"Już mnie nie oszukasz" to festiwal zwrotów akcji i mylnych tropów od Harlana Cobena – recenzja
Nikodem Pankowiak
1 stycznia 2024, 09:01
"Już mnie nie oszukasz" (Fot. Netflix)
Kopiuj, wklej. Chyba taką zasadę należy stosować przy pisaniu kolejnych recenzji seriali opartych na prozie Harlana Cobena. Byłoby to zresztą dopasowanie się do twórczości autora "Już mnie nie oszukasz", nowego serialu Netfliksa.
Kopiuj, wklej. Chyba taką zasadę należy stosować przy pisaniu kolejnych recenzji seriali opartych na prozie Harlana Cobena. Byłoby to zresztą dopasowanie się do twórczości autora "Już mnie nie oszukasz", nowego serialu Netfliksa.
"Już mnie nie oszukasz" to kolejny – nie liczę nawet, który – serial Netfliksa oparty na książce Harlana Cobena. Trzeba popularnemu autorowi oddać, co jego – znalazł doskonały i najprostszy sposób na dyskontowanie swoich książek, a Netflix zapewnił sobie współpracę dającą gwarancję wyprodukowania co najmniej kilkunastu sezonów seriali. Po raz kolejny to sam Coben stanął za sterami produkcji, której scenariusz napisał z kolei Danny Brocklehurst ("Zostań przy mnie"). Panowie współpracowali już kilkukrotnie w przeszłości, więc można powiedzieć, że postawiono na bardzo bezpieczne rozwiązanie. Właśnie, może zbyt bezpieczne?
Już mnie nie oszukasz – o czym jest serial Netfliksa?
"Już mnie nie oszukasz" (obejrzałem przedpremierowo całość) to kolejny serial Cobena, w którym roi się od zwrotów akcji i fałszywych tropów. Myślę, że każda osoba choć trochę zaznajomiona z jego twórczością wie dokładnie, czego się spodziewać, bo – powiedzmy to sobie otwarcie – Harlan Coben żadnym wirtuozem kryminału nie jest i prawdopodobnie nigdy nie był. To sprawny rzemieślnik, który w ciągu prawie 30 lat swojej pisarskiej kariery wyćwiczył się w tworzeniu powieści, których oczekuje publika. Można powiedzieć, że istnieje tutaj swego rodzaju układ: "Dam wam dokładnie to, czego chcecie, ale nigdy nie proście o coś więcej".
Jego nowy serial dokładnie się w to wpasowuje. "Już mnie nie oszukasz" to historia Mayi Stern (Michelle Keegan, "Dziewczyna z jednostki"), byłej żołnierki, która w krótkim czasie musiała poradzić sobie ze śmiercią dwóch bliskich jej osób – najpierw zamordowana została jej siostra, Claire (Natalie Anderson, "Happy Valley"), później od kul zginął mąż Mayi, Joe (Richard Armitage, "Obsesja"). Czy obie sprawy mogą być ze sobą powiązane? Wydaje się, że takie przypadki raczej się nie zdarzają, ale wyraźnego połączenia nie widać. A sprawy skomplikują się jeszcze bardziej, gdy pewnego dnia Maya zobaczy swojego męża na obrazie z kamery umieszczonej w pokoju córki – Joe na nagraniu wygląda na jak najbardziej żywego.
Ale ponieważ po chwili nagranie zniknie, a wokół Mayi zaczną dziać się coraz dziwniejsze rzeczy, bohaterka zacznie kwestionować to, co widzi. Czy jej mąż naprawdę żyje? A może ktoś specjalnie próbuje doprowadzić ją do szaleństwa? Jedną z pierwszych podejrzanych będzie Judith Burkett (Joanna Lumley, "Absolutnie fantastyczne"), obrzydliwie bogata matka Joego, mieszkająca w domu bardziej przypominającym zamek i zarządzająca wielkim konsorcjum farmaceutycznym. Tacy ludzie jak ona nie mogą mieć czystego sumienia, prawda?
Już mnie nie oszukasz to Harlan Coben, jakiego znamy
Harlan Coben jest zwykłym sprawnym rzemieślnikiem, toteż nie może dziwić, iż zasób jego trików jest dość mocno ograniczony. Ten główny to przede wszystkim wielokrotne serwowanie fałszywych tropów, podstawianie – już od 1. odcinka – widzom pod nos sugestii, które po jakimś czasie okazują się fałszywe i służą jedynie zaciemnieniu obrazu. I jasne, mówimy w końcu o serialu kryminalnym, więc dokładnie tego powinniśmy po autorze kryminałów oczekiwać. Problem w tym, że kolejne twisty i mylne tropy coraz częściej są sztuką dla sztuki. Skoro twórcy nie idzie stworzenie intrygujących postaci, które choć trochę obchodziłyby widza, trzeba to czymś przykryć.
