo złości i nienawiści. Porywane dzieci, alkoholowe problemy, próby przejęcia wiele wartego majątku… No cóż, jak to mówią, z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach. Z drugiej strony, nie po to oglądam ten serial, by patrzeć, jak wszyscy się kochają i żyją długo i szczęśliwie.
"Dallas" powoli staje się moim ulubionym serialowym guilty pleasure. Gdy w zeszłym roku zasiadałem do oglądania pilotażowego odcinka, byłem nastawiony do niego bardzo negatywnie i nigdy nie przypuszczałbym, że z czasem oglądanie tej nieco soap-operowej sagi zacznie sprawiać mi przyjemność. Nic na to nie poradzę, lubię patrzeć na młodych, pięknych i bogatych, przy których bohaterowie TVN-owskich seriali wyglądają niczym szare myszki. Czekam na kolejne odcinki, bo do miasta pełnego układów, gdzie wszystko kręci się wokół ropy, wrócę z największą przyjemnością.