Maya od samego początku nie budzi szczególnej sympatii u widzów, Judith tym bardziej, a rola Armitage'a jest mocno ograniczona i gdyby nie znane nazwisko, pewnie nigdy nie pojawiłby się w otwierającej serial czołówce. Ogólnie rzecz biorąc produkcja Netfliksa cierpi na brak wyrazistych bohaterów, choć sprawę trochę ratuje detektyw Sami Kierce (Adeel Akhtar, "Łasuch"). Można by rzec, że to postać zbudowana na stereotypach – mimo z pozoru poukładanego życia zmaga się z własnymi traumami, no i nosi obowiązkowy płaszcz à la Luther, będący symbolem porządnego detektywa. Coben dorzucił tu jednak coś od siebie – niewyjaśnioną przypadłość, przez którą Kierce traci czasem przytomność. Daje to oczywiście pole do tworzenia dość przewidywalnych zwrotów akcji, których spodziewamy się niemal od samego początku.
Abyśmy ani przez moment się nie nudzili, twórcy serwują nam jeszcze wątek dzieci zamordowanej Claire, które na własną rękę próbują dowiedzieć się więcej o śmierci ich matki. Niestety, jest to najmniej interesująca historia w całym serialu, która wydaje się wepchnięta do scenariusza na siłę, zresztą twórcy sami traktują ją trochę po macoszemu, nie utrzymując w niej odpowiedniego tempa i wracając do niej jedynie wtedy, gdy akurat nic ciekawszego nie dzieje się na innych polach. Najgorsze, że na koniec widzowie nie uzyskają żadnej satysfakcjonującej odpowiedzi na pytanie, czy ten wątek był w ogóle potrzebny. Naprawdę, gdyby kompletnie z niego zrezygnowano, nie stałoby się nic złego, historia ani trochę nie straciłaby na jakości.
Już mnie nie oszukasz – czy warto oglądać serial?
Wszyscy członkowie obsady starają się wyciągnąć ze swoich ról ile tylko się da, ale pewnego poziomu nie są w stanie przeskoczyć, bo zwyczajnie nie pozwala na to scenariusz. Niby zaskoczenie ma gonić zaskoczenie, niby fabuła ma być skomplikowana i sugerująca, że to, co nam się wydaje, może być dalekie od prawdy, ale jakoś trudno w pełni zaangażować się w tę historię. Chcemy poznać jej zakończenie i zobaczyć, w jaki sposób – i czy w ogóle – poszczególne wątki się łączą, ale o samym serialu zapomnimy już po chwili. Ale też chyba nikt nie próbował tutaj stworzyć czegoś więcej niż serialu na wieczór (no, dwa wieczory), który ma być zwykłym zabijaczem czasu. Mało ambitne podejście, ale czasem lepiej się nie oszukiwać.
Poprzednie seriale Cobena nauczyły nas już dobrze, że jedyne, czego powinniśmy się spodziewać, to niespodziewane, a do żadnych naszych typów odnośnie tego, co się wydarzyło, nie należy się przywiązywać. Dokładnie tak samo wygląda to w "Już mnie nie oszukasz", tyle że po obejrzeniu całości zaczniemy zastanawiać się, czy aby twórcy serialu nie poszli tu o jeden twist za daleko. Kolejne zwroty akcji zaczynają w pewnym momencie wyglądać tak, jakby Coben postanowił przebijać samego siebie i robił tak do momentu, aż skończą mu się pomysły. A na sam koniec doprawił to jeszcze sceną tak słodką, że aż niestrawną, zupełnie nie pasującą do całego serialu.
Mogę sporo narzekać na "Już mnie nie oszukasz", ale jednocześnie potrafię sobie wyobrazić, że wiele osób ten serial przykuje do ekranu. W końcu jest tak skonstruowany, że po każdym odcinku natychmiast chce się sięgnąć po kolejny, zobaczyć, co dalej. Bo co jak co, ale Coben jest tutaj naprawdę dobry w składaniu obietnic, gorzej z ich dotrzymaniem. Mnie zakończenie serialu – tak niespodziewane, że w sumie całkiem spodziewane – nie usatysfakcjonowało, wręcz pozostawiło z dość istotnym pytaniem, na które szefowie Netfliksa na pewno odpowiedzieliby twierdząco: czy naprawdę potrzebujemy więcej kryminałów opartych na prozie Cobena